Mauretański stróż Sahelu i sojusznik Zachodu w walce z dżihadystami
Mauretański prezydent Mohammed uld Abd el-Aziz, główny sojusznik Zachodu w walce z panoszącymi się w afrykańskim Sahelu dżihadystami, zapewnił sobie prezydenturę na kolejnych pięć lat.
Zgodnie z przewidywaniami Abd el-Aziz wygrał zdecydowanie sobotnie wybory prezydenckie. Sztuką w wyborach było nie tyle zwycięstwo, ile przekonanie rodaków, by w ogóle poszli głosować. Abd el-Azizowi udało się jedno i drugie.
57-letni były generał Abd el-Aziz zdobył w wyborach prawie 82 proc. głosów i zapewnił sobie rządy na następną 5-letnią kadencję. Najgroźniejszy z czworga rywali, bojownik z niewolnictwem i sam potomek czarnoskórych niewolników Biram uld Dah uld Abeid, reklamujący samego siebie jako mauretańską wersję Nelsona Mandeli i Baracka Obamy, zdobył ledwie 8 proc. głosów.
W walce o reelekcję panujący od pięciu lat prezydent nie miał groźnych rywali, ponieważ przywódcy mauretańskiej opozycji postanowili zbojkotować wybory, nie wierząc, że władze przeprowadzą je uczciwie. Z tego samego powodu opozycja, choć i tym razem nie jednogłośnie, zbojkotowała także grudniowe wybory do parlamentu.
Wobec braku konkurentów, Abd el-Azizowi zależało na wysokiej frekwencji, która uwiarygodniłaby jego wygraną i prawowitość władzy. Powinien być zadowolony, bo w wyborach wzięło udział 56,5 proc. uprawnionych. Siedemnaście opozycyjnych partii zjednoczonych w Narodowym Forum na rzecz Demokracji i Jedności przewidywało, że nie zagłosuje nawet jedna trzecia wyborców, a wówczas zwycięzca elekcji nie będzie mógł się uważać za prawowitego przywódcę.
Droga do władzy i walka z dżihadystami
Mieszkańcy niepodległej od 1960 r., 4-milionowej, pustynnej Mauretanii, wciśniętej między wybrzeża Atlantyku i Saharę, nie posłuchali jednak wezwań opozycji, bo choć Abd el-Aziz, jak większość mauretańskich przywódców, zdobył władzę w wyniku zamachu stanu, zapewnia rodakom porządek, bezpieczeństwo i spokój.
Do władzy doszedł w 2008 r., gdy jako szef gwardii prezydenckiej dokonał zbrojnego przewrotu i obalił pierwszego, demokratycznie wybranego zaledwie rok wcześniej prezydenta Sidiego Mohammeda uld Szejcha Abdallahiego. Choć rok później wystąpił z wojska i rozpisał nowe wybory, opozycja okrzyknęła go uzurpatorem i zbojkotowała elekcję. Wywodzący się z Arabów, którzy od początku istnienia dominują w mauretańskiej polityce (dopiero w 1980 r. w Mauretanii zniesiono niewolnictwo, którego ofiarą byli stanowiący jedną trzecią ludności czarnoskórzy Wolofowie, Fulanie, Soninke czy Tukulerzy), Abd el-Aziz szybko jednak zjednał sobie względy Zachodu, zaniepokojonego ekspansją ruchów dżihadystycznych w afrykańskich Maghrebie i Sahelu. Ciesząc się wsparciem Francji i USA, wydał bezwzględną wojnę nie tylko miejscowym muzułmańskim radykałom. Ponadto uzbrajane przez Zachód mauretańskie wojsko, uznawane za najbitniejsze w tej części Afryki, bez ceregieli zapuszczało się na terytorium sąsiedniego Mali, by i tam rozbijać
kryjówki saharyjskich dżihadystów. W 2012 r. dżihadyści ranili w zamachu znienawidzonego Abd el-Aziza.
Mauretański prezydent cieszy się też uznaniem rodaków nie tylko za przepędzenie z kraju dżihadystów, panoszących się coraz bardziej w ościennych krajach, ale także za sprawne i stosunkowo sprawiedliwe rządy. Mauretania, bogata w złoża rudy żelaza, miedzi, złota, ropy naftowej i gazu ziemnego, a także obfitujące w ryby łowiska od lat zalicza się do najbiedniejszych państw świata. Co gorsza skromne dochody od zawsze dzielone są bardzo nierówno między rządzących Arabów i czarnoskórych (według międzynarodowych organizacji praw człowieka mimo zniesienia niewolnictwa wciąż jest ono praktykowane w wielu regionach kraju, a liczbę zniewolonych szacuje się nawet na pół miliona).
Odkąd objął władzę, Abd el-Aziz dzięki pomocy Zachodu przyczynił się do tego, że gospodarka kraju wzrasta w 6-procentowym tempie, a inflacja została zduszona poniżej 5 proc. Zabiegając zaś o sprawiedliwszy podział dóbr, prezydent zaskarbił sobie nawet sympatie czarnoskórej biedoty z ubogich przedmieść stolicy Nawakszut, które w sobotnich wyborach stały się jedną z jego najważniejszych politycznych twierdz.
Niespokojne czasy, jakie ostatnio nastały w afrykańskim Sahelu i niezwykłe ożywienie tamtejszych dżihadystów, prowadzących wojny w Libii, Mali i Nigerii, i coraz odważniej zapuszczających się do Nigru czy Republiki Środkowoafrykańskiej sprawiły, że Abd el-Aziz i jego Mauretania stali się dla Zachodu sojusznikiem, któremu w imię skuteczności i lojalności, wybacza się nawet wątpliwą demokratyczną legitymację władzy.
Wojciech Jagielski, PAP