Masowi mordercy i ich naśladowcy. Skąd nowe mordy? Badania
• Amerykańska matematyczka zbadała, czy istnieje związek między masakrami
• Z badania wynika, że masakry nieprzypadkowo następują jedna po drugiej
Nieprzypadkowo masakry, taka jak w Monachium, mogą następować jedna po drugiej. Dużo przemawia za tym, że tego typu przestępstwa szybko znajdują następców. Decydującą rolę odgrywa przy tym sposób relacjonowania wydarzeń.
Szaleniec z Monachium uderzył 22 lipca - pięć lat po tym, jak norweski ekstremista Anders Breivik zamordował 77 osób. Niewykluczone, że Breivik był wzorem dla monachijskiego zamachowca, którego ofiarą padło dziewięć osób.
Jedno jest pewne: masowi mordercy często znajdują naśladowców. Odpowiednie dane pochodzą dotąd przede wszystkim z USA. Fatalne skutki masakr dokonywanych przez szaleńców są za oceanem aż nadto obecne: statystycznie co 12 i pół dnia ma tam miejsce zbiorowe zabójstwo z co najmniej czterema zabitymi. W szkołach takie czyny rejestruje się co 32 dni.
Amerykańska matematyczka Sherry Towers z Arizona State University badała, czy istnieje jakiś związek między tego typu przestępstwami. Przede wszystkim chciała się dowiedzieć, czy znajdują one naśladowców. W tym celu przeanalizowała 468 zbiorowych zabójstw dokonanych na terenie USA między lutym 2005 a styczniem 2013.
Fatalna siła przyciągania
Analiza wykazuje, że związek między tego typu przestępstwami istnieje. - Znajdujemy wyraźne wskazówki mówiące o tym, że do strzelaniny z co najmniej czterema zabitymi pobudzają dokonane tuż przedtem podobne wydarzenia - wyjaśnia Towers. Największe niebezpieczeństwo powtórzenia czynu przez naśladowców istnieje w ciągu pierwszych 13 dni po jego dokonaniu. Ryzyko kolejnych strzelanin wzrasta w tym czasie o 22 procent.
Towers zauważa, że bardzo istotną rolę odgrywa dostępność odpowiedniej broni. Niebezpieczeństwo, że młodociani padną ofiarą strzelaniny, jest w USA pięciokrotnie wyższe niż w innych wysoko uprzemysłowionych krajach. 87 procent osób poniżej 14 roku życia, które zginęły z broni palnej, żyło w Stanach Zjednoczonych.
Stosunkowo mały wpływ wywiera natomiast fakt, czy sprawca jest chory psychicznie czy nie. Tym większy jest natomiast rodzaj i sposób relacjonowania tego typu wydarzeń. Świadomie lub nieświadomie mogą one inspirować młodocianych.
„Teza o zaraźliwym sposobie myślenia jest przekonująca” - pisze w swojej pracy Towers. „Chwiejne psychicznie młode osoby mogą być podatne na wizję samobójstwa z poprzedzającą go strzelaniną, jeżeli przedtem o podobnej donosiły media. Badania wykazały też, że doniesienia o morderstwach i samobójstwach zwiększają liczbę takich czynów”.
Siła obrazu
Dużą wagę przypisuje mediom także amerykański antropolog i socjolog Loren Coleman. W swojej książce o naśladowcach masowych morderstw wskazuje, że w relacjach o nich należy zwracać uwagę na dobór słów. Nie powinno się pisać o „uwieńczonych sukcesem” atakach lub o „nieudanych” samobójstwach. Zaleca też unikanie posługiwania się stereotypami o „sympatycznym chłopcu z sąsiedztwa” albo o „pomyleńcu odludku”.
Wykładająca na Uniwersytecie Princeton socjolog Zeynep Tufekci zwraca uwagę na siłę obrazu: uzbrojeni po zęby zamachowcy albo sprawcy strzelanin sugerują wszechmoc – i odpowiednio zapraszają do naśladowania. Media powinny więc oszczędnie posługiwać się takimi zdjęciami, podobnie zresztą jak nazwiskami zamachowców. Ich publikowanie sugeruje popularność, której życzą sobie potencjalni naśladowcy.
Identyfikacja z pragnącymi zemsty
W Niemczech naukowcy od stosunkowo niedawna zajmują się badaniem masowych morderstw. Zapoczątkował je czyn ucznia z Erfurtu Roberta S., który w gimnazjum zastrzelił 16 osób, po czym popełnił samobójstwo.
Decyzja o zabiciu szeregu osób nie jest podejmowana z dnia na dzień, tylko powstaje miesiącami, uważa prawniczka i kryminolog Britta Bannenberg z Gießen. Najczęściej rodzi się ona przed ekranem komputera, kiedy naśladowca identyfikuje się ze swoim idolem, jednocześnie szukając uzasadnienia swoich planów.
Wielu prowadzi pamiętniki albo wymyśla fikcyjne historie, które wciela potem w życie. Potencjalni sprawcy otaczają się bronią albo jej substytutem, szkicują pożegnalne przesłania albo zastanawiają się, jak mają się ubrać na planowaną strzelaninę.
- Nieustannie czytają o innych sprawcach, oglądają odpowiednie wideo i filmy dokumentalne, grają w Ego Shooter, żeby sobie wyobrazić, jak będą realizowali swój zamiar – tłumaczy kryminolog Bannenberg.
Media dla naśladowców sprawców masowych morderstw są niezbędne, bo stawiają im do dyspozycji informacje o wcześniej dokonanych tego typu czynach. – Media odgrywają ważną rolę, bo są zaproszeniem do identyfikowania się z postaciami mścicieli i idoli, którzy dokonali już podobnych czynów – mówi Bannenberg.
Osłabienie roli idola
- Tym bardziej jest ważne, żeby często spektakularnym zdjęciom z miejsca czynu przeciwstawić jego sprowadzające na ziemię tło – pisze w swoim badaniu o „fenomenie masowych morderstw” psycholog Jens Hoffmann.
Zaleca, by doniesienia o czynach szaleńców były rzeczowe. – Jeżeli młodzi sprawcy, tacy jak Robert S. z Erfurtu, nie będą pokazywani ani jako demony, ani ludzie bez winy, ich życie pokaże się w całej swojej słabości i rozdarciu. Znacznie osłabia to rolę potencjalnego idola – argumentuje Hoffmann.
Kersten Knipp/Elżbieta Stasik
Czytaj więcej na stronie Deutsche Welle: