Masakra w Toronto wyglądała jak zamach. Już taka myśl jest sukcesem terrorystów
Kierowca wana taranował przechodniów na ulicy w kanadyjskim Toronto. Zanim się poddał zamordował 10 osób i ranił 15. Nieważne, przy tym, czy był ekstremistą. Islamiści znowu odnotowali "sukces". Każdy, też w Polsce, może na swój sposób z nimi walczyć.
Policja nie ma wątpliwości, że masakra w Toronto była celowym działaniem. Biały mężczyzna, 25-letni Alek Minassian białym wanem rozpędzonym do ok. 70 km/h taranował przechodniów. Jechał tak ok. 1,5 km. Następnie zatrzymał się i zaczął grozić policjantowi czymś, co wyglądało jak pistolet. Stróż prawa nie dał się sprowokować i nie zastrzelił, tylko aresztował Minassiana.
To staje się już niemal rutyną. Mężczyzna wsiada do, najczęściej wynajętej, furgonetki lub ciężarówki i zaczyna mordować ludzi na ulicy. Tak było teraz w Toronto, a wcześniej w niemieckim Munster, Londynie, Berlinie, Sztokholmie, Nicei i w wielu innych miejscach. Co ciekawe, kobiety potrafią wysadzać się w powietrze lub chwytać za noże bądź karabiny, ale nie siadają za kierownicami morderczych pojazdów.
Na początku rozpędzone samochody, a nawet maszyny budowlane, były bronią Palestyńczyków w Izraelu. Służby bezpieczeństwa skutecznie walczą z organizacjami terrorystycznymi i utrudniają zdobywanie broni czy materiałów wybuchowych. Nie zabronią jednak prowadzenia samochodów, które nadal są wykorzystywane jako śmiertelnie niebezpieczna broń.
Szybko ten sposób działania został podchwycony przez islamistów na Zachodzie. Tutaj również organizowanie złożonych zamachów jest trudne, natomiast pojazdy są łatwe w użyciu i powszechnie dostępne. Co więcej, morderca nie wchodzi w bezpośredni kontakt z ofiarą tak jak przy użyciu noża.
Spece od ideologii i rekrutacji ISIS rozpowszechnili pomysł "samotnego wilka", pojedynczego "bojownika" praktycznie niewidocznego dla służb bezpieczeństwa aż do chwili zamachu - często samobójczego. W tej roli odnaleźli się drobni przestępcy, desperaci poszukujący przynależności i "wyższego celu" oferowanego przez kalifat.
Im większe przerażenie, tym lepiej
Z punktu widzenia ISIS nie chodzi o zniszczenie państw takich jak Niemcy, Francja czy Polska, ale o wprowadzenie chaosu, strachu i poczucia zagrożenia. Dlatego pojazdy niosące śmierć zupełnie przypadkowym ludziom podczas zakupów czy na kiermaszu świątecznym są narzędziem idealnym. Każdy może identyfikować się z ofiarami. Rzeczywiste emocje, także te pozytywne, przelewają się na portale społecznościowe oraz są podchwytywane i potęgowane przez media.
Częstym przykładem z naszego podwórka jest poszukiwanie przez redakcje Polaka, który cokolwiek widział lub przynajmniej mógł być w okolicy zdarzenia i gotów jest powiedzieć kilka zdań. Tu nie chodzi o informacje, które ma lub nie, ale o przekazanie emocji. W ten sposób poczucie zagrożenia zamierzone przez terrorystów dociera nawet do najdalszych zakątków bezpiecznej Polski, która nie była i, miejmy nadzieję, długo jeszcze nie znajdzie się na liście celów islamistów.
Morderczą metodę upowszechnioną przez terrorystów podchwycili także niezwiązani z religijną wojną desperaci w rodzaju Niemca, który wjechał furgonetką w kawiarniane stoliki w Munster, a następnie popełnił samobójstwo. Nie wiemy też co kierowało 25-letnim Alekiem Minassianem, napastnikiem z Toronto. Bardzo szybko wyciągamy jednak wniosek – to musiał być zamach terrorystyczny i na pewno dokonali tego muzułmanie. Od tego już tylko krok do politycznego ataku na najbardziej znienawidzonego w danej chwili polityka, którym może być Angela Merkel czy Justin Trudeau.
Dokładnie tak postąpiła Beatrix von Storch, jedna z liderek niemieckiej, prawicowej partii AfD, która wkrótce po incydencie w Munster odpowiedzialnością obarczyła islamskich ekstremistów. Następnie przepraszała tłumacząc, że popełniła taki sam błąd jak miliony Niemców.
Wiele wskazuje na to, że przypadek Aleka Minassiana jest podobny. To student zajmujący się opracowywaniem aplikacji. Jedynym, czym zwrócił na siebie uwagę była pochwała jednego z amerykańskich morderców w mediach społecznościowych. Policja skłania się ku traktowaniu tragedii w Toronto za skutek choroby psychicznej, a nie zamach terrorystyczny.
Islamiści żerują na strachu i nienawiści
Tu tkwi sedno perwersyjnego sukcesu ekstremistów. Oni nie tylko upowszechnili zabójczy proceder, ale także stosują swego rodzaju "medialne judo", czyli wykorzystują na swoją korzyść siłę i nienawiść swoich najbardziej zagorzałych wrogów gotowych przypisywać im za czyny, których nie popełnili.
Nie oznacza to, że zamachy, wypadki czy incydenty z udziałem ludzi w morderczym szale należy ignorować. Przede wszystkim z terrorem trzeba walczyć, nie wolno go jednak podsycać i do niego zachęcać. Dlatego zupełnie zrozumiałe są reakcje policjantów w Niemczech czy Kanadzie, którzy długo mówią o "incydencie" wzbraniając się przed zbyt szybkim użyciem słowa "zamach".
Z jednej strony jest to kwestia kwalifikacji prawnej i precyzyjnego opisania zdarzenia, ale równocześnie zawsze trzeba pamiętać o ludziach, którzy chętnie wykorzystają każdą tragedię. Dlatego nie dziwią już oświadczenia wydawane często na Bliskim Wschodzie po fakcie biorące odpowiedzialność za rozmaite zdarzenia. Ekstremiści chętnie przyznaliby się nawet do niszczycielskiej burzy z piorunami, gdyby tylko mogli.
Każdy może walczyć z terrorystami
Zagrożenie terrorystyczne istnieje i długo jeszcze będzie częścią naszego życia. Z tym nie wolno się pogodzić. Wojsko, wywiad i najrozmaitsze służby są od tego, żeby ekstremistów tropić i, w miarę możliwości, zapobiegać zamachom. Świadomość niebezpieczeństwa, czy obawa, jest na tyle duża że w imię bezpieczeństwa godzimy się na rozmaite niedogodności, a nawet ograniczanie prywatności i swobód. Na przykład nikogo już nie dziwią rozmaite kontrole.
Dlaczego więc mamy działać na własną szkodę zachęcając ekstremistów oraz szerząc strach i chaos, do którego dążą? Zamiast nieświadomie ich wspierać, nawet drobnymi, podgrzewającymi emocje wpisami w mediach społecznościowych, każdy może według własnych chęci i możliwości zrobić coś, aby im życie utrudnić.
To nie musi być nic wielkiego. Wystarczy dowiedzieć się, jak reagować i zachowywać się w przypadku zagrożenia czy jak rozpoznawać podejrzane przedmioty – niejeden zamach już udaremniono dlatego, że ktoś zauważył torbę w dziwnym miejscu albo samochód zaparkowany tam, gdzie go być nie powinno. Umiejętność udzielania pierwszej pomocy może przydać się w wielu sytuacjach nie koniecznie związanych z terroryzmem.
W walce z często nieracjonalnym i wyolbrzymionym strachem pomaga powszechnie dostępna wiedza. Każdy, od lewicy po prawicę, identycznie tamuje krwotok i wykonuje sztuczne oddychanie oraz dokładnie tak samo powinien wiedzieć, kogo powiadomić o zagrożeniu i co w jego obliczu zrobić. To nie ma zabarwienia ideologicznego, nie wymaga zmiany poglądów ani opowiadania się po żadnej stronie sporu politycznego. W ten sposób budujemy też pewność siebie, bez której nie można nawet marzyć o skutecznym przeciwstawieniu się zagrożeniom.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl