Masakra na olimpiadzie w Monachium
5 września 1972 r. terroryści z organizacji "Czarny Wrzesień" zamordowali 11 izraelskich sportowców biorących udział w igrzyskach olimpijskich w Monachium.
Masakra na olimpiadzie w Monachium
5 września 1972 r. podczas letniej olimpiady w Monachium doszło do bezprecedensowego w dziejach igrzysk zamachu terrorystycznego. Ośmiu Palestyńczyków z organizacji "Czarny Wrzesień" bez problemu dostało się do słabo strzeżonej wioski olimpijskiej. Zabili dwóch izraelskich sportowców, a dziewięciu innych wzięli za zakładników.
Abu Daoud, który zaplanował akcję terrorystów, po latach przyznał, że już po zamachu, jego ludzie byli szkoleni w PRL.
Zamachowcy, którzy przeżyli oraz szefowie "Czarnego Września" stali się celem operacji "Gniew Boży", mającej na celu wyeliminowanie sprawców zamachu w Monachium. Izraelskie służby wywiadowcze tropiły terrorystów na całym świecie. Abu Daouda odnalazły w Polsce. Został postrzelony w warszawskich hotelu "Victoria".
Akcja palestyńskich terrorystów stała się tematem filmu "Monachium" nakręconego przez Stevena Spielberga. Pokazał w nim m.in. rozterki towarzyszące premier Izraela Goldzie Meir, która podjęła decyzję o likwidacji organizatorów zamachu.
- Miałem okazję poznać uczestnika operacji "Gniew Boga" i zapytałem go wprost o te "rozterki". Najpierw moje pytanie skwitował uśmieszkiem pod czarnym wąsikiem, po czym dodał z flegmą - "Hollywood ma swoje prawa, a my swoje. Rozterek nie mieliśmy żadnych" - pisał w artykule dla WP.PL były oficer polskiego wywiadu występujący publicznie pod pseudonimem Vincent Severski (* przeczytaj cały artykuł*).
Na zdjęciu: ceremonia upamiętniająca zamordowanych sportowców, 6 września 1972 r.
(mb/wp.pl)
Terroryści przeciw sportowcom
Wtargnięcie na teren wioski olimpijskiej nie sprawiło terrorystom żadnego problemu. 5 września o godz. 4.30 nie niepokojeni przez nikogo pokonali dwumetrowy płot i szybko odnaleźli budynek, w którym mieszkała reprezentacja Izraela. Byli ubrani w sportowe ubrania, aby nie wyróżniać się spośród innych sportowców. W torbach wnieśli karabiny AK-47.
Napastnicy wtargnęli do mieszkań izraelskich sportowców, ci nie chcieli jednak poddać się bez walki. Moshe Weinberg, trener zapaśników, zaatakował terrorystów, umożliwiając ucieczkę swojemu zawodnikowi Gadowi Tsobariemu. Weinberg ogłuszył jednego z Palestyńczyków, a drugiego zranił. Do walki włączył się również ciężarowiec Yossef Romano. Obaj Izraelczycy zostali zastrzeleni.
Terroryści związali pozostałych dziewięciu sportowców. W tym czasie Tsobari, który przez parking podziemny wydostał się z budynku, poinformował ochronę o ataku. Walka sportowców z terrorystami obudziła pozostałych reprezentantów Izraela, dzięki temu udało im się uciec.
Zamachowcy wzięli dziewięciu zakładników. Domagali się od Izraela uwolnienia 234 członków Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a od Niemiec wypuszczenia na wolność Andreasa Baadera i Ulrike Meinhof, twórców Frakcji Czerwonej Armii - komunistycznej organizacji terrorystycznej wspomaganej przez wschodnioniemiecką Stasi.
Mimo dramatycznych wydarzeń, MKOL nie przerwał zawodów. Rozgrywki wstrzymano dopiero 12 godzin po zamordowaniu pierwszego izraelskiego sportowca. Część zawodników zrezygnowała z dalszego udziału w olimpiadzie, w tym cała reprezentacja Izraela, Egiptu, Algierii i Filipin.
Na zdjęciu: terrorysta z "Czarnego Września" w Monachium.
Absurdalny scenariusz
Przed igrzyskami Georg Sieber, policyjny psycholog z Monachium, przygotował 26 scenariuszy wydarzeń przedstawiających potencjalne zagrożenia dla bezpieczeństwa w czasie olimpiady. Scenariusz nr 21 zakładał atak palestyńskich terrorystów na sportowców z Izraela. Eksperci odpowiedzialni za bezpieczeństwo w czasie igrzysk uznali ten scenariusz Siebera za zupełnie nieprawdopodobny.
Niemiecka policja nie była przygotowana, ani pod względem przeszkolenia, ani sprzętu, do odbijania zakładników. Wojsko nie mogło wziąć udziału w takiej operacji, ponieważ zachodnioniemiecka konstytucja zabraniała wykorzystania armii w czasie pokoju. Sytuację pogarszał fakt, że media na żywo transmitowały akcję policji. Dzięki temu terroryści oglądali w telewizji, co dzieje się wokół budynku.
Rząd Izraela zdecydował, że nie będzie żadnych ustępstw wobec terrorystów. Porwanie sportowców stawiało RFN w bardzo trudnym położeniu politycznym, dlatego Niemcy chcieli zapłacić okup za zakładników. Terroryści nie zgodzili się. O godz. 18 zamachowcy zażądali przetransportowania ich razem z zakładnikami do Egiptu. Mimo że premier tego kraju nie zgodził się na mieszanie się w całą sprawę, Niemcy wyrazili zgodę na spełnienie tego żądania. Zastawili pułapkę.
Nieudolna akcja policji
Śmigłowce przewiozły Palestyńczyków i zakładników na lotnisko Fuerstenfeldbruck, gdzie czekał na nich samolot. Na jego pokładzie znajdowali się policjanci przebrani za załogę. W ostatniej chwili zrezygnowali jednak z wykonania swojego zadania. Nie poinformowali o tym snajperów, którzy mieli otworzyć ogień do terrorystów.
Sytuację pogarszał fakt, że policja nie zdawała sobie sprawy, że terrorystów jest ośmiu. Napastników miało być dwóch lub trzech, dlatego do realizacji zadania wybrani pięciu snajperów (jak się później okazało, nie byli szkoleni do wykonywania takich operacji). Na każdego terrorystę miało przypadać dwóch snajperów, działających wspólnie z policjantami z samolotu.
Operacja odbicia zakładników została źle zaplanowana również na poziomie taktycznym. Jeden ze snajperów znajdował się na linii strzału pozostałych, przez co został trafiony przez swojego kolegę. Snajperzy nie znali wcześniej jego położenia, dlatego gdy zaczął strzelać do terrorystów, uznali go za jednego z napastników i ciężko ranili. Policyjni snajperzy nie mieli, ani celowników optycznych, ani hełmów i kamizelek kuloodpornych. Nie wyposażono ich nawet w łączność radiową, dlatego akcja nie była odpowiednio skoordynowana.
Palestyńczycy ukryli się za śmigłowcami i odpowiadali ogniem. Patową sytuację rozwiązać mogły transportery opancerzone, te dotarły jednak dopiero po rozpoczęciu walk, ponieważ utknęły w korku w drodze na lotnisko. Skutek był tragiczny. Gdy transportery pojawiły się w końcu na miejscu akcji, terroryści zabili wszystkich dziewięciu zakładników.
Strzelaninę na lotnisku przeżyło czterech zamachowców z "Czarnego Września", jednemu z nich udało się uciec. Policjanci znaleźli go ponad pół godziny później. Został zastrzelony. W akcji na lotnisku zginął również jeden niemiecki policjant - Anton Fliegerbauer.
Na zdjęciu: śmigłowiec zniszczony przez terrorystów podczas strzelaniny na lotnisku. Jeden z zamachowców zdetonował granat, aby zabić zakładników.
Zemsta Mossadu
29 października "Czarny wrzesień" upominał się o swoich ludzi. Dwóch członków tej organizacji porwało samolot Lufthansy z 11 pasażerami i siedmioosobową załogą. Zakładnikom z lotu 615 nic się nie stało. Rząd RFN zgodził się wymienić ich na trzech zamachowców z Monachium. Ibrahim Mosoud Badran, Samer Mohamed Abdulah i Abed Kair al-Dnawly zostali uwolnieni i przetransportowani do Trypolisu. Schronienia udzielił im libijski dyktator Muammar Kadafi. W Libii zostali przywitani jak bohaterowie.
Na odpowiedź Izraela nie trzeba było długo czekać. Premier Golda Meir wydała zgodę na przeprowadzenie operacji "Gniew Boży". Mossad otrzymał za zadanie wytropienie i zlikwidowanie ludzi powiązanych z masakrą w Monachium. Izraelski wywiad odnalazł i wykonał egzekucje na najważniejszych ludziach "Czarnego Września". Zginęli ukrywający się w Bejrucie Muhammad Jussuf al-Nadżżar, Kamal Adwan i Kamal Nasser, a w 1979 roku również szef organizacji Ali Hassan Salemeh.
Na zdjęciu: terroryści z "Czarnego Września" schwytani przez niemiecką policję w Monachium: Ibrahim Mosoud Badran, Samer Mohamed Abdulah i Abed Kair al-Dnawly.
Polska broń była najlepsza
Jeden z ostatnich epizodów "Gniewu Bożego" rozegrał się 1 sierpnia 1981 r. w Warszawie. W kawiarni hotelu "Victoria" zabójca oddał siedem strzałów do Abu Daouda, organizatora masakry w Monachium. Trafił w rękę, szczękę i klatkę piersiową, ale Daoud przeżył. - To był Palestyńczyk, który współpracował z Mossadem. Ten zamach był dla mnie zaskoczeniem, bo naprawdę w krajach socjalistycznych czuliśmy się jak na wakacjach - mówił w wywiadzie dla telewizji TVN Abu Daoud.
Terrorysta z "Czarnego Września" nie znalazł się w Warszawie przez przypadek. W wywiadzie dla TVN przyznał, że od 1975 do 1981 r. był w Polsce kilkaset razy. Wyjaśniał, że kontaktowali się z nim przedstawiciele rządu i "ludzie zajmujący się współpracą z obcokrajowcami". - Mieliśmy z nimi kontakty. Wielokrotnie kupowaliśmy od nich broń, kałasznikowy. Czasem kupowaliśmy też taki mniejszy pistolet. Polska broń była najlepsza - twierdził terrorysta.
- Polski rząd szkolił naszych ludzi, jak chronić przywódców, jak strzec terenu, jak odnaleźć bombę, albo uniemożliwić zamach - wyjaśniał Daoud.
Na zdjęciu: Abu Daoud w 2005 r.
(mb/wp.pl)