Marta Tychmanowicz: czarna śmierć - epidemia czarnej ospy we Wrocławiu
15 lipca 1963 roku we Wrocławiu ogłoszono alarm epidemiologiczny – zanim to jednak nastąpiło przez 47 dni nierozpoznana ospa prawdziwa (variola vera), nazywana potocznie czarną ospą, zarażała kolejne osoby. Do Polski przywiózł ją z Azji oficer peerelowskiego wywiadu z misji specjalnej po Indiach, Birmie i Wietnamie - pisze Marta Tychmanowicz w felietonie dla Wirtualnej Polski.
15.07.2013 | aktual.: 15.07.2013 08:47
Przeczytaj wcześniejsze felietony historyczne Marty Tychamnowicz
Do wystawienia książeczki szczepień dla podpułkownika wywiadu (na fikcyjne dane osobowe) udającego się z misją wywiadowczą na tereny Indochin namówiono kierownika wrocławskiego Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej Miejskiej Rady Narodowej. Miał na to tylko dwie godziny, więc bez żadnych badań, nie widząc nawet pacjenta, wystawił stosowne zaświadczenia. W książce "Epitafium dla ospy" Jerzy B. Kos (bezpośredni świadek wydarzeń, ówcześnie konsultant ospowy na Dolnym Śląsku) opisał podróż oficera: "odlot samolotu nastąpił w mglisty poranek 16 maja. Pobyt w Indiach był krótki: pięć dni gonitwy po urzędach, gorączkowe rozmowy i pertraktacje. 22 maja wrócił do kraju. W torbie podróżnej przywiózł kilka drobiazgów kupionych na bazarze: gliniany dzbanek z pięknym ornamentem, kamienną figurkę Buddy, naszyjnik z różowych muszelek. Przemycił także bagaż, którego najmniej się spodziewał: wirusy ospy zagnieżdżone w migdałkach i węzłach chłonnych".
Już po 10 dniach od powrotu trafił do szpitala z wysoką gorączką oraz bólami mięśni i stawów. Podejrzewano malarię tropikalną, na którą prawdopodobnie również zachorował agent. Niepełna i błędna diagnoza pozwoliła wirusowi czarnej ospy rozprzestrzeniać się dalej. Zaczynają chorować kolejne osoby – salowa sprzątająca izolatkę oficera, jej syn i córka (z zawodu pielęgniarka) oraz lekarz, który badał salową. Trafiają do szpitala zakaźnego. Tam wkrótce wychodzący z wietrznej ospy czteroletni chłopiec zapada na nią znowu, a przecież na ospę choruje się tylko raz w życiu. Wówczas przychodzi oświecenie i lekarze trafiają na właściwy trop – to nie ospa wietrzna a ospa prawdziwa (variola vera).
We Wrocławiu pojawiły się uliczne teorie co do pochodzenia wirusa, wśród rozsiewanych plotek były pomysły prawdziwie fantastyczne: "zarazę przywiózł cyrk, zachorowała tancerka na linie, która miała romans z oficerem (…) do szpitala przywieźli Murzyna, obsypany był krostami i strupami, a oni myśleli, że to świerzb". Michał Sobków, ówczesny lekarz inspekcyjny pogotowia ratunkowego we Wrocławiu, w rozmowie z "Newsweekiem" w 2012 roku powiedział: "wiadomość o tym, że mamy w mieście ospę, była prawdziwym szokiem. Nie rozumieliśmy, skąd się wzięła w naszej szerokości geograficznej ta groźna choroba. A potem zaczęła się psychoza".
15 lipca 1963 roku, nazywany potem czarnym poniedziałkiem, ogłoszono alarm epidemiologiczny dla Wrocławia. Wirus czarnej ospy od półtora miesiąca swobodnie rozprzestrzeniał się po mieście, eksperci ze Światowej Organizacji Zdrowia przekonywali: "może zachorować około 2 tysięcy osób, umrze ze dwieście, jak uporacie się z epidemią w ciągu dwóch lat, to będzie dobrze". Wrocławskim lekarzom udało się opanować jednak wirusa czarnej ospy znacznie szybciej – 19 września 1963 roku odwołano alarm epidemiologiczny dla Wrocławia. W tym czasie jednak zachorowało blisko 100 osób, z czego siedem zmarło (w tym cztery osoby to lekarze i pielęgniarki). Wrocław był wówczas miastem zamkniętym (był nawet pomysł, żeby miasto otoczyć kordonem wojskowym) – na rogatkach i dworcach stały patrole milicyjne. Do miasta nie można było wjechać, ani wyjechać bez stosownego świadectwa szczepień. Wprowadzono również obowiązkowe szczepienia, za odmowę podporządkowania się temu nakazowi groził trzymiesięczny areszt oraz wysoka grzywna. Nie
było potrzeby jednak nikogo karać, ponieważ przerażeni ludzie sami ustawiali się w długie kolejki do obowiązkowych szczepień. Blisko dwa tysiące osób podejrzanych o kontakt z zawirusowanymi zamknięto w izolatkach na kilka tygodni. W urzędach i miejscach publicznych zawisły tabliczki "Witamy się bez podawania rąk", zaś klamki owinięto bandażami nasączonymi chloraminą. W sklepach zlikwidowano "samoobsługową" sprzedaż pieczywa, zamknięto baseny, a nawet izbę wytrzeźwień. Ponieważ był okres wakacyjny turystom z Wrocławia odmawiano noclegów w innych rejonach Polski.
19 września 1963 roku odwołano alarm epidemiologiczny dla Wrocławia. Od tamtej pory ospa prawdziwa nie pojawiła się w Polsce ponownie.
_ Źródła: Wanda Dybalska „Morowe lato z agentem” (w:) „Akta W” Wrocław 2005; Joanna Kuciel-Frydryszak „Ospa we Wrocławiu: Jak zabijała Czarna Pani” Newsweek Historia nr 4/2012_