Marek Krajewski: pisanie powoduje aberracje - zjeżdżam z drogi i staję na poboczu
- Pisanie kryminałów powoduje rozmaite aberracje. U mnie, na przykład, podejrzliwość. Jak jadę samochodem i widzę w lusterku, że zbyt długo ktoś mi towarzyszy, to zjeżdżam z drogi i staję na poboczu, czekając aż mnie ten podejrzany samochód wyprzedzi - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską pisarz Marek Krajewski, którego nowa powieść "Arena szczurów" została właśnie wydana.
26.09.2015 | aktual.: 02.10.2015 10:47
WP: Po Wrocławiu i Lwowie akcję swojej kolejnej powieści kryminalnej przeniósł pan nad Bałtyk do Darłowa. Dlaczego?
W jednej z moich wcześniejszych powieści o Eberhardzie Mocku "Widma w mieście Breslau" umieściłem darłowski epizod. Mock przyjechał wtedy do Darłowa, które nazywało się Rugenwalde, by spędzić kilka dni ze swoją kochanką. Dlaczego wysłałem go nad Bałtyk? Bo chciałem zrobić przyjemność żonie, która jest pierwszą czytelniczką moich książek. Darłowo to jej rodzinne miasto. To miał być dla niej prezent - niespodzianka.
Dostrzeżono ten fragment i zostałem w 2007 roku zaproszony na spotkanie autorskie do Darłowa.
WP: To była pana pierwsza wizyta?
Pierwszy raz byłem w 1982 roku, pod namiotem. Tu była strefa nadgraniczna, więc trzeba było się meldować na milicji. Kręciliśmy się z kolegami po miasteczku, aż trafiliśmy do miejscowej knajpy w rynku. Siedzieli tam wytatuowani, umięśnieni faceci w pulowerach. Nie lubili obcych i starali się nam udowodnić, że to miejsce nie jest dla nas. Niezbyt przyjemnie to miasto mnie przywitało, ale potem było już lepiej. Od ośmiu lat spędzam tu każdy swój urlop, mam już z Darłowem swoje związki emocjonalne i jestem jego honorowym obywatelem.
WP: Czy przeniesienie akcji do niewielkiego miasteczka nie było ryzykowne? We Wrocławiu miał pan 700 tysięcy potencjalnych czytelników, w Darłowie tylko 15 tysięcy.
Gdybym był debiutantem, może bym się nad tym zastanawiał. To co, że małe? Nie sądzę, by wielkość miasta przekładała się na liczbę sprzedanych egzemplarzy. Takie kryterium oceny powieści kryminalnych nie istnieje. Jeden z najpopularniejszych w Europie szwedzkich pisarzy Henning Mankell akcję swoich powieści umieszcza w niewiele większym od Darłowa Ystad.
WP: Tam przynajmniej są przemytnicy z Polski i promy pływające do Świnoujścia.
A tu są stare kamienice, zachowany układ średniowiecznego miasta, renesansowy ratusz i zamek króla Eryka. Wszystko to w sam raz do snucia tajemniczych i mrocznych opowieści przez autora kryminału retro.
Jestem literackim weteranem. Napisałem szesnaście książek, zostały przełożone na 20 języków, mam wiernych czytelników i kiedy biorę się za pisanie kolejnej, zależy mi, żeby stworzyć wciągającą i ciekawą dla czytelnika akcję. Nikt nie będzie kręcił nosem, czy dzieje się ona w Słupsku, Ustce czy Kołobrzegu.
Rok temu pomyślałem, żeby mojego bohatera komisarza Edwarda Popielskiego przenieść nad morze. Przyjechałem do Darłowa i dzięki pomocy miejscowych zacząłem zbierać materiał do kolejnej o nim opowieści, która zaczyna się w roku 1948. Po wojnie opisałem działalność Popielskiego we Wrocławiu, a już w 1949 umieściłem go w więzieniu UB. Jedynym wolnym terminem dla niego był rok 1948, to trochę komplikowało akcję, bo już wtedy wojska radzieckie opuszczały Pomorze, a ja chciałem, by jednym z głównych bohaterów był okrutny, radziecki komendant miasta.
WP: Pisanie powieści historycznych wymaga źródeł. Skąd pan czerpał wiedzę o realiach pomorskich roku 1948?
Dokumentów wielu na ten temat wcale nie ma, ale jest sporo opracowań i książek historycznych miejscowych autorów. Korzystałem z tego.
Tego doświadczenia nabrałem we Lwowie, o którym napisałem cały cykl opowieści z Popielskim. Do Lwowa czułem sentyment jak do Darłowa, bo stamtąd pochodziła moja mama. Zakochałem się w tym mieście i kiedy postanowiłem o nim pisać, miałem do pomocy lwowskich historyków. Sytuacja się powtórzyła się w Darłowie. Jak się ma życzliwych ludzi wokół siebie, to wystarczą solidne buty, otwarcie na rozmowę i przygotowany zestaw pytań. Darłowo to nieduże miasteczko. Spędziłem tam tydzień na poszukiwaniu dokumentów i eksplorowaniu tematu.
Najważniejsze w kryminale retro jest jak najbardziej szczegółowe opisanie rzeczywistości, w której osadzam historię.
WP: To chyba dotyczy w ogóle wszystkich pisarzy kryminałów. Sukces Stiega Larssona i jego serii Milenium polegał również na fotograficznym odzwierciedleniu rzeczywistości.
Bo współczesny kryminał jest tym, czym była kiedyś wielka powieść realistyczna. W XIX wieku mówiono, że powieść jest zwierciadłem ustawionym na dziedzińcu, w którym odbijają się ludzie, domy, zdarzenia. Dziś powieść realistyczna przeżywa regres, a jej funkcję przejęła powieść kryminalna. Wiem, ile moi koledzy i koleżanki wkładają serca, by jak najwierniej opisać otaczający ich bohaterów świat, z jak wieloma osobami to konsultują, ile rozmów przeprowadzają. Widać to u mistrzów powieści kryminalnej czy sensacyjnej. Na przykład Frederick Forsyth. Jak ktoś chce dowiedzieć się o lotniskach w Arabii Saudyjskiej, to powinien przeczytać jego książkę "Weteran". Są tam drobiazgowe opisy wszystkich saudyjskich lotnisk. I ten sposób narracji bardzo mi imponuje.
WP: Na ile ważny jest szczegół w pana książkach?
Staram się opisywać wszystko jak najwierniej, z dużą ilością szczegółów, by czytelnik mógł sobie wszystko to wyobrazić. Nawet zapach, który odczuwał mój bohater.
WP: Dlatego poszedł pan do prosektorium, stanął przed stołem sekcyjnym i zaczął wąchać trupa?
W każdej powieści kryminalnej pojawia się trup. Zwykle jest scena, gdy bohater wchodzi do pomieszczenia, w którym zamordowano człowieka, kilka dni lub kilka tygodni wcześniej. Musi wtedy coś czuć. We wszystkich książkach jakie znałem, ten zapach był opisany jako mdła woń. Ale co to znaczy? Pytam o to szwagra prokuratora. On mi też odpowiada: - Mdła woń. Pytam kolegi policjanta. - Mdła woń - powtarza. Ale jak pytam, do czego ten zapach mogą porównać, to mówią: - To jedyne w swoim rodzaju.
Poszedłem więc do prosektorium, stanąłem nad stołem sekcyjnym, człowiek został rozkrojony przez laboranta sekcyjnego i teraz wiem już, do czego ten zapach porównać.
WP: Do czego?
To połączenie woni rozgotowanej, przypalonej marchewki z zapachem gazów, jakie wydziela człowiek. Taka woń bucha, gdy rozcina się brzuch nieboszczykowi na stole sekcyjnym. Dzięki mojej wizycie czytelnik może sobie ten zapach wyobrazić. Muszę być wiarygodny dla czytelnika i uwiarygadniam świat, w którym żyje mój bohater.
WP: Tego nie można robić zza biurka?
W nowej książce opisuję proces produkcji konserw rybnych w roku 1948. Nie miałem pojęcia, jak to się robi. Pojechałem więc do Słupska do wytwórni konserw rybnych "Łosoś". Tam dostałem od właściciela stary film, z którego dowiedziałem się, jak produkowano konserwy rybne po wojnie. Dzięki temu filmowi mogłem cały proces opisać w swojej książce.
WP: Są tam jeszcze szczury. Skąd pan czerpał o nich wiedzę?
O ich naturze najwięcej dowiedziałem się od pewnej pani z Wrocławia, która prowadzi duży zakład deratyzacji. Elżbieta Suszczyńska to subtelna kobieta, która wie bardzo dużo o zwyczajach szczurów. Opowiadała mi o nich dużo, a ja opisałem, czego się od niej dowiedziałem. Dla pewności te szczurze fragmenty dałem jej jeszcze do przeczytania, by skorygowała ewentualne błędy.
WP: Wydawnictwo przedstawia pana jako najmroczniejszy umysł polskiego kryminału. Skąd bierze się w panu ten mrok?
Pytają mnie o to czytelnicy na spotkaniach autorskich: - Taki pan spokojny i wesoły, a pisze takie okrutne rzeczy. Co się w tej pana głowie dzieje?
Odpowiadam im Jonathanem Littellem. Amerykański pisarz Littell napisał okrutną i mroczną powieść o holocauście "Łaskawe". Pytano go, o czym myślał, gdy tworzył te wszystkie krwawe, skąpane we krwi i wzbudzające trwogę okropności. - Myślałem tylko o jednym - odpowiedział. - O przecinkach. By je prawidłowo postawić.
Chcę, by moje książki były dobrze napisane, żeby opisy był najbardziej plastyczne, zwracały uwagę czytelnika, wywoływały emocje. I staram się to robić najlepiej jak potrafię.
WP: Myślałem, że jak wyrywa pan swoim bohaterom trzewia, łamie im kości, miażdży mózgi, topi żywcem i truje, to zostawia to w panu jakiś ślad.
Proszę wziąć pod uwagę, że jestem starym wyjadaczem. W sensie literackim morduję już od roku 1997. To moja praca.
WP: Lubi ją pan?
Piszę jedną książkę rocznie. Zamierzam pisać do sześćdziesiątki. Więc jeszcze jedenaście książek przede mną. Lubię swoją pracę również dlatego, że nie toleruję nad sobą żadnego humorzastego szefa.
WP: Czy długoletnie mordowanie, w sensie literackim, nie rodzi skutków ubocznych?
Jakiś tam wpływ kryminałów na moją psychikę zapewne jest, nie da się ukryć. Ale to nie jest tak, jak sobie wyobrażają moi czytelnicy - że w dzień jestem spokojny i uśmiechnięty, a w nocy wstępuje we mnie jakiś demon, chodzę ulicami miast, szukając inspiracji, by kogoś zamordować.
WP: A jak wobec tego jest?
Pisanie kryminałów powoduje rozmaite aberracje. U mnie, na przykład, podejrzliwość. Jak jadę samochodem i widzę w lusterku, że zbyt długo ktoś mi towarzyszy, to zjeżdżam z drogi i staję na poboczu, czekając aż mnie ten podejrzany samochód wyprzedzi.
WP: Powiedział pan, że boi się, by któryś z opisanych przez pana sposobów zadawania śmierci nie został wykorzystany przez jakiegoś psychopatę.
Tak odpowiedziałem na pytanie podczas badań wariograficznych. Mam taką obawę, chociaż bym tego nie przeceniał, bo wśród więźniów czytelnictwo jest niewielkie.
Miałem spotkanie autorskie w jednym z najcięższych więzień w Polsce, w Wołowie. Przyszło piętnastu więźniów. Zrobiło na mnie wrażenie, jak dokładnie znali książkę i jak bardzo szczegółowe pytania mi zadawali, szukając błędów i nielogiczności. Mieli bardzo duże poczucie realizmu.
WP: Trudno mi uwierzyć, że zabija pan kurę znoszącą złote jajka. Tyle trudu kosztowało pana wykreowanie nowego bohatera Edwarda Popielskiego, dał mu pan życie, spopularyzował, sprawił, by stał się lubiany, a teraz pan mówi, że "Arena szczurów" jest ostatnią książką z jego udziałem. Nie żal go panu?
Żal. Ale autor musi się rozwijać, Jestem obecny na rynku od roku 1997, napisałem 16 powieści i muszę iść dalej.
WP: Czy to znaczy, że poświecił pan Popielskiego, żeby ratować siebie?
Ludzie lubią literackie seriale, ale do pewnego momentu. Potem mówią na przykład, że Krajewski się powtarza, że ciągle to samo, że Popielski - nudny. Jestem zawodowcem. Muszę brać do siebie uwagi krytyków i czytelników. Jeśli dochodzą do mnie głosy znużenia, to muszę z nich wyciągać wnioski. W "Arenie szczurów" nastąpiły duże zmiany. Wiem, że zaskoczyłem tym swoich krytyków.
Wiem też, że muszę swoją twórczość poddawać liftingowi, tak jak producenci samochodów poddają zmianom swoje samochody, wypuszczając modele z innymi reflektorami czy bagażnikiem. Ja też odświeżam moich bohaterów, by nie znudzili się czytelnikom.