Marcinkiewicz o ptasiej grypie
Zdaniem kandydata PiS na premiera
Kazimierza Marcinkiewicza, w momencie wystąpienia ptasiej grypy w
naszym kraju reakcja powinna być szybka i skuteczna. Jak
powiedział w Chrzynie (Lubuskie), należy w tym celu
doprecyzować procedury postępowania w takim przypadku, ale na
razie nie ma czego się bać.
15.10.2005 | aktual.: 15.10.2005 13:10
Rumuński minister rolnictwa Gheorghe Flutur, a także rzeczniczka głównego weterynarza kraju Alina Monea, poinformowali w niezależnej stacji telewizyjnej, że w Rumunii potwierdzono obecność groźnego dla ludzi wirusa ptasiej grypy H5N1.
Kandydat na premiera przyjechał do Parku Narodowego "Ujście Warty", jednego z największych skupisk migrujących ptaków w Europie, by zapoznać się z obecną sytuacją w zakresie zagrożenia ptasią grypą na tym terenie.
Po rozmowie z dyrektorem parku i szefem wydziału zarządzania kryzysowego Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego(LUW), Marcinkiewicz powiedział, że na razie nie ma tak wielkiego zagrożenia, żeby się bać.
Nie chodzi o to, by się bać, ale o to, by być przygotowanym. Dlatego pewne rzeczy należy poprawić. Po pierwsze, szczepionki i lekarstwa muszą być dostępne w każdym miejscu w Polsce, a zwłaszcza tam, gdzie skupiska ptaków są bardzo duże - powiedział Marcinkiewicz.
W opinii kandydata na premiera, trzeba także zwiększyć częstotliwość prowadzonych badań pod kątem obecności ptasiej grypy - tak by były one dokonywane raz w tygodniu. Jego zdaniem, konieczna jest ściślejsza współpraca międzynarodowa w tym zakresie.
Miejsca gdzie występuje zarażone ptactwo muszą być od razu znane (...), ornitolodzy są w stanie szybko określić możliwości występowania podobnych gatunków ptaków na terenie naszego i innych krajów - dodał Marcinkiewicz.
Według niego, ważne jest zwiększenie zakresu informacji docierających do społeczeństwa - w szkołach, mediach i środowisku myśliwych. Nie wykluczył też konieczności wprowadzenia zakazu odstrzału dzikiego ptactwa na terenie kraju, a być może i w Niemczech.
Zdaniem dyrektora wydziału zarządzania kryzysowego LUW Jarosława Śliwińskiego, obecnie nie ma zagrożenia wystąpienia ptasiej grypy w tym regionie. Powiedział, że wydano już instrukcje działania dla poszczególnych służb i inspekcji, będą prowadzone szkolenia i ćwiczenia symulacyjne. Śliwiński przyznał, że w przypadku wystąpienie ognisk choroby, na walkę z nią potrzebnych będzie wiele milionów złotych. Symulacyjnie przyjęto, iż zniszczenie zarażonego ptactwa na terenie tylko jednego powiatu pochłonie kilka milionów złotych - powiedział Śliwiński.
Jak powiedział dyrektor Parku Narodowego "Ujście Warty" Konrad Wypychowski, na terenie parku jest prowadzony stały monitoring ptactwa. Po pierwszych doniesieniach o ptasiej grypie, monitoring został rozszerzony o obserwacje ich zachowań. Na pytanie PAP czy są jakieś niepokojące wyniki tych obserwacji powiedział: Nie ma na razie nic niepokojącego. Te ptaki co roku tu przylatywały. W tym roku już się pojawiły. Jest ich kilkanaście tysięcy. Do parku na postój w czasie migracji przylatują głównie ptaki z północnej Syberii i Tundry - powiedział Wypychowski.
Pierwsze wyniki badań odchodów dzikiego ptactwa pobranych w końcu września w Parku Narodowym "Ujście Warty" nie wykazały obecności w nich wirusa ptasiej grypy. Teren parku należy do najbardziej zagrożonych, należy bowiem do największych w Europie Środkowej miejsc koncentracji migrującego ptactwa wodnego.
Obszar parku to miejsce, gdzie jesienią zatrzymują się dziesiątki tysięcy migrujących ptaków - głównie gęsi i kaczek, w tym i tych, które przylatują z terenów Rosji. Jesienna migracja jest właśnie w pełni. Liczebność ptaków stale rośnie, by w swoim kulminacyjnym momencie przekroczyć nawet 100 tys. sztuk.
Wirus ptasiej grypy pojawił się w 1997 roku. Od tego czasu zaraziło się nim 112 osób, a zmarły 64. Byli to ludzie, którzy mieli bezpośredni kontakt z zakażonym ptactwem.