Marcin Makowski: Sezon na tropienie "polskiego chama" otwarty. A może czas spojrzeć w lustro?
Jest coś niesamowitego w regularności z jaką wraz z pierwszym dniem wakacji portale, prasę, radio i telewizję zalewają historie o ”polskim chamie”. Można odnieść wrażenie, że ów cham cały rok czeka, aby właśnie w lato ustawić się tyłkiem do całego świata. Zapłacił grosze i żąda, aby traktować go jak pana. Tymczasem miejsce pana jest już zajęte, o czym uwielbiają przypominać zarówno dziennikarze, jak i celebryci. Dla tych ostatnich to rodzaj środowiskowego lansu - prostaczki przeszkadzają w jodze we Władysławowie? Koniecznie trzeba się pożalić na Facebooku.
26.06.2017 | aktual.: 26.06.2017 22:03
Kim jest "polski cham”? Dlaczego o swoim istnieniu przypomina przede wszystkim podczas wakacji? Dlaczego zamiast ekologicznej hybrydy, truje na polskich drogach starym dieslem, robiąc przystanek na wyrzucenie śmieci do lasu i uwiązanie psa do drzewa? Z jakich względów ten prosty, archetypiczny człowiek rości sobie pretensje do zawłaszczania kawałka plaży w Mielnie, tym samym ”znacząc teren”? Z jakich względów nie czyta regulaminu „kocich kawiarni” w Gdyni, a jego dzieci (”które kindersztuby uczą pracownicy hotelu czy restauracji”) budzą kotki, o czym błyskawicznie w mediach społecznościowych muszą donieść obrażeni właściciele knajpy?
Polski cham, czyli jaki?
Przyznam szczerze, że zagotowało się we mnie, gdy czytałem tekst Zuzanny Ziemskiej, która wszystkie stereotypy o Polaku na wakacjach wrzuciła do jednego wora, wymieszała i poczęstowała niestrawną papką felietonu o życiu maluczkich, obserwowanych z pozycji dobrze wychowanej intelektualistki. Było tak do ostatniego akapitu tekstu, w którym lament na Polaka, zamienił się w refleksję nad nami samymi oraz każdym momentem naszego życia, w którym nieświadomie zamieniając się w chama, uprzykrzamy życie sobie i innym. Jednocześnie nie będąc na tle Europy i świata negatywnym wyjątkiem w braku savoir vivre’u. Pod tym względem z Zuzanną Ziemską się zgadzam.
Nie wszystkich jednak stać na odrobinę autorefleksji, a zdecydowana większość corocznych lamentów na rodaków, którzy (o zgrozo) dzięki 500+ opuszczają swoje leże, i jak w wędrówkach mongolskich hord kierują się w stronę Bałtyku, pochodzi spod piór celebrytów. Właśnie w ich, autentycznie zmanierowanych utyskiwaniach upatruję prawdziwej, trudnej do wyleczenia choroby poczucia wyjątkowości przedstawicieli ”wyższej klasy średniej” i części polskich elit.
Elity i cała reszta
Właśnie w tym duchu m.in. na łamach ”Gazety Wyborczej” polskich troglodytów tropi prof. Zbigniew Mikołejko. Nazywa ich „Edkami” na wzór wulgarnego bohatera z ”Tanga” Sławomira Mrożka. Twierdzi, że koniunkturalnie i za cenę przekupstwa zawarli chwilowy sojusz z PiS, „(…) chcą żyć z ręką w kieszeni sąsiada, noszą w sobie kwantum agresji, są niekompetentni”. W przeciwieństwie do pana profesora oczywiście. Fizyczną kwintesencję obrazy do mas wyraziła natomiast rok temu Agnieszka Holland. „Mieszkam i pracuję poza Polską. Kiedy przyjeżdżam, uderza mnie fala niedobrego powietrza, coś takiego, jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki” - stwierdziła reżyserka w wywiadzie dla Radia ZET. Czy nie w tym samym duchu nieco wcześniej na podróż tanimi liniami narzekał Jarosław Kuźniar? Tak śmierdziała mu tania kanapka z kurczakiem, spożywana podczas lotu przez chamskiego Polaka, że nie omieszkał wylać swoich żali w internecie.
Trudne do przebicia mistrzostwo w pretensjonalności zaprezentowała jednak Agata Młynarska, w swojej słynnej już relacji z podróży z Helu do Trójmiasta z przerwą na Władysławowo. To właśnie tam, w nadmorskim jądrze ciemności: ”(…) zjechali wszyscy państwo Kiepscy z rodzinami i przyjaciółmi, jedzenie jest drogie i przeważnie niedobre”. Jakie? ”Ryby smażone na oleju niepierwszej świeżości, królują gofry i fryty”. Jakby tego było mało, w środku sezonu ”wszędzie gra muzyka, w każdej knajpie faceci w gastronomicznej ciąży opędzają się od swoich dzieci i umęczonych żon. Wiadomo, dobry browar to podstawa!” - z kąśliwą ironią relacjonowała prezenterka. Czy w tym sezonie można się spodziewać, że ten czy inny ”znany i lubiany” wykaże się większą empatią?
O to moim zdaniem tak właściwie idzie - nie o akceptację zachowań autentycznie chamskich - ale zrozumienie, że dla wielu z tych pogardliwie mijanych na promenadach ”Kiepskich”, te kilka wymęczonych dni nad morzem to jedyny wyjazd z domu w roku. Że dla wielu z tych rodzin, do tej pory żadne wakacje nie były w głowie, a ich zmartwienia nie kręciły się wokół znalezienia cichego zakątka plaży na poranną jogę, ale ogarnięcia trójki dzieci, atrakcji dla nich, znalezienia chwili odpoczynku dla siebie, dogadanie się z mężem czy żoną - często - rozładowując publicznie narastające w ciągu roku frustracje.
Swoje ganicie, cudzego nie znacie
Lata temu, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał o brexicie, kilka wakacyjnych sezonów spędziłem na pracy w brytyjskich ośrodkach wypoczynkowych, zwanych eufemicznie ”parkami karawan”. W dużym uproszczeniu, raz do roku tysiące osób zjeżdżało się nad tamtejsze morze do przypominających większe przyczepy kempingowe domków ustawionych w rządkach kilka metrów obok siebie. Całe kompleksy były zaprojektowane tak, aby nie trzeba było nigdzie wychodzić. Resort oferował basen, kasyno, scenę z widowiskami dla dorosłych i dla dzieci, fast foody z dowozem pod ”domek”, dyskotekę, etc. Mógłbym napisać kilka felietonów, w których roiłoby się od dantejskich scen, których świadkiem byli zarówno pracownicy, jak i goście. O tym, co w zlewach zostawili Brytyjczycy zjeżdżający się na ”weekend Harleyowców”, jeszcze przez kilka turnusów krążyły legendy.
Na czym w takim razie polegała różnica między nimi a nami? W żadnym tabloidzie, na żadnym portalu i wśród ludzi ”wypoczywających” w tym miejscu nie spotkałem się z pogardą dla własnych rodaków. Brytyjscy celebryci nie kpili z frytek z octem i smażonych na głębokim oleju dorszy. Wręcz przeciwnie, goście mówili wprost, że to ”tradycyjne brytyjskie wakacje”. Czas luzu i popuszczenia pasa. Dla wielu osób, z którymi rozmawiałem - jedyny, na jaki mogli sobie pozwolić. Może właśnie tego nam, Polakom, czasami brakuje? Chamstwo nazywajmy po imieniu, ale nie łudźmy się, że można mu również przypisać narodowość. Na wakacjach po prostu odpoczywajmy. Żyjmy i dajmy żyć innym, bo naprawdę niczym nie różnimy się od reszty Europy. Dobrze, żeby niektórzy celebryci i intelektualiści uważający się za lepszych w końcu tę konstatację zrozumieli. Tekst Zuzanny natomiast może być dobrym przyczynkiem do przemyślenia przez nich własnej postawy.
Marcin Makowski dla WP Opinie