Marcin Makowski: PiS robi sobie krzywdę Smoleńskiem
Wszyscy wiemy, od czego jest gorsza nadgorliwość i czym jest piekło wybrukowane. A jednak politycy, gdy tylko dojdą do władzy, jak w przedziwnym transie puszczają pożyteczne truizmy w niepamięć. Pech chciał, że tym razem padło na katastrofę smoleńską i powstanie warszawskie. Dwa tragiczne wydarzenia, które powinny łączyć Polaków stają się w rękach PiS-u narzędziem dokręcania ideologicznej śruby. Cierpi na tym nie tylko dziedzictwo śp. Lecha Kaczyńskiego, ale przede wszystkim zdrowy rozsądek - pisze Marcin Makowski dla WP.
Widziałem ostatnio taki obrazek - stoją narzeczeni, przed nimi ksiądz, który mówi: "zanim zaczniemy tę radosną uroczystość, odczytam apel smoleński". Niby żarcik dla wielkomiejskiej lewicy i KOD-u, ale nawet w duszy konserwatysty zapala się jakaś czerwona lampka. W końcu rzeczywistość nie jest tak bardzo różna od kabaretu. Dzień pamięci o żołnierzach wyklętych? Smoleńsk. Rocznica rozruchów poznańskiego czerwca? Smoleńsk. Upamiętnienie ofiar powstania w Galicji w 1846? Smoleńsk. I będzie tak przy wszystkich uroczystościach patriotycznych i religijnych z udziałem asysty wojska polskiego. Decyzja o przywoływaniu ofiar katastrofy smoleńskiej w każdym apelu pamięci została podjęta przez MON w listopadzie zeszłego roku. Nie ma od niej wyjątku, pozostaje tylko alternatywa: albo z wojskiem i apelem, albo bez wojska.
Obecnie zostali przed nią postawieni powstańcy warszawscy. Rzecz, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu była nie do wyobrażenia - skonfliktowanie kombatantów i upolitycznienie kontekstu rocznicy przez obóz, który tyle dla jej krzewienia zrobił - stała się faktem. 1 sierpnia na oficjalnych obchodach powstania w apelu mają być również wymienieni wszyscy ci, którzy "(...) w tragiczny poranek 10 kwietnia 2010 roku zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem". Jaki to ma związek z hekatombą Warszawy? W jakim ciągu logicznego rozumowania obie te tragedie nierozerwalnie się ze sobą łączą? Nie wiem. Fakty są jednak następujące: Prawo i Sprawiedliwość odreagowuje lata pogardy do Smoleńska w najgorszy z możliwych sposobów - pamięć czyniąc elementem podziału społecznego, a szlachetną ideę apelu poległych urzędniczym nakazem.
Albo jesteś z nami, albo jesteś durniem
Każdy socjolog, politolog i historyk wie, że system, którego mit założycielski stawał się z czasem elementem oficjalnego kultu, doznawał ideologicznej erozji. Rozkładał się od środka, choć na zewnątrz nadal powtarzano rytualne gesty, padały wielkie słowa, a na mównicach błyszczały ordery przemawiających. Nadawanie imienia Lecha Kaczyńskiego Krajowej Szkole Administracji Publicznej w obecnej temperaturze sporu jest jedynie pokazem siły kogoś, kto nie czuje się na tyle pewnie, aby o dziedzictwo byłego prezydenta dbać u podstaw. Zamiast tego władza wybiera drogę wyparcia i uderza po głowie pałką zdrajcy każdego, kto ośmieli się mieć inne zdanie. Właśnie tak zachowała się eksdziennikarka Joanna Lichocka, która jeszcze nie dorosła do roli posłanki, pisząc na Twitterze wprost: "Mam ochotę durniów, którzy klepią propagandę GW, TVN (czyli PO) o apelu poległych wywalić z timeline'a. Aha, słowo wyjaśnienia - mianem 'durniów' obdarzam różnych blogerów i publicystów, nie zwykłych Polaków skołowanych ich wypocinami o
'skandalu'". Szkoda, że pani Lichocka nie zdobyła się jednak na nieco więcej odwagi, faktycznie nazywając kwestionujących wykładnię partii durniami. Cóż, sam miałbym ochotę nazwać takich polityków ćwierćinteligentami. Oczywiście słowem wyjaśnienia: myślę o tych, którzy każdą krytykę traktują jak polityczny hejt pisany pod dyktando Michnika.
Nie dziwi, że niektórzy politycy PiS mogą trwać w tym smoleńskim uniesieniu bez żadnego dysonansu poznawczego, skoro wtórują im w tym dziennikarze mediów narodowych, mówiący jednym głosem z linią MON. Jak stwierdził Michał Rachoń z TVP Info: "Upamiętnianie Polaków, którzy zginęli 10 IV jest świętym obowiązkiem państwa polskiego a zwłaszcza polskiej armii". Natomiast jak to się łączy z powstaniem warszawskim? Proste: "To Lech Kaczyński stworzył Muzeum". Wiadomo jakie. Cóż z tego, że zawierającym prawie 300 stron Ceremoniale Wojskowym opublikowanym na stronie ministerstwa nie ma słowa na poparcie tej tezy. Panuje natomiast reguła, że podczas apelu upamiętnia się osoby związane z konkretnym wydarzeniem historycznym. Jeśli zatem ktoś chce szukać najcieńszej nawet nici wiążącej tupolewa z konającą przez 63 dni Warszawą, to znajdzie. Tylko jakim kosztem i w czyim interesie? Właśnie w tym duchu na pytanie władz Krakowa o odczytanie apelu smoleńskiego podczas rocznicy powstania 1846 roku z MON-u przyszła następująca
odpowiedź: "Osoby nie są związane z wydarzeniami, ale są kontynuatorami tradycji niepodległościowych". Tym tropem można oddawać hołd ofiarom katastrofy z 10 kwietnia, wspominając walecznych wojów Mieszka I, poległych pod Cedynią.
Umiar, umiar i jeszcze raz umiar
Lenin napisał kiedyś być może jedyną mądrą rzecz w całym swoim życiu: "Lepiej mniej, ale lepiej". Nawet najszlachetniejsze intencje nie zwalniają nikogo z zachowania umiaru. Wikłanie się w gierki słowne czy pod Smoleńskiem "zginęli", czy "polegli", mieszanie w to wszystko powstańców warszawskich, którym bez żadnych didaskaliów należy się pamięć 1 sierpnia. Nie wiem, w którym kierunku zmierza PiS. Jak głęboki musi być lęk przed Jarosławem Kaczyńskim, skoro gdy nawet z prawicy sypią się na ten pomysł gromy, premier Beata Szydło mówi, że to "(…) piękny gest i piękna decyzja, uhonorowująca tych, którzy w służbie ojczyzny ponieśli śmierć".
Nie wystarczą miesięcznice? Nie wystarczą pomniki i państwowe obchody 10 kwietnia? Zamiast wpychać ludziom Smoleńsk do gardeł przy każdej możliwej okazji, obecny rząd powinien dołożyć wszelkich starań, aby okoliczności tej tragedii wyjaśnić. Prawda o tamtym feralnym poranku byłaby najlepszą formą oddania szacunku osobom, które lecąc w patriotycznej służbie do Katynia, już nigdy do Polski nie wróciły. Stać nas na to i jeżeli PiS zaprzepaści szansę budowania jedności wokół tej tragedii, to będzie niewybaczalny grzech. I najgorszy możliwy sposób uhonorowania dziedzictwa śp. Lecha Kaczyńskiego, który budując Muzeum Postania Warszawskiego stworzył coś, czego rządowi się jeszcze nie udało: świadomość, że historię i przyszłość mamy wspólną.
Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski