Małżeństwa homoseksualne legalne w RFN. "Walka jest skończona"
Od 1 września w RFN obowiązuje ustawa legalizująca małżeństwa homoseksualne. Pierwszymi, którzy z niej skorzystają, są Karl Kreile i Bodo Menge, żyjący razem od 38 lat. 83-letni Manfred Bruns pamięta jeszcze inne czasy. - Obowiązywały wytyczne mówiące, że homoseksualiści stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa - wspomina.
Manfred Bruns przez wiele lat był prokuratorem w Federalnym Trybunale Sprawiedliwości w Karlsruhe. Zyskał rozgłos jako rzecznik Związku Gejów i Lesbijek w Niemczech. W 1961 zawarł związek małżeński z ówczesną narzeczoną Helgą i miał z nią troje dzieci. Na początku lat osiemdziesiątych przyznał się do swej orientacji homoseksualnej. Od 1993 roku żyje w związku z partnerem, ale nigdy formalnie nie rozwiódł się żoną.
DW: Jak ważna jest dla pana zmiana w ustawodawstwie wprowadzająca tak zwane "małżeństwa dla wszystkich"?
Manfred Bruns: Jest bardzo ważna, ponieważ w ten sposób wreszcie zadokumentowano, że lesbijki i geje nie są ludźmi drugiej kategorii, tylko mogą zawierać związek małżeński na równi z parami heteroseksualnymi. Od strony prawnej nie ma ona jednak tak dużego znaczenia, bowiem partnerzy jednopłciowi już wcześniej mieli równe prawa.
DW: Innymi słowy dokonaliśmy tylko ostatniego kroku w kierunku całkowitego równouprawnienia?
MB: Tak mi się wydaje. Walka jest skończona.
DW: Doświadczył pan na własnej skórze szykan w miejscu pracy, kiedy pod koniec lat 80. jako prawnik w Federalnym Trybunale Sprawiedliwości poinformował pan swojego przełożonego, że jest pan gejem. W odpowiedzi został pan odsunięty od części spraw, ponieważ stanowił pan jakoby zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Czyli było to wtedy możliwe?
MB: Było. Obowiązywały wtedy wytyczne mówiące, że homoseksualiści stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, ponieważ mogą być podatni na różne naciski. Wyjaśniłem, że nie stanowię żadnego zagrożenia, bo o mojej orientacji seksualnej wszyscy wiedzą, z moją żoną na czele. Miałem jednak kolegów, którzy zachowali się inaczej i ukrywali, że są gejami. Nieco później te wytyczne zostały zmienione. Obecnie obowiązuje zasada, że potencjalne zagrożenie dla interesów i bezpieczeństwa państwa stanowią takie zachowania seksualne, które mogą być powodem do szantażu.
DW: Czy pański przypadek mógł w jakiś sposób wpłynąć na zmianę tych wytycznych?
MB: Tego dokładnie nie wiem, ale uważam, że to możliwe.
DW: Co myślał pan wtedy, kiedy był dyskryminowany? Że lepiej byłoby ukrywać nadal swój homoseksualizm, czy też odczuł pan ulgę, że wreszcie wszystko wyszło na jaw, niezależnie od możliwych następstw?
MB: Moja ówczesna postawa i zachowanie wiąże się z moim życiorysem. Urodziłem się w 1934 roku i moja młodość przypadła na lata III Rzeszy i wczesne lata powojenne. Homoseksualiści byli wtedy ścigani z mocy prawa. Żyli na marginesie społeczeństwa i musieli ukrywać swoją orientację seksualną. Nie było też wtedy niczego, co znamy dzisiaj jako uświadamianie seksualne. Już jako nastolatek odkryłem, że pociągają mnie mężczyźni, ale nie potrafiłem tego bliżej zdefiniować. Uważałem, że jeśli zwiążę się z jakąś kobietą, to mój problem sam minie. W rezultacie tłumiłem zainteresowanie mężczyznami, ożeniłem się i prowadziłem naprawdę udane małżeństwo. Mam dzieci i wnuki, z którymi do dziś czuję się blisko związany, ale wszystko to nie było łatwe. Kiedy w latach 80. przyznałem się wreszcie do mojej prawdziwej orientacji seksualnej postanowiłem, że zrobię coś, co może ułatwić życie innym ludziom, będącym w podobnej sytuacji. Właśnie wtedy związałem się z ruchem gejowskim.
DW: Czy myślał pan wtedy, że nastaną kiedyś takie czasy, kiedy na przykład czołowi politycy niemieccy będą mogli otwarcie mówić o swoim homoseksualizmie i żyć w związku jednopłciowym?
MB: Nie, ani ja, ani moi koledzy z ruchu gejów nie wierzyliśmy, że to będzie możliwe. Ale mimo to nie składaliśmy broni i walczyliśmy o zniesienie paragrafów umożliwiających prześladowanie osób o orientacji homoseksualnej, o to, żeby mogli otwarcie się do niej przyznawać. To bardzo ważne, bo tylko wtedy geje i lesbijki mogą utworzyć lobby na rzecz przyznania im większych praw i wpływać na zmianę opinii publicznej w celu wprowadzenia pełnego równouprawnienia.
DW: Czy dopuszcza pan możliwość cofnięcia obecnej ustawy legalizującej małżeństwa homoseksualne? Na przykład na podstawie skargi wniesionej do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, że jest ona niezgodna z konstytucją?
MB: Uważam to za wykluczone. Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł wnieść taką skargę. Czysto teoretycznie pewną szansę powodzenia miałaby tylko skarga wniesiona przez któryś z krajów związkowych albo przez jedną czwartą posłów do Bundestagu, ale nie wyobrażam sobie, żeby coś podobnego mogło nastąpić. A nawet gdyby tak się stało, to taka skarga zostałaby odrzucona na mocy artykułu 6 ustęp 1 Ustawy Zasadniczej, który mówi, że "Małżeństwo i rodzina są przez państwo otoczone szczególną opieką". Artykuł ten nie definiuje pojęcia "małżeństwo". Sędziowie Trybunału przyznali ponadto, że model małżeństwa podlega zmianom, a więc może on obejmować także małżeństwa osób tej samej płci.
DW: A dlaczego właściwie się pan ożenił i prowadził na początku przykładne życie małżeńskie?
MB: Uczyniłem tak, bo wtedy homoseksualiści, którzy otwarcie przyznawali się do swej orientacji, nie mieli szansy na normalne życie i karierę zawodową. Byli skazani na życie na marginesie społeczeństwa. Byłem wtedy także pod silnym wpływem tradycyjnego, surowego katolicyzmu, co zawdzięczam matce. Dlatego tłumiłem moje skłonności seksualne, co przyszło mi tym łatwiej, że nie miałem wtedy jeszcze żadnych doświadczeń w tej dziedzinie. W rezultacie ożeniłem się i myślałem, że w ten sposób wszystko ułoży się samo. Tak się jednak oczywiście nie stało. Tkwiłem w małżeństwie, byłem silnie związany uczuciowo z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że ten model życia mi nie odpowiada. Najgorsze były lata siedemdziesiąte, w których wciąż zmagałem się ze sobą i panicznie bałem się, że moja kariera zawodowa i życie rodzinne legną w gruzach. Na szczęście tak się nie stało, ale właśnie wtedy powziąłem postanowienie, że uczynię wszystko, aby oszczędzić innym moich cierpień i doświadczeń.
Z Manfredem Brunsem rozmawiał Christoph Hasselbach, tłum. Andrzej Pawlak
Zobacz też: