PublicystykaMałgorzata Ronc o sprawie Trynkiewicza: tego widoku nie wymażę do końca życia

Małgorzata Ronc o sprawie Trynkiewicza: tego widoku nie wymażę do końca życia

Wydawało się niemożliwe, by dokonała tego jedna osoba. Wszyscy myśleli, że to jakaś grupa. To wyglądało na mord rytualny. Ciała Tomka, Artura i Krzysia były ułożone jakoś dziwne, w trójkąt czy w gwiazdę. Pojawił się wątek mszy satanistycznej. Pamiętam, że w tamtym czasie, jeszcze zanim trafiono na Mariusza, dużo czytałam, żeby mieć jakiekolwiek wyobrażenie o satanistach, o ich myśleniu, kierunkach, dążeniach - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Ronc, która prowadziła śledztwo ws. zbrodni Mariusza Trynkiewicza. Właśnie ukazała się książka "Prokurator. Kobieta, która się nie bała".

Małgorzata Ronc o sprawie Trynkiewicza: tego widoku nie wymażę do końca życia
Źródło zdjęć: © mat. prasowy
Ewa Koszowska

10.09.2015 | aktual.: 25.07.2016 03:34

Wydawało się niemożliwe, by dokonała tego jedna osoba. Wszyscy myśleli, że to jakaś grupa. To wyglądało na mord rytualny. Ciała Tomka, Artura i Krzysia były ułożone jakoś dziwne, w trójkąt czy w gwiazdę. Pojawił się wątek mszy satanistycznej. Pamiętam, że w tamtym czasie, jeszcze zanim trafiono na Mariusza, dużo czytałam, żeby mieć jakiekolwiek wyobrażenie o satanistach - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Ronc, która prowadziła śledztwo ws. zbrodni Mariusza Trynkiewicza. I wyznaje, że tego widoku nie wymaże końca życia. "Pojawia się chęć, by dopaść tego, kto to zrobił. Dopaść i zrobić mu to samo - wyznaje. Na rynku własnie ukazała się książka "Prokurator. Kobieta, która się nie bała".

WP: Ewa Koszowska: Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z Mariuszem Trynkiewiczem? Jakie wrażenie sprawiał?

Małgorzata Ronc: Chciałam go od razu przesłuchać, ale się nie dało. Był pod wpływem alkoholu, wziął jakieś środki odurzające, sprawiał wrażenie nie do końca przytomnego. Widać było czerwoną twarz, błędne oczy. A potem były bardzo trudne rozmowy. Pytałam go, czy to zrobił, czy zabił tych chłopców. "Chyba tak" - odpowiadał. Ale dlaczego? "Nie wiem". Nie chciał mówić i wiedział, dlaczego nie chce. Musiałby przyznać się do swoich seksualnych potrzeb, doznawanych w akcie zabójstwa. Obiektywnie rzecz biorąc, to były tak trudne i tak głęboko dewiacyjne odczucia, że nikt o minimalnym poziomie wiedzy czy inteligencji nie będzie o tym mówił. Zeznawał tyle, ile musiał. Był nawet moment, w którym pokazywał, jak zabijał tych chłopców. Ale tylko on wie, co się tak naprawdę w tym mieszkaniu stało. My się możemy jedynie domyślać. Dzieci nie żyły, a bezpośrednich dowodów nie było. Pośrednie - tak, cała masa.

WP: Żałował?

- Był przerażony ogromem tego, co uczynił, skutkami, nieodwracalnością swojego dalszego losu. Pamiętam, że zapytałam, czy stać go na to, żeby jeszcze raz to zrobić. "Chyba tak, nie wiem" - odpowiedział. Wiedziałam wtedy, że Mariusz musi być dożywotnio izolowany.

WP: Jak to się stało, że dostała pani sprawę "szatana z Piotrkowa"?

- To był okres, w którym dość aktywnie zawodowo działałam. Byłam młodą osobą, miałam wspaniałego przełożonego, który był już w zaawansowanym wieku. Miałam z nim niepisaną umowę, że obsługuję wszystkie ważne zdarzenia po godzinach pracy. A za to przychodzę w zależności od możliwości, bo trudno, gdy się wraca o drugiej, trzeciej w nocy do domu, być na ósmą rano w pracy. Słyszałam o sprawie zaginionych chłopców, wiedziałam że trwają poszukiwania. Było późne popołudnie, kiedy pojawił się oficer dyżurny z wiadomością, że zostały znalezione zwłoki trzech poszukiwanych chłopców. Wzięłam dżinsowy komplecik, który nosiłam wtedy na okrągło i zostawiłam kartkę w domu: "Wyjeżdżam na zdarzenie, nie wiem kiedy wrócę". Mój szef do dziś mi wypomina ten strój (śmiech - przyp. red.).

WP: Dlaczego? Co to za różnica, w co się jest ubranym w takim momencie?

- Założyłam ten strój, bo go miałam pod ręką i w tym mi było wygodnie. Nikomu przez myśl nie przyszło, że tam będzie kamera. Tylko, że ten przypadek był na tyle drastyczny, że Komenda Wojewódzka Milicji w Łodzi pożyczyła naszej kamerę. Potem byłam na wszystkich nagraniach w tym kompleciku. Byłam przekonana, że o sprawie jest na tyle głośno w całej Polsce, że będzie ją chciała przejąć prokuratura wojewódzka. Ja zrobiłam co mogłam: zebrałam dowody, przygotowałam akta, powołałam biegłych i... pojechałam na urlop. Po powrocie dowiedziałam się, że "robię" Trynkiewicza dalej.

WP: Milicjanci, którzy byli na miejscu odkrycia zwłok mówili, że do dziś nie mogą się pozbyć tego widoku.

- Czynności trwały do drugiej w nocy. Kiedy wróciłam mąż był już w domu. Ubrania miałam przesiąknięte spalenizną. Ciała chłopców były nadpalone i daleko posunięte w rozkładzie, owinięte w folie i szmaty, na których bordowym kordonkiem wyhaftowana była litera "T".

WP: Jak pani sobie dała z tym radę?

- Zażyczyłam sobie puszczenie wody do wanny i drinka. W czasie czynności człowiek się nad tym nie zastanawia, trzeba wszystkiego dopilnować, obstawić, zabezpieczyć ślady itd. Ale potem trudno sobie z tym poradzić. Ja tego widoku nie wymażę do końca życia. Pojawia się chęć, by dopaść tego, kto to zrobił. Dopaść i zrobić mu to samo.

WP: Wtedy myśleliście, że sprawców było więcej?

- Wydawało się niemożliwe, by dokonała tego jedna osoba. Wszyscy myśleli, że to jakaś grupa. To wyglądało na mord rytualny. Ciała Tomka, Artura i Krzysia były ułożone jakoś dziwne, w trójkąt czy w gwiazdę. Pojawił się wątek mszy satanistycznej. Pamiętam, że w tamtym czasie, jeszcze zanim trafiono na Mariusza, dużo czytałam, żeby mieć jakiekolwiek wyobrażenie o satanistach, o ich myśleniu, kierunkach, dążeniach. A pozyskanie jakichkolwiek materiałów na ten temat nie było łatwe. Nie miałam telefonu, nie wspominając nawet o internecie. Ale oprócz tego wątku szukaliśmy innych tropów. Do wszystkich komend poszło polecenie, by zgłaszać jakiekolwiek przypadki aktów pedofilskich, molestowania czy agresji wobec dzieci. Sprawdzane było każde, nawet najbardziej błahe zgłoszenie. A było tego naprawdę sporo. Dzwoniły także kobiety, które chciały się zemścić czy narobić kłopotów swojemu facetowi.

WP: Aż pojawiła się notatka milicjanta Janusza Szymańskiego z Sulejowa…

- Szymański napisał w niej, że mniej więcej rok wcześniej we Włodzimierzowie niejaki Mariusz T. został zatrzymany za sprowadzenie do swojego mieszkania dwóch chłopców, wobec których dopuszczał się czynów lubieżnych. Zarzucił im worki na głowę, ale jakoś udało im się zbiec. Powinien siedzieć. No to ustalmy, czy siedzi. Okazało się, że nie był sądzony przez sąd cywilny, tylko wojskowy i akurat miał przerwę w odbywaniu kary.

WP: Od razu pojechaliście do niego?

- Pojechali funkcjonariusze milicji. Gdy przybyli na miejsce, od razu rzuciły im się w oczy zielone zasłony z wyhaftowaną literą "T". Znaleziono także ślady krwi.

WP: Rodzice Trynkiewicza nie domyślali się prawdy?

- Mieli prawo do odmowy zeznań, jako osoby najbliższe. Kiedy przesłuchiwałam matkę Mariusza, zeznała, że oglądała dziennik telewizyjny, w którym informowano o poszukiwaniu trzech chłopców. "Mariusz był w tym samym pokoju i się odwrócił. Spojrzałam na niego i byłam przekonana, że to on. Wtedy on podniósł się i wyszedł" - mówiła. Nie powiem, by ona go ukrywała. Po prostu nie ujawniała przez wiele lat jego pewnych skłonności, dewiacji, które mogła zauważyć. Nie musiała ich nazywać po imieniu i meldować o tym organom ścigania. Ale to doprowadziło do niesamowitej tragedii.

WP: Dwa niezależne zespoły złożone z psychiatrów, psychologów i seksuologów orzekły, że Mariusz Trynkiewicz w chwili popełnienia morderstwa był poczytalny. Zaplanował wcześniej zbrodnię?

- Zabójstwo było na pewno dokonane na tle seksualnym. Zabicie i doznanie jakiegoś aktu fizjologicznego. Forma stosowanej wobec tych chłopców przemocy jest symboliczną postacią sadystycznego kontaktu seksualnego. A potem prawdopodobnie siedział w fotelu, narzucił coś na te dzieci, kiedy się wykrwawiały. Żadna z ran nie była śmiertelna. Pił i w majaku myślał, co zrobić z ciałami.

WP: W końcu przesłuchania skupiły się na tym, co się stało z ciałem Wojtka - chłopca który zaginął miesiąc przed tym, kiedy zniknęli Krzysiu,Tomek i Artur.

- Ciągnęliśmy go bardzo za język. W końcu pękł i obiecał, że pokaże nam, gdzie leżą zwłoki. Ciało znaleziono w rozkładzie. Niewiele dało się ustalić, a on znowu nic nie chciał powiedzieć. Byliśmy pewni, że wykorzystał go seksualnie, ale nie mogliśmy tego udowodnić. Działał z pełną premedytacją. Nakłonił chłopca do napisania pocztówki do mamy, która doszła w kilka dni po jego zaginięciu, że jest bezpieczny i niedługo wróci. Obciął Wojtkowi kosmyk włosów, który wysłał wraz z anonimem o żądanie okupu. To wskazuje na świadome zacieranie śladów. Ciało ukrył w jakiejś lisiej norze, w tym samym kompleksie leśnym, co trzech pozostałych chłopców. Sami nigdy byśmy go nie znaleźli. To był dla mnie najgorszy widok. Wcześniej znaleziona trójka była owinięta jakimiś szmatami. Biegły nie pozwolił nam tego rozwijać i służby w całości wzięły te zawiniątka na nosze i przetransportowały do zakładu. Nie widziałam ich, tylko czułam odór. Natomiast widziałam Wojtusia, który był nagi. Złamał go wpół, żeby się zmieścił do kartonu,
w którym chciał go przewieźć jakimś motocyklem. Tylko tenisówki się zachowały, a ciało zniszczało. To był chyba mój najbardziej pamiętliwy obraz.

WP: Sam Trynkiewicz nie mógł znieść tego widoku?

- Mariusz palił, dużo palił. W każdej stresowej sytuacji chciał papierosa. Jak mu się nie dało, to w ogóle się zamknął. I tam Tadeusz Starnowski (ówczesny komendant) też palił. A Trynkiewicz mówi: "papierosa". Tadek jak się zamachnął... Gdybyśmy go nie powstrzymali, dałby mu w mordę.

WP: W październiku 2014 roku Mariusz Trynkiewicz został oskarżony o posiadanie pornografii dziecięcej i skazany na 5 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności. Obserwowała pani, co się działo w jego sprawie?

- Byłam bardzo zaskoczona jego wyglądem na tej nowej sprawie. Kto mu pozwolił pofarbować włosy? Jak to się stało, że mógł mieć w celi komputer i dostęp do internetu? Albo sam ściągał te materiały pornograficzne albo ktoś mu je przesyłał? Kto? Jakie tam mechanizmy działały? Przecież tam musiał wkraczać sędzia penitencjarny, który nadzorował odbywanie kary jeszcze w Strzelcach Opolskich. Już nie mówię o Gostyninie teraz, bo to już jest inny rozdział.

WP: Kilkanaście miesięcy temu została wprowadzona słynna "ustawa o bestiach". Dzięki niej najbardziej niebezpieczni bandyci będą do końca życia izolowani, także Mariusz Trynkiewicz, który przebywa w specjalnym Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym przy Regionalnym Ośrodku Psychiatrii Sądowej w Gostyninie pod Płockiem. Co Pani myśli o tej ustawie?

- To jest ratunek władzy ustawodawczej, która zrobiła największy knot, jaki mogła. "Ustawa o bestiach" została sklecona dla Trynkiewicza, żeby nie wyszedł na wolność. Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny uzna, że jest ona niezgodna z konstytucją.

WP: Dlaczego nie pomyślano o tym w 1989 roku, kiedy uchwalano ustawę o amnestii?

Na własne uszy słyszałam, jak podczas debaty w sejmie o amnestii w 1989 roku dwaj posłowie mówili: "Ludzie, co wy robicie? Na tej podstawie Mariusz Trynkiewicz, który zamordował czterech chłopców w Piotrkowie, wyjdzie na wolność po 25 latach. Czy wy sobie zdajecie z tego sprawę?" Gdzie była sala? Przecież można było wtedy wprowadzić karę dożywocia i problem się kończy. Nie ma ustawy o niebezpiecznych sprawcach, nie ma Gostynina, nie ma całej procedury. Wystarczyło myśleć. To jest największy błąd ustawodawcy, jaki można było zrobić.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska

Obraz
© (fot. mat. prasowy)

Książka, wywiad-rzeka "Prokurator. Kobieta, która się nie bała" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Prokurator Małgorzata Ronc w rozmowie z dziennikarką Polityki, Joanną Podgórską, opowiada o kulisach słynnych śledztw i o tym, co musiała poświęcić, by odnieść sukces odnaleźć się w męskim świecie przestępców, milicjantów i donosicieli.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (208)