Maleńczuk w Lipnicy (i New Jersey)
Urwał się pasek rozrządu. Jestem w Lipnicy. W aucie troje dzieci. Znam Ewę i wiem – takie rzeczy ona najlepiej. Dzieci, awaria, kłopot jak cholera. Wraca za 10 minut. W aucie 50-letni terminator ubrany w jakieś majtki. Chciałbym mieć taką łapę w jego wieku. Wąs. Wyciąga hol. Boże Ciało, mechanik, pasek rozrządu - to dramat. Nie moje auto. Gdzie mama? Z terminatorem.
Ile za to holowanie? Nic. Po katolicku panu pomogłem. O do diaska - mój światopogląd lekko się zachwiał. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to główny policjant na rewir. Mechanik mi powiedział. Też nie chce pieniędzy. Tylko za części. Ledwo wciskam mu dwie dychy. Żeby nie było wątpliwości - 20 zł. Tam robią te najdłuższe palmy na świecie. Keith Richards mile widziany.
Żona mechanika robi kawę i przynosi ciasto. Ma chyba z siedmioro dzieci, na podwórku karuzela z samochodowych części, huśtawka. Małolaty poznają mnie, robią podchody o autograf. Okazuje się, zawory całe i w ogóle przemiły postój. Niektóre dzieci sąsiadów. Moje w ogóle nie chcą wyruszać dalej, zakolegowały się. Wyobrażamy sobie podobną sytuację w wielkim mieście.
No powiedzmy New Jersey. Czy to niu jork, czy już nie? Homo ubrane jak na koncert. Ja w obroży, do tego Deriglasoff (punky reggae party) i Hajdasz (lowelas – punk). Przybywamy zbyt wcześnie bardzo długim, białym samochodem (pomysł Bułki). Absolutne Murzynowo. Wieje grozą - dookoła nas krążowniki z czarnymi odpalają muzę tak, że nie da się rozmawiać w pobliżu. Montują głośniki na zewnątrz. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby wytrzymać w środku. Co najmniej sto decybeli w promieniu dziesięciu metrów. Olaf stwierdza: Mój dziadek mieszkał w New Jersey, nie będę tu stał, chcę zobaczyć kwartał. Hajdasz reaguje alergicznie – ale jeszcze jestem ja. Oczywiście, że idziemy.
Głupi pomysł. Mijamy bramę za bramą, pod którymi kłębią się czarni w każdym wieku. Wzbudzamy niezdrową sensację. Mówią do nas, nawołują, nie mogą uwierzyć w to co widzą. Homo Twist w scenicznych ciuchach przechadza się po terenie, gdzie przydarza się co najmniej jedno zabójstwo dziennie. Hajdasz ma rację – trzeba było zostać w Polsce.. Cholera wie co robić – z każdej mijanej grupy ktoś woła do nas w suahili. Nie reagujemy, choć wydawało się nam, że znamy ten język. Jak będzie dym to mówimy, że zespół z Polski. Ale dymu nie ma. W mniemaniu kolesi spadliśmy z kosmosu. W końcu żegnają nas śmiechy i połajanki – tak dochodzimy w miejsce wyjścia - polonijny klub Cricket owinięty kolczastym drutem niczym hitlerowska bomboniera. Nadal zamknięte.
I wtedy Bułka przypomina sobie – w housie obok mieszka jakiś polski muzyk, może nas przechowa do otwarcia. Psiakość, teraz nam to dopiero mówisz? A za tą limuzynę to jeszcze oberwiesz, po diabła ona taka długa i taka biała – gdzie ten cholerny Świerszc? Mamy pełno w gaciach i udajemy się do housu, co mówił Bułka. Dzwonię. Otwiera mi Jerzy Piotrowski. SBB. W mniemaniu wszystkich moich znajomych i mnie postać kultowa. Na ich pierwszej płycie, którą znam na pamięć, są dwa utwory: „Odlot” (17 min) i „Wizje” (20min). Wszystko to w trio. Co więcej można powiedzieć? Kochaliśmy taką postawę. Psycho i w ogóle. Kult. Za SBB koledzy robili królewskie sznyty. Dlatego Homo to trio. Czyli tercet. W takim zestawie nie funkcjonuje demokracja. Lub też funkcjonuje najlepiej. Czy to już zespół czy może jeszcze nie? Nieważne. Teraz to my pragniemy przeżyć. Nagle mi się życie zaczęło podobać. No to co, możemy wejść? Przepraszam bardzo, ale właśnie wstawiłem steki – odpowiada Piotrowski i zamyka nam drzwi przed nosem. Wtedy
także zachwiał się mój światopogląd. Później już tylko raz widziałem Jerzego Piotrowskiego.
Pod klub właśnie podjechał właściciel. Pięć minut później najbardziej kultowy perkusista mojej młodości przedzierał bilety w podkoszulku Cricket Club. Zapraszam na steki. Nieważne – cały ten wyjazd sprowadzał się do 30-minutowego występu w CBGBs. Tam miało to sens, w New Yersey nie.
Gdzie Missisipi wody szeroko toczy,
W deltę się rozlewa, aligator mieszka.
W baraku ciemnym widać jeno oczy.
Tkwi tam upodlony w kajdanach koleżka...
Czarny. Bluesem zwany (jak zwierzę trzymany)
Nie chodzi do szkoły i nie jest wesoły
- Dłoń mu jedną odjęto, plecy w cięte rany,
Biali w nich panowie orzą niczym w woły
Ilu w bawełnianym utonęło morzu?
Tam z pieśnią na ustach niewolnik umiera...
Ilu zaś nakryto buszujących w zbożu
gdzie córka pastora nogi swe otwiera?
Dziewczyna przynajmniej widzi w nim człowieka.
Lekcję człowieczeństwa i pastor dostaje.
Na chłopaka krzesło zrychtowane czeka,
Na nim go powieszą z obciętymi jaje
Dla zabawy później podpalają ciało
Wcześniej naftą oblane do krzyża przybiją.
Jeśli pokrzywdzonym i tego za mało,
Kilka czarnych dziewcząt zgwałcą i zabiją.
Nieładnie! Pieczyste już do stołu zmierza
Szatobriany gangster ostrygą poprawia
Piwo. Wino. Wódka. Popiół na talerzach
Billy go Holliday, Count Basie zabawia.
W show bussinessie zatem kto rozdaje karty?
Wszystkie rock-and-rolle dzięki nam powstały!
Do dziś byśmy grali menuet wytarty
Na tym, co grał czarny, znów zarabia biały.
Maciej Maleńczuk dla Wirtualnej Polski