Makowski: "Wyklęci wrócili do zbiorowej pamięci. Teraz czas, aby narracja o nich wydoroślała" [OPINIA]
Gdy żołnierze wyklęci wrócili już do zbiorowej pamięci, najwyższa pora, aby ta pamięć wydoroślała. Bez bazarowej tandety i pop-historycznych sporów musimy zmierzyć się z ich losami. Heroicznymi i bandyckimi. A więc z ludźmi z krwi i kości.
Mało kto dzisiaj pamięta, że obchodzony 1 marca Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych od strony politycznej w jakiejś mierze stanowił dzieło wspólne. Zanim plemienny podział do szczętu przeżarł polską scenę partyjną, propozycja państwowych uroczystości ku czci ostatnich partyzantów II Rzeczpospolitej znajdowała szerokie poparcie.
Po śp. prezesie IPN-u Januszu Kurtyce i prezydencie Lechu Kaczyńskim inicjatywę kontynuował prezydent Bronisław Komorowski. Zarówno kluby PiS jak i PO w 2009 roku opowiadały się za utworzeniem nowego święta. Nie mam wątpliwości, że dobrze się stało. Wyklęci po prostu zasługiwali na przywrócenie ich do zbiorowej pamięci Polaków.
Wyklęci - z koszulek do podręczników
Z pewnością nie zasługiwali jednak na to, co z narracją o nich zrobili przez następne lata politycy i wszelkiej maści bazarowi biznesmeni. Jedni bezrefleksyjnie przerzucali się czarno-białymi ocenami, tworząc z ich dokonań pomniki trwalsze od spiżu, inni nazywali bandytami i mordercami dzieci.
Żerujący na popularności fenomenu twórcy "odzieży patriotycznej" (pomijam kilka firm, które robiły i robią to naprawdę dobrze) umieszczali Łupaszkę na bluzach z kapturem, czapkach bejsbolówkach i skarpetkach. Zamiast normalnej dyskusji mieliśmy i nadal w dużej mierze mamy seanse pop-historii, marginalizowanie roli Armii Krajowej oraz coroczne awantury w Hajnówce.
A może już czas, aby Wyklęci trafili tam, gdzie od zawsze powinni? Na karty rzetelnie napisanych podręczników historii, a nie paszkwili czy hagiografii? Do normalnego dyskursu publicznego, a nie do uwikłanego w spory światopoglądowe bełkotu? Niech ich bohaterskie czyny i potworne zbrodnie będą przedmiotem badań historyków, a nie kolejnej jałowej pyskówki w mediach. Zobaczmy w wyklętych ludzi z krwi i kości, nie święte krowy. Jak to zrobić? Na początek proponuję spojrzeć na świat ich oczyma.
"Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa"
Gdy druga wojna światowa dobiegła końca, ale ukształtowany przez nią nowy porządek i podział stref wpływów nie był jeszcze rzeczą oczywistą, wśród Polaków na popularności zyskiwała pewna ludowa rymowanka. "Truman, Truman, spuść ta bania, bo to nie do wytrzymania. Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa. Choć zastaniem same zgliszcza, jednak ziemia to ojczysta. Druga mała, ale silna, i wrócimy też do Wilna". Widmo kolejnego starcia mocarstw na zgliszczach wylizującej rany Europy dla wielu polityków, a za nimi prostych ludzi, wydawało się realne. Przebąkiwał o tym gen. Patton, wspominał Churchill, obawiał się Stalin.
Póki Amerykanie dzierżyli w dłoni jedyne na świecie głowice jądrowe, część naszych rodaków z utęsknieniem spoglądało ku Wujkowi Samowi, który, powtarzając uderzenia na Hiroszimę i Nagasaki, dokonać miał resetu ustalonych na linii Curzona polskich granic. Tych bez ukochanego Wilna i Lwowa, przeniesionych z Niemna na wschodzie, na Odrę i Nysę Łużycką na zachodzie. Ilekroć mówimy zatem o żołnierzach wyklętych i ich wyborach, musimy mieć z tyłu głowy właśnie ten obraz. Teraźniejszość permanentnej niepewności, szerzących się plotek, terroru Sowietów, którzy rządzili za nas i bez nas. Wyklęci nie byli ani romantycznymi straceńcami, ani nieskazitelnymi bohaterami, nie da się również ich roli zredukować do popełnionych zbrodni.
Dojrzała historia
W rzeczywistości historia wyklętych to jedna z najtragiczniejszych kart w dziejach powojennej Europy. Opuszczeni przez sojuszników, pozostawieni na pastwę kolejnego zaborcy – byli żołnierzami postawionymi pod ścianą. Wyobrażam sobie, że poza kolejnymi starciami z funkcjonariuszami Bezpieki i żołnierzami Armii Czerwonej w swoich myślach codzienne musieli zmagać się z inną walką. Zostać czy wracać do zwykłego życia? Tracić młodość w przegranej sprawie czy zacisnąć zęby i "budować Polskę Ludową"?
Faktycznie, wielu z nich wybrało łatwiejszą drogę, ale kto z nas może ich dzisiaj oceniać. Zostawiając broń, kuszeni przez komunistyczne władze kolejnymi "amnestiami", w rzeczywistości zdawali się jednak na łaskę kierowanych przez sowietów służb, które bezceremonialnie wtrącały ich do więzienia. Ci, którzy zdecydowali się trwać, byli coraz bardziej głodni, wyziębieni, niezrozumiani przez ludzi, pragnących po prostu spokoju.
W walce często tracili z oczu granicę między heroicznym oporem a zwykłym bandytyzmem. Jeśli czegokolwiek możemy się nauczyć w dniu kolejnego już ich święta, to z pewnością tego, że bardziej niż politycznych rautów potrzebują oni poważnej, opartej na źródłach historycznych i dojrzałej dyskusji.
Marcin Makowski dla WP Opinie