Makowski: "Wolność mediów w Polsce? Kolejna debata zmarnowanych szans" [OPINIA]
W środę wieczorem w Brukseli odbyła się kolejna debata na temat wolności mediów w Unii Europejskiej. Jej przedmiotem, jak zwykle, był duet polsko-węgierski, wzbogacony o Słowenię. I jak zwykle - dyskusja zakończyła się bez konkluzji. Chyba że uznamy za nie serię rytualnych zaklęć o "wolnych mediach jako sercu demokracji" z jednej oraz "szukania tematu zastępczego" z drugiej strony.
10.03.2021 18:54
Gdy Věra Jourová - czeska wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej otwierała debatę w Parlamencie Europejskim na temat sytuacji mediów w Polsce, na Węgrzech i Słowenii - w ciemno można było obstawiać zarówno co powie, oraz to, jak potoczy się dyskusja. Używając żargonu bukmacherskiego; poziom trudności porównywalny z wytypowaniem zwycięzcy meczu Manchesteru City - Podbeskidzie Bielsko-Biała. Z całym szacunkiem dla Podbeskidzia.
Unijne rytuały
Mieliśmy zatem zapewnienia, że "wolność mediów jest sercem demokracji" oraz że europarlamentarzyści "niepokoją się" wydarzeniami w Europie Środkowo-Wschodniej. Wśród nich Jourová wymieniła odebranie koncesji węgierskiemu opozycyjnemu Klubrádió, podkopywanie wiarygodności niezależnych agencji prasowych na Słowenii oraz projekt podatku od mediów w Polsce. Na koniec, chyba już rytualnie, padło zapewnienie, że "Komisja nie będzie się wahała podjąć działań, gdy w państwach członkowskich pojawią się problemy z ustawodawstwem unijnym" w kontekście naruszeń wolności słowa.
Cała reszta brukselskiej dyskusji przebiegała w podobnym, idącym jak od skryptu, sporze na każdy temat światopoglądowy, w którym Parlament Europejski dzieli się na dwa obozy. Jeden wskazuje naruszenia demokracji oraz podkopywanie wolności mediów w naszym państwie, drugi uznaje, że to temat zastępczy, a Polska i Węgry mają prawa odpierać "progresywną propagandę" Unii.
Tak też niemiecka europosłanka ubolewała, że państwowy koncern paliwowy wykupił prywatne media regionalne w Polsce (szkoda, że nie dodała, że od niemieckiej spółki), a włoski europoseł kontrował w duchu: "Zebraliśmy się tutaj kolejny raz rozmawiać o niczym. Rządy w Polsce i na Węgrzech są przecież krytykowane każdego dnia, bez przeszkód".
Banał goni banał
Co chyba najsmutniejsze, ale dla każdego, kto pobieżnie śledzi brukselskie dysputy niezaskakujące, to poziom i banał wypowiedzi polskich eurodeputowanych. Ci kolejny raz z całym dobrodziejstwem inwentarza wywlekli krajowe spory na podwórko europejskie, nie oferując niczego ponad serię banałów i chwytów retorycznych.
Beata Szydło zapewniała, że oskarżanie polski o problemy z wolnością mediów jest "opozycyjnym fake newsem", bo w istocie chodzi jedynie o "podatek od reklam i technologicznych gigantów". Radosław Sikorski mówił o Jarosławie Kaczyńskim, który organizuje "goebbelsowska propagandę", oraz "Obajtku przyłapanym na kłamstwie pod przysięgą" i jego "stacjach benzynowych, w których gazety prorządowe są układane na półkach tak, aby były widoczne z daleka".
Do dyskusji włączyli się również Leszek Miller, który przekonywał, że "rząd chce wprowadzić podatek, który będzie haraczem od niezależnych mediów" oraz Magdalena Adamowicz. Europosłanka w poetyckim stylu stwierdziła, że to nie może być "debata o wolnych mediach, ale o wolności człowieka", bo bez wolności człowieka, "autokraci za pomocą niekończącego się prania mózgu zamieniają wolnych obywateli w posłusznych poddanych".
Byłbym zapomniał o Robercie Biedroniu, który w ufarbowanych na czerwono włosach wszedł przed mównicę, wygłosił zdanie o tym, jak będzie wyglądała demokracja bez wolnych mediów, a następnie milczał trzymając czarną plakietkę "FREE MEDIA". Po chwili prowadzący debatę poprosił europosła, aby wrócił na swoje miejsce.
I w sumie tyle. Politycy obozu rządowego oraz ich sojusznicy zapewnili, że nic złego się nie dzieje. Opozycja ze swoim wsparciem przyrównywała sytuację w regionie do Rosji i Turcji.
Realnej dyskusji o tym, co sprawia, że media się pauperyzują, dlaczego padają tak łatwym łupem polityków oraz jak bronić ich niezależności - nie usłyszałem. Wszystko wyglądało tak, jakby politycy oswoili się z charakterem pozycyjnym wojny na słowa, jedynie z obowiązku biorąc w niej udział. Dowiedziałem się jednak, że w tym temacie "potrzeba nowych instrumentów i środków". Jako przedstawiciel mediów, o których dyskutowano, czuje się zbudowany.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości