Makowski: ”Witajcie w czasach, w których pożar katedry we Francji to paliwo dla wojny polsko-polskiej” [OPINIA]
Metafizyka czy pragmatyka? Wypadek czy kara za grzechy? A jeżeli grzechy, to które: pedofilię w Kościele, czy laicyzację Francji? Czy to francuski 11 września? Czy można się z niego cieszyć? Czy zamiast świątyni Macron wybuduje meczet? Czy to był zatuszowany zamach? Internetowa dyskusja po pożarze w Notre Dame to prawdziwy symbol naszych czasów.
"Nie gaście gówna, cud, że się pali", "Bóg niszczy swoje dzieło, powiedziano by w średniowieczu, za karę. Za pedofilię, brak miłosierdzia i pychę kleru. Sypie się Watykan, płonie Notre Dame", "Na razie ten budynek przypomina nam o chrześcijańskich mordach na Żydach, a nie jakichkolwiek wspólnych fundamentach" – z jednej strony. "Dla Europy to taki sam wstrząs jak 11/9 dla USA", "Za rok w okolicy na pewno przybędzie nowy meczet", "Płonie katedra Notre Dame - symbol europejskiej kultury. Takie skutki przynosi chora laicyzacja. Państwo musi dbać o zachowanie dziedzictwa kulturowego!" – z drugiej.
Dlaczego Paryż?
Gdy świat bezradnie patrzył, jak wali się i płonie ponad osiem wieków historii, w polskich mediach społecznościowych toczył się spór o symbolikę tego wydarzenia. Jego mistycyzm w Wielkim Tygodniu lub banalność – jak kto woli. Publicyści, dziennikarze, politycy, naukowcy – każdy chciał coś z tego dymu nad Sekwaną wyczytać. W jakimś sensie trudno się dziwić, ludzkość od zarania dziejów szukała porządku i sensu w wydarzeniach, które sensu (poza naturalnym biegiem rzeczy) nie miały.
Od pierwszych zaćmień Słońca w starożytnym Egipcie, po trzęsienie ziemi w Lizbonie w 1755 r., które niemal całkowicie zrujnowało miasto i pochłonęło życie 90 tys. ofiar. "Dlaczego Lizbona?" – pytał bezradnie oświeceniowy myśliciel Wolter w korespondencji z innym uczonym, Janem Jakubem Rousseau. Również wtedy poruszano się między bożą karą a przypadkiem. Nie przestawano jednak szukać sensu.
Tylko jaki sens można wyczytać z cynicznych, emocjonalnych, upolitycznionych a często po prostu głupich komentarzy, które zalały polskiego Twittera i Facebooka, jeszcze zanim na miejsce przyjechali strażacy? Różnica między nami a Wolterem i Rousseau jest taka, że to, co kiedyś odbywało się w ramach zamkniętego w granicach rozsądku sporu, dzisiaj przybiera rozmiary relacjonowanej na żywo walki w retorycznym kisielu.
Z tak rozegranym emocjonalnie społeczeństwem można zrobić wszystko, co skwapliwie wykorzystują politycy, co rusz wrzucający na agendę nowy temat, nowy protest, nowy scenariusz, którego urzeczywistnieniem można straszyć, a przez strach mobilizować.
Kara czy przypadek?
Nie chcę przez to powiedzieć, że ”oświecony świat” uszanował powagę sytuacji, a tylko w jednej ”obskuranckiej Polsce” zrobiono z niej cyrk. Również w Paryżu jedni śmiali się na ulicach z pożaru, inni modlili, padając na kolana. Żyję jednak w Polsce, a nie we Francji, i to nasza debata i stan naszego społeczeństwa interesuje mnie bardziej. I po prostu żal patrzeć, jak mało w takich chwilach jest w nim miejsca na umiar, nawet jeśli miałaby to być ułuda życia w komunikacyjnej bańce Twittera, a tzw. "zwykli ludzie" okazywali w swoich domach umiłowanie do rozsądku.
Cytując klasyka, "myślę, że wątpię", aby pewne mity i stereotypy "z góry", nie rezonowały "na dole". Ktoś te wpisy Manueli Gretkowskiej o karze za pedofilię w tysiącach przecież udostępnia. Owszem, tylko prymityw nie dostrzegłby w pożarze katedry drugiego dna. Trudno go nie widzieć, gdy upada licząc osiemset lat ikona średniowiecza. Owoc geniuszu ludzkiego rozumu i siły wiary, która potrafiła się wznieść na tak wysublimowany poziom w wiekach, które następnie propagandowo nazwano ”ciemnymi”.
Pożar Notre Dame to również pożar części historii Europy i Francji – kolejne burze dziejowe, z Wielką Rewolucją włącznie, odciskały i na niej i na nas swoje piętno. Umiejmy jednak zachowywać proporcję, w innym wypadku każde dramatyczne wydarzenie, których nasze czasy nie skąpią, będzie nami miotać w emocjach jak dziećmi.
Marcin Makowski dla WP Opinie