Makowski: "To już nie jest kurtuazyjne podanie sobie ręki. Wizyta Dudy w USA przyniesie przełom?" [OPINIA]
Do tej pory polscy politycy latali do Waszyngtonu głównie ze względów wizerunkowych. Usiąść (lub stanąć) przy jednym stole, coś symbolicznego podpisać, zapewnić o ciepłych relacjach i skorzystać z "fotoopów" i "szejkhendów". Czyli tłumacząc z dziennikarskiego na ludzkie, uścisnąć dłoń i zrobić sobie zdjęcie. Nie tym razem.
Wizyta prezydenta Andrzeja Dudy oraz towarzyszącego mu korpusu dyplomatyczno-urzędniczego w USA na ostatniej prostej. Szef MON-u Mariusz Błaszczak już na miejscu. Czego można się po tym wydarzeniu spodziewać? W jakiej sytuacji znajdują się obecnie relacje polsko-amerykańskie, które - gdyby porównać je do romansu - przypominały przez długi czas odpowiadanie z Waszyngtonu zdawkowymi sms-ami na przesyłane z Warszawy naręcza kwiatów. Czytając zapowiedzi polityków obu stron oraz uważnie słuchając przecieków, które szczegółowo opisałem na Wirtualnej Polsce pod koniec maja, zaryzykuję stwierdzenie, że szykuje się przełom.
Trwała obecność wojsk amerykańskich w Polsce
Oczywiście relacje bilateralne pomiędzy globalnym mocarstwem a krajem aspirującym do roli lidera Europy Środkowo-Wschodniej zawsze będą niesymetryczne i nastawione na zysk tego pierwszego, ale patrząc z jakiego punktu startowaliśmy i do jakiego po czterech latach doszliśmy, można mieć powody do optymizmu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Polska stanie się najważniejszym militarnie ośrodkiem US Army w tej części kontynentu, a jedynie złożenie podpisów pod gotowymi dokumentami dzieli nas od realizacji wizji "Fortu Trump".
Fortu rozumianego oczywiście nie jako jedna stała baza w stylu niemieckiego kompleksu Ramstein, ale rozbudowa już istniejącego kompleksu mniejszych baz rozsianych po Polsce, które zostaną wzmocnione dodatkowym kontyngentem żołnierzy, sprzętu (czołgi, lotnictwo i obrona przeciwrakietowa) oraz wzbogacone o przestrzeń do szkolenia sił specjalnych.
- W tej chwili mówimy o "enduring presence", czyli trwałej obecności wojsk amerykańskich w Polsce. USA rzadko stosuje podobne terminy w umowach wojskowych z innymi państwami, to nasz duży sukces - mówi WP jeden z ministrów polskiego rządu. Właśnie o to toczy się dzisiaj gra i wydaje się, że cel zostanie osiągnięty. Amerykanie nie tylko zbudują w Polsce szpitale dla swoich żołnierzy i zaplecze do stacjonowania setek czołgów Abrams, ale zagwarantują, że pomimo rotacji, na terytorium naszego kraju będzie przebywała zawsze ta sama, stała grupa gotowych do walki żołnierzy. To prosta droga do szykowanego na wrzesień ogłoszenia ulokowania stałego dowództwa dywizji US Army w ramach NATO w Polsce, najprawdopodobniej pod Poznaniem.
Atom i LNG
Ameryka dostrzega również w Polsce niewykorzystany potencjał do rozwoju przemysłu atomowego i - wg moich źródeł - właśnie ta umowa, dotycząca współpracy technologicznej w sektorze energetyki jądrowej, będzie jedną z najważniejszych części składowych wizyty Andrzeja Dudy. Jeśli dołączymy do niej również zwiększenie dostaw LNG do gazoportu w Świnoujściu (m.in. z tego względu prezydent Duda odwiedzi instalacje LNG w Luizjanie) i polityczne wsparcie dla projektu Trójmorza, okaże się, że jest na czym budować. Amerykańskie zaangażowanie w Polsce będzie się wiązało nie tylko z wojskami, ale również obroną swoich interesów ekonomicznych, a to w dzisiejszej geopolityce jeden z ważniejszych czynników budujących trwałe sojusze.
Oczywiście na każdym etapie negocjacji trzeba mieć na uwadze, że Amerykanie szanują tylko tych sojuszników, którzy potrafią szanować samych siebie, a choćbyśmy kupili i dziesięć zestawów Patriotów, HIMARS-ów i kilkanaście myśliwców F-35, będziemy jedynie odbiorcami, a nie producentami strategicznego z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju sprzętu. Dlatego równolegle ze zwiększeniem współpracy polsko-amerykańskiej, rząd musi myśleć o usamodzielnianiu się np. w zakresie produkcji amunicji do raz zakupionych wyrzutni rakiet i samolotów. Inaczej, ujmując sprawę metaforycznie, dostaniemy latawiec, ale kto inny będzie trzymał go za sznurek.
Polska w wyższej lidze sojuszników USA
Nie zmienia to jednak faktu, że Polska wchodzi dzisiaj do wyższej ligi sojuszników USA. Prezydent Donald Trump nie był jeszcze z wizytą w Meksyku, ale najprawdopodobniej 1 września kolejny raz przyleci do Polski. Wiem z pierwszej ręki, że prezydenta Andrzeja Dudę zna, darzy sympatią i dobrze im się razem za kulisami rozmawia. W dyplomacji, szczególnie tak personalnej i emocjonalnej jak u Trumpa, podobne rzeczy mają znaczenie. Znaczenie ma również duża aktywność negocjatorów ze strony polskiej, wypada wymienić choćby aktywnych na odcinku transatlantyckim Krzysztofa Szczerskiego, Tomasza Szatkowskiego, Mariusza Błaszczaka czy Adama Bielana.
Ważną sprawą jest również inicjatywa samych Amerykanów, którzy do planowanej wizyty prezydenta w USA, na własne życzenie dołożyli długi pobyt w Białym Domu. Pod koniec roku do Warszawy ma również przylecieć doradca ds. bezpieczeństwa John Bolton. To znacznie więcej niż tylko wizerunkowe połechtane ego. Pytanie jak tę dobrą passę jako państwo wykorzystamy.
Marcin Makowski dla WP Opinie