PublicystykaMakowski: "Grecka tragedia polskich rezydentów" [OPINIA]

Makowski: "Grecka tragedia polskich rezydentów" [OPINIA]

Nigdy nie ma dobrego momentu na protest medyków albo służb mundurowych. Ich pracy nie da się zastąpić - jest strategiczna z punktu widzenia funkcjonowania państwa. Lekarze rezydenci decydując się na masowe zwolnienia, wysyłają sygnał ostrzegawczy: "tak dłużej pracować się nie da". I ja ich rozumiem. Problem polega na tym, że ze złych momentów, wybrali być może najgorszy z możliwych.

Lekarze rezydenci ogłosili tygodniowy strajk
Lekarze rezydenci ogłosili tygodniowy strajk
Źródło zdjęć: © Getty Images | Omar Marques
Marcin Makowski

Około 3000 lekarzy rezydentów zdecydowało się w poniedziałek na - jak twierdzą - ostateczność, do której zostali zmuszeni przez rząd. Zamiast obecności w szpitalu, wybrali tygodniowy urlop zdrowotny, który mogą przedłużyć na kolejne dni. Powód? 

"Jesteśmy zostawieni bez wsparcia"

"Pomimo apeli, sugestii, pism i zapytań, Ministerstwo Zdrowia nie przygotowało nas do kolejnej - trzeciej już fali pandemii COVID-19. Po raz kolejny szpitale pękają w szwach, koordynatorzy nie mają narzędzi do wykonywania swojej pracy, karetki jeżdżą od szpitala do szpitala, by czekać na podjazdach, SOR-y są oblężone, oddziały pełne, a procedury i przyjęcia planowe wstrzymane. Po raz wtóry niewydolny, niedofinansowany od lat system upada pod naporem pandemii COVID-19, a lekarze zostają z tym sami, bez jakiegokolwiek wsparcia rządu" - tłumaczy Porozumienie Rezydentów w mediach społecznościowych, dodając, że "z największym żalem" opuszczają swoich pacjentów. 

Drugim dnem strajku, jest rzecz bardziej praktyczna niż ogólne nieprzygotowanie do pandemii - chodzi o Państwowe Egzaminy Specjalizacyjne, które zdaniem rezydentów obciążonych pracą koronawirusową, powinny być w części ustnej odwołane. Adam Niedzielski podjął jednak inną decyzję, najpierw przesuwając obydwa egzaminy o dwa miesiące, a następnie dodając drugi, nieodpłatny termin, który wypadnie w sesji jesiennej. Lekarze nie poczuli się usatysfakcjonowani takim rozwiązaniem, twierdząc, że w obecnej sytuacji po prostu nie mają czasu na naukę. Przy okazji dołożyli postulat dymisji ministra zdrowia.

- Punktem zapalnym była decyzja o odłożeniu egzaminów specjalizacyjnych. To była taka kropla, która przelała czarę goryczy. Powiedzmy szczerze, że to nie jest tak, że chodzi jedynie o ten egzamin. Za nami rok epidemii i pewnie kolejny taki sam przed nami. Widzimy trzecią falę i po raz trzeci też okazuje się, że nie jesteśmy do niej przygotowani. Znowu wszystko odbywa się na wariackich papierach. Znowu gasimy pożar - powiedział w rozmowie z PAP przewodniczący Porozumienia Rezydentów Piotr Pisula.

Kto jest, a kto nie jest lekarzem?

Problem polega na tym, że choć młodzi medycy co do istoty protestu mają rację, moment który wybrali oraz postulaty, które wzięli na sztandary - będą społecznie niezrozumiałe, a od strony politycznej banalnie łatwe do skontrowania. 

Robi to już z resztą rzecznik rządu Piotr Mueller, mówiąc o nieodpowiedzialności odchodzenia od łóżek pacjentów w tak kluczowym momencie, a dalej idzie szef doradców medycznych przy premierze. - Jeżeli ktoś jest lekarzem i poważnie traktuje ten zawód, to najpierw przyjmuje chorych, a potem dopiero kłóci się o pieniądze i o warunki; albo się jest lekarzem, albo się nim nie jest - stwierdził w Polsat News prof. Andrzej Horban. 

Rezydenci stoją obecnie przed polską wersją greckiej tragedii, w której każdy wybór podjęty przez głównego bohatera, ostatecznie kończy się klęską. Odejść od chorych, to jak zdezerterować z pola walki. Zostać i pracować ponad siły w systemie, który uważa się za kompletnie niewydolny, to narażać ich długoterminowo na ryzyko błędów lekarskich. Wybrać urlop zdrowotny, gdy miliony ciężko pracujących Polaków nie mogą pozwolić sobie na fikcyjne L4, to usłyszą oskarżenia o cwaniactwo. Udawać, że wszystko jest okej, ulegając presji argumentu, że usiądziemy do stołu "po pandemii", to zgodzić się na fatalizm rodzimej służby zdrowia, w której rezydentów traktuje się jak zapchajdziury z wynagrodzeniem, którego nie da się nazwać nawet symbolicznym.

Rezydenci mają rację

Nie chciałbym być na miejscu tych ludzi. Zwłaszcza teraz, ich praca jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Nikogo do pracy w skandalicznych warunkach nie można jednak zmuszać szantażem moralnym. Mam jednak poważne wątpliwości, czy ze "złych momentów" walcząc o słuszną sprawę, rezydenci nie wybrali takiego, który na starcie storpeduje ich wysiłki, a strajk obróci w gest pozbawiony treści?

W tej chwili jako państwo znajdujemy się w najgorszym momencie pandemii, która przyczyniła się do najwyższej liczby zgonów od II wojny światowej. Szpitale pękają w szwach, brakuje łóżek i respiratorów. Ponad 3000 medyków, którzy w tej chwili siedzą w domach, to poważne zachwianie i tak działającym na oparach systemem. Czy opinia publiczna, a przecież przy każdym strajku trzeba brać jej wsparcie pod uwagę, zrozumie motywacje młodych lekarzy i lekarek? Czy stawiając na szali egzaminy, nierealną politycznie dymisję ministra, złe warunki, złe opłacanie, zły system - rezydenci nie przelicytowali?

Z jednej strony jestem całym sercem z ich walką o lepszą służbę zdrowia i godne warunki pracy. Z drugiej, nie mogę zrozumieć ryzyka, które podejmują wobec pacjentów. To jest właśnie waga dylematów, z którymi przychodzi nam żyć w czasach, w których "wytrzymajcie jeszcze dwa tygodnie" przekłada się na "nie wiemy co będzie".

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (0)