PublicystykaMakowski: "Gospodarka - wąskie gardło kampanii Andrzeja Dudy" [OPINIA]

Makowski: "Gospodarka - wąskie gardło kampanii Andrzeja Dudy" [OPINIA]

Nie onkologia, ale wzrost cen i kosztów utrzymania - to może być najtrudniejszy temat kampanii Andrzeja Dudy. Prezydent wie o problemie, bo jak stwierdził na wiecu - "płaci rachunki za mieszkanie córki w Krakowie". Pytanie czy wie również, że w Krakowie ceny za metr kwadratowy mieszkania rosną o kilkanaście proc. rocznie? I jeżeli coś się zmienia, to tyko na gorsze.

Makowski: "Gospodarka - wąskie gardło kampanii Andrzeja Dudy" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Marcin Makowski

Andrzej Duda wsiadając do kampanijnego Dudabusa ruszył w czwartek 20 lutego w trasę, która na wiosnę ma go zaprowadzić wprost do reelekcji. Na jednym z pierwszych przystanków w wielkopolskim Turku wypowiedział jednak słowa, które wskazują na potencjalnie najtrudniejszy - długofalowo nawet bardziej od onkologii - temat, z którym będzie musiał się zmierzyć. Mowa o gospodarce, rosnących cenach i odczuwalnej w portfelach średnio i najniżej zarabiających Polaków (statystycznie wielu z nich to elektorat PiS) inflacji.

Wzrosty przejściowe?

Prezydent przyznał wprost, że zdaje sobie sprawę drożyzny, bo "też płaci rachunki w domu w Krakowie, za mieszkanie, w którym mieszka jego córka" Kinga Duda. Uspokajał jednak, że "ceny rosną" ale "wiele z nich rośnie tylko przejściowo". - Chociażby przez takie wydarzenia, które są zupełnie od nas niezależne, jak kryzys na Bliskim Wschodzie, który spowodował wzrost cen ropy naftowej. Pociągnął za sobą wzrost cen paliw, ale te ceny już zaczynają spadać, bo ten kryzys miał charakter przejściowy - dodał Andrzej Duda. Jego zdaniem sprawna polityka podatkowa rządu, który "w dużym stopniu" załatał lukę w ściągalności VAT-u przekazując te środki na programy społeczne, przeważa jednak nad aktualnymi trudnościami. Problem w tym, że to jedynie wierzchołek góry lodowej genezy wzrostu cen i ich konsekwencji.

Mówiąc o "chwilowych" podwyżkach, prezydent miał zapewne na myśli słowa Ryszarda Kokoszyńskiego z Narodowego Banku Polskiego, który tłumacząc niedawno przed Senatem rekordowy wysoki wskaźnik inflacji (w styczniu wyniósł on 4,4 proc.), użył niemal tej samej retoryki, winę zrzucając na "czynniki przejściowe". Ekspert banku centralnego zaliczył do nich afrykański pomór świń, suszę, podwyżkę cen wywozu śmieci oraz prądu. Co ciekawe, Kokoszyński zaznaczył również, że ceny rosną, ponieważ w górę idą opłaty za usługi gastronomiczne i hotelarskie, ze względu na "polepszającą się sytuację materialną Polaków", którzy są skłonni wydawać więcej. – Zakładamy, że wzrost inflacji ma charakter przejściowy i nie planujemy żadnych działań – podsumował. Trudno jednak zrozumieć ten optymizm, jeśli doda się do niego stanowisko przemawiającego później Leszka Skiby.

Są rzeczy, które nie potanieją

Wiceminister finansów co prawda przypomniał, że ceny prądu wzrastają niezależnie od polityki rządu ze względu na politykę energetyczną Unii Europejskiej, która podwyższa ceny za emisję CO2. Coś, co nie jest zależne bezpośrednio od rządu - poza szukaniem wymówek - nie uspokoi jednak Polaków ani nie sprawi, że ich wydatki spadną. Sytuacja klimatyczna oraz rynek handlu limitami emisji dwutlenku węgla nie mają w sobie nic z przejściowości. Unia będzie wywierać stałą presję transformacyjną na kraje, które nie będą zmieniać swojego miksu energetycznego na bardziej "zielony", a to się prędko w Polsce na lepsze nie zmieni. To, na co jednak rząd ma wpływ a przyczynia się do podnoszenia cen, to konkretne podatki - od cukru oraz akcyzowy. O planach wycofania się z tych rozwiązań nie słychać.

Choć życiowy, argument o świadomości podwyżek ze względu na opłacanie rachunków za mieszkanie córki w Krakowie, też prezydentowi nie pomaga. Wskazuje bowiem na patologię deweloperską większych miast, która z czasem tylko się pogarsza. O ile Kinga Duda ma to szczęście, że żyje w nieruchomości rodziców i nie partycypuje w kosztach najmu, zdecydowana większość studentów oraz 30-latków, może tylko pomarzyć o podobnym starcie. Odwołując się do konkretnych przykładów: średnia pensja w Krakowie wynosiła w 2019 r. 5,7 tys. brutto, a mediana zarobków - 4,7 tys. brutto.

Własne mieszkanie? Płać, albo czekaj

W tym samym czasie średnia cena za metr kwadratowy w dawnej stolicy wynosiła około 8,4 tys. zł netto, a tylko w ciągu dwóch miesięcy (od sierpnia do października), wzrosła o 7 proc. Średnie wynagrodzenie w Krakowie w żaden sposób nie jest zatem w stanie dogonić skokowego wzrostu cen nieruchomości, a za miesięczne zarobki można kupić jedynie 0,41 metra kwadratowego przeciętnie wycenianego mieszkania poza centrum. Chcąc nabyć 20-metrową kawalerkę, kasjer czy pracownik poczty musiałby odkładać całą swoją pensję (bez żadnych kosztów życia) przez ponad 4 lata.

Kapitał skumulowany przez lepiej sytuowanych inwestorów przyczynia się również do drenowania rynku mieszkaniowego z najlepszych ofert oraz dwucyfrowego, rok rocznego wzrostu cen. Według wiedzy krakowskich deweloperów, prawie połowa nieruchomości jest obecnie kupowana pod cele inwestycyjne. Trudno się dziwić, jeśli przeciętny depozyt jest oprocentowany w polskich bankach na ok 1,4 proc. - czyli poniżej poziomu inflacyjnej utraty wartości pieniądza. Dlatego, jeśli prezydent Andrzej Duda mówi o "przejściowości" wzrostu cen na przykładzie rachunków, musi wziąć pod uwagę, że opisuje wyrywek rzeczywistości, która dla wielu rówieśników jego córki wygląda mniej różowo. Zwykłe krakowskie 50-metrowe lokum kosztuje dzisiaj ok. 420 tys. zł - to wzrost o około 50 tys. zł w ciągu roku. Najlepiej zlokalizowane nieruchomości, zyskały natomiast w ciągu trzech, czterech lat nawet 80 proc. swojej początkowej ceny za metr. To nie są rzeczy, które miną jak zły sen. Dlatego właśnie, jeśli jakaś mina czeka na prezydenta w tej kampanii, może nią być właśnie gospodarka.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Andrzej Dudawybory prezydenckie 2020drożyzna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)