Makabra w Czernikach. "Jest u mnie strach, że dzieci było więcej"

- Po niepokojącym sygnale złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury. Jest mi przykro, że całą odpowiedzialność zrzuca się na pomoc społeczną. To nie my zabiliśmy te dzieci - mówi Wirtualnej Polsce Joanna Mikołajska, kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Starej Kiszewie po wstrząsającej tragedii w Czernikach.

Policyjni technicy na posesji Piotra G. w Czernikach
Policyjni technicy na posesji Piotra G. w Czernikach
Źródło zdjęć: © East News | Karol Makurat/REPORTER
Dariusz Faron

W piątek i sobotę (15 i 16 września 2023 roku) policyjni technicy dokonywali oględzin piwnicy domu we wsi Czerniki na Kaszubach. Powodem interwencji policji było doniesienie, że 20-letnia Paulina G. była w ciąży, lecz nie wiadomo, co się stało z dzieckiem.

Znaleziono zwłoki trzech noworodków schowane w workach i zakopane. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła w związku ze sprawą zarzuty dwóm osobom: 54-letniemu Piotr G. oraz jego córce, 20-letniej Paulinie G. 

Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa trojga dzieci oraz czynu kazirodczego z dwoma córkami. Z kolei Paulinie G. śledczy zarzucają zabójstwo dwojga dzieci i kazirodztwo. 

- Z danych naszego systemu wynika, że w ostatnich latach prowadzone były postępowania dotyczące znęcania się nad innymi członkami rodziny. Jeszcze wcześniej prowadzone było postępowanie dotyczące podejrzenia czynu kazirodczego. Te wszystkie postępowania były kończone umorzeniem na etapie prokuratury wobec stwierdzenia braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynów - przekazała w poniedziałek Polskiej Agencji Prasowej prok. Grażyna Wawryniuk. 

- Przede wszystkim jest niedowierzanie, że do czegoś takiego doszło w naszej okolicy. I przerażenie. Pojawił się strach, że w tym domu doszło do jeszcze większej liczby tragedii. Ten strach nadal we mnie jest - mówi Wirtualnej Polsce Joanna Mikołajska, kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Starej Kiszewie. 

Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Po tragedii w Czernikach mieszkańcy powtarzają: "Wszyscy wiedzieli, co tam się dzieje. Gdzie była pomoc społeczna?". Zapytam więc - gdzie była? 

Joanna Mikołajska, kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Starej Kiszewie: Po otrzymaniu informacji, że pani Paulina jest w ciąży i że dzieje się coś niepokojącego, podjęliśmy działania zgodnie z ustawą o pomocy społecznej. Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.

Nigdy nie zostawiamy zgłoszenia bez reakcji. Weryfikujemy wszystko i podejmujemy działania, ale nie informujemy o nich zgłaszających, czy szerzej, całej lokalnej społeczności. Zgłoszenia dokonaliśmy przed 15 września. To nie tak, że odnaleziono ciała, a potem złożyliśmy zawiadomienie.

Mówi pani o niepokojących informacjach. Czy sygnał, który otrzymaliście, dotyczył tego, że 20-letnia Paulina G. była w ciąży i w pewnym momencie brzuch ciążowy zniknął?

Dostaliśmy informację, że pani Paulina prawdopodobnie była w ciąży, osoba zgłaszająca dostrzegła pewne symptomy. Po krótkiej nieobecności kobieta pojawiła się w pracy odmieniona.

To znaczy?

Była osłabiona, zmęczona, bolał ją brzuch. Usłyszeliśmy, że coś jest nie w porządku. Nie dotarła do nas konkretna informacja, że zniknął brzuch ciążowy, a przynajmniej nie mam takiej wiedzy. Dostaliśmy sygnał około 4 września i zaczęliśmy działać. Jestem wdzięczna, że lokalna społeczność na tyle nam zaufała, że zgłosiła problem.

Co działo się od tamtego czasu z pani perspektywy?

Ruszyliśmy w teren celem weryfikacji otrzymanych sygnałów. Przede wszystkim robiliśmy rozeznanie w środowisku. Nie wchodząc w szczegóły, to, co usłyszeliśmy, było na tyle niepokojące, że uzasadniało wniosek do prokuratury. Jako ośrodki pomocy społecznej mamy ograniczone uprawnienia. W tego typu sytuacjach nie jesteśmy odpowiednim organem, by ocenić zasadność zgłoszenia. Dlatego podjęłam decyzję o przekazaniu sprawy prokuraturze.

Co konkretnie tak państwa zaniepokoiło?

Nie mogę opowiadać o takich szczegółach.

W piątek odnaleziono pierwsze ciało nowo narodzonego dziecka, później kolejne dwa. Pomoc społeczna przeoczyła, że wcześniej zniknęła w tym domu dwójka dzieci.

Trudno mi odpowiedzieć, bo nie wiemy, w jakim okresie przyszła na świat wspomniana dwójka. Według mojej wiedzy wcześniej nie dostawaliśmy sygnałów, że pani Paulina jest w ciąży i że stało się coś niepokojącego. Nie działamy w ten sposób, że ot tak, bez sygnału, wchodzimy do domu, by sprawdzić, czy dzieje się coś złego. Nawet jeśli wnikamy w środowisko, to nie tak, że na wizycie zawsze obecne jest sto procent rodziny. I że rozmawiamy z wszystkimi po kolei. Ktoś jest w szkole, ktoś w pracy. Zawsze coś może nam umknąć.

Niezależnie od tego, kiedy przyszły na świat pierwsze dzieci - one się urodziły, a potem "zniknęły".

Nie da się wytłumaczyć, jak to się mogło zdarzyć. Podkreślę jeszcze raz: wcześniej nie wpłynęły do nas podobne niepokojące sygnały.

Według pani ośrodek pomocy społecznej odpowiada w jakimś stopniu za tę tragedię?

To nie my zabiliśmy te dzieci. Ale rozmawiamy o możliwych działaniach, które być może w jakiś sposób zapobiegłyby zdarzeniu. Dla nas wszystkich to bardzo trudne doświadczenie. Od razu pojawia się refleksja i pytania: Co można było zrobić inaczej? Czy można było zrobić więcej? Na pewno nie jest nam łatwo ze świadomością, że pomimo naszych działań doszło do tragedii. Ogrom nieszczęścia jest nie do opisania.

Ma pani poczucie, że mogliście zrobić więcej?

Zawsze jest takie poczucie. Dzisiaj media stwierdziły, że kierowniczka ośrodka pomocy społecznej mówi o sukcesie. Że wszystko zostało zrobione książkowo. Ja wcale tak nie twierdzę, wręcz przeciwnie. To, co się stało, jest jedną wielką porażką. Dobrze, że udało się przerwać to, co się działo, ale absolutnie nie czuję żadnej satysfakcji. W bieżącej sprawie, po zgłoszeniu, które otrzymaliśmy na początku września, nasze postępowanie było prawidłowe. Nikt nam nie może zarzucić, że zrobiliśmy coś nie tak. Jeśli chodzi o dalszą przeszłość, pojawia się wspomniana refleksja, co można było zrobić inaczej.

Znalazła już pani odpowiedź na to pytanie?

Dziś nie potrafię odpowiedzieć.

Jedna z mieszkanek opowiadała Onetowi: "sama byłam w ośrodku pomocy społecznej i zgłaszałam, że jest coś niepokojącego, ale zostałam olana". Jak się pani do tego odniesie?

Jeszcze raz podkreślę z całą stanowczością: nigdy nie bagatelizujemy żadnego zgłoszenia. Nie wierzę, że - mówiąc brzydko - ktoś został przez nas "olany". Wpłynął do nas sygnał i od razu podjęliśmy działania.

Od 15 lat, od śmierci żony, Piotr G. miał wychowywać samotnie dwanaścioro dzieci.

Owszem, mówimy łącznie o dwunastu dzieciach, ale na przestrzeni lat. W tej chwili nie ma w rodzinie osób nieletnich. Czytam w mediach, że asystent rodziny nie wniknął w środowisko. Ten asystent nie pracował w ostatnim okresie z rodziną, bo nie było tam nieletnich.

Ostatnio Piotr G. mieszkał z córką, 20-letnią Pauliną i synem, 24-letnim Damianem, który ma być niepełnosprawny intelektualnie. Może pani potwierdzić te informacje?

Tak. W domu mieszkali Paulina, jej brat i ich ojciec. Jeśli chodzi o Damiana, już wcześniej podjęliśmy działania międzyinstytucjonalne, by zapewnić mu bezpieczne miejsce pobytu.

Umieszczono go w ośrodku?

Zostanę przy określeniu "bezpieczne miejsce". Obecnie przebywa właśnie tam. Będziemy układali dla niego plan pomocy, który pomógłby mu wróci do normalnego życia. Nie znam konkretów, ale na pewno wesprzemy Damiana.

Piotr G. usłyszał zarzut czynu kazirodczego z dwiema córkami. Co wiadomo o drugiej kobiecie?

To prawdopodobnie starsza siostra Pauliny, która przebywa w innym miejscu. Nie mieszkała razem z nimi. Nie mam wiedzy, by móc powiedzieć coś więcej.

Jak dowiedziała się pani o tragedii?

Byłam na łączach z policją w innej sprawie. Przy okazji dowiedziałam się, że jest prawdopodobieństwo, że Paulina rzeczywiście urodziła. Potwierdziły to badania. Kolejne doniesienia spływały falami. Przede wszystkim jest niedowierzanie, że do czegoś takiego doszło w naszej okolicy. I przerażenie.

Gdy odkryto pierwsze ciało, przekazałam służbom, że całą dobę jestem do ich dyspozycji. Nie byłam w stanie zająć się niczym innym niż odbieranie telefonów i śledzenie najnowszych doniesień.

Pojawił się strach, że w domu doszło do jeszcze większej liczby tragedii. Ten strach nadal we mnie jest. Proszę mi wierzyć, że dla nas to także ogromne obciążenie. Jesteśmy częścią tej społeczności. Obwinianie nas i ostracyzm społeczny nie ułatwiają nam codziennej pracy. Jest nam zwyczajnie, tak po ludzku, przykro, że teraz całą odpowiedzialność zrzuca się na pomoc społeczną.

To chyba naturalne, że po takich tragediach myśli się przede wszystkim o roli i odpowiedzialności pomocy społecznej. Krytyczne głosy są według pani krzywdzące?

Byłam na to przygotowana. Z ostracyzmem spotykamy się głównie w mediach społecznościowych, gdzie można napisać wszystko i zaraz o tym zapomnieć. W tego typu sytuacjach zawsze część ludzi obciąża winą pomoc społeczną.

Niezależnie od tego, co powiem, jak się zachowam, co zrobię, odpowiedzialność jest teraz przerzucona na ośrodek pomocy społecznej. To nie jest w porządku. Wiele spraw próbuje się załatwiać rękami pomocy społecznej. To nie jest dobra droga, bo nie możemy odpowiadać za wszystko.

Proszę rozwinąć.

Zawsze informujemy ludzi, którzy się do nas zwracają, o możliwości złożenia wniosku czy to do sądu, na policję, czy do prokuratury. Nie wszystkie postępowania muszą przechodzić przez ośrodek pomocy społecznej. Żeby było jasne: dziękuję za zaufanie i cieszę się, że ktoś mimo strachu czy niepewności zapukał do naszych drzwi. Mówię w tej chwili nie o tej konkretnej sprawie, tylko ogólnie o systemie.

To prawda, że rodzina już wcześniej miała problemy i że wyznaczono jej kuratora?

Nie mogę tego potwierdzić. Wszystko wydarzyło się w piątek. Dziś jest bardzo intensywny dzień, nie miałam nawet chwili, aby przeanalizować dokumentację. Niezależnie od tego, nie mogę udzielać szczegółowych informacji, jakimi formami wsparcia rodzina była przez nas objęta.

Nie chcę wysuwać zarzutów pod adresem innych organów czy służb. Ale bazując na doniesieniach mediów, można mieć wiele zastrzeżeń.

Jakich?

Chodzi mi o to, że toczyło się kilka postępowań i zostały one umorzone. Podkreślę raz jeszcze: opieram się w tej chwili na doniesieniach mediów.

Znała pani tę rodzinę osobiście?

Nie. Jestem kierowniczką ośrodka od grudnia minionego roku. Mieszkam w innej gminie.

Niektórzy mieszkańcy twierdzą, że we wsi przez lata panowała zmowa milczenia. Jak się pani do tego odniesie?

Im mniejsza społeczność, tym trudniej wejść na formalną drogę, bo dotyczą kolegi z ławki, kuzyna, dalszego wujka, sąsiada, z którym żyjemy płot w płot i tak dalej. Druga sprawa: skoro krąży informacja, że toczono postępowania i sprawy umorzono, był to dla lokalnej społeczności sygnał podcinający skrzydła.

Ktoś mógł to odczytać, że podjął jakieś działania i np. obróciło się to przeciwko niemu albo w najlepszym razie nic z tym nie zostało zrobione. Więc mógł pomyśleć: następnym razem nie będę reagował. Był ciąg zdarzeń, które doprowadziły do tragedii.

Po takich tragediach ośrodki pomocy społecznej mówią często o niewydolnym systemie.

W ostatnich latach pracownik socjalny to zawód deficytowy. Brakuje rąk do pracy, w dodatku ten pracownik jest niewystarczająco wynagradzany. A odnosząc się do tej konkretnej sprawy, uważam, że faktycznie zawiódł system. Nie wiem jeszcze, na którym etapie, ale coś nie zagrało. Tragedie się wydarzały i nadal będzie do nich dochodzić. Nawet najlepszy system nie zredukuje liczby takich sytuacji do zera. Ale trzeba się zastanowić, jak tę liczbę minimalizować.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie