PublicystykaMajmurek: "Skandaliczne słowa Biereckiego doprowadzają pisowskie myślenie do logicznego końca" (Opinia)

Majmurek: "Skandaliczne słowa Biereckiego doprowadzają pisowskie myślenie do logicznego końca" (Opinia)

10 kwietnia 2019 roku. Dziewiąta rocznica narodowej tragedii. W trakcie upamiętniających ją uroczystości w Białej Podlaskiej padają słowa, które paść nigdy nie powinny: "Nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej".

Majmurek: "Skandaliczne słowa Biereckiego doprowadzają pisowskie myślenie do logicznego końca" (Opinia)
Źródło zdjęć: © PAP | Jakub Kamiński
Jakub Majmurek

Taki język budzi skojarzenie z najczarniejszymi kartami historii XX wieku. Z reżimami, postrzegającymi naród, jako homogeniczną wspólnotę, którą należy "oczyścić" z zagrażających jej, "obcych elementów". Różnych mniejszości etnicznych (Żydzi, Romowie), wrogów politycznych, źle postrzeganych grup społecznych (np. intelektualistów), osób homoseksualnych, czy chorych psychicznie.

Słów tych – i to być może budzi największą grozę – nie wypowiedział przy tym lider ONR, herszt gangu kibiców wytatuowanych w krzyże celtyckie albo Grzegorz Braun.

Te słowa padły ust Grzegorza Biereckiego – senatora z ramienia PiS i jednej z najbardziej wpływowych postaci w obecnym układzie władzy. Stawiam dolary przeciw orzechom, że Biereckiemu włos za nie z głowy nie spadnie. Zwłaszcza że można zastanawiać się, czy to, co powiedział, nie doprowadza po prostu tego, co myśli wiele osób w PiS, do logicznego końca.

To my jesteśmy narodem!

Nie da się bowiem zrozumieć specyfiki oburzających słów Biereckiego bez kontekstu filozofii politycznej PiS i tego, jak rozumiane są w partii takie pojęcia jak wspólnota narodowa, społeczeństwo obywatelskie czy polityczna reprezentacja.
By to zrozumieć, warto sięgnąć do niewielkiej książeczki "Co to jest populizm?" autorstwa niemiecko-amerykańskiego politologa Jana-Wernera Müllera. Naukowiec przygląda się w niej nowym, prawicowo-populistycznym liderom, od Trumpa po Kaczyńskiego i Orbána.

Ich język łączy jedno. Wszyscy postrzegają swoich zwolenników, grupy społeczne konstytuujące jądro ich elektoratu, jako jedyną "zdrową", prawdziwą część narodu. Naród dla podobnych liderów to nie – jak określa to konstytucja RP – ogół obywateli, ale te grupy, które dają się wciągnąć w ich ideologiczny projekt.

Trump, Orbán, Bierecki i Kaczyński nie rozumieją polityki, jako sfery, gdzie w wolnej, demokratycznej debacie ścierają się różne pomysły na urządzenie wspólnoty. Scena publiczna ma dla nich zupełnie inną geografię.

Z jednej strony mamy "prawdziwy naród", "zwykłych ludzi", "suwerena" naturalnie i organicznie reprezentowanego przez siły takie jak PiS, Trump, czy węgierski Fidesz. Z drugiej różne niezadowolone mniejszości, fałszywe elity, grupy mętnych interesów, które nie mogą pogodzić się, że pod rządami Trumpa, lub Kaczyńskiego naród w końcu jest "u siebie" i na wszelkie sposoby szkodzą Fideszowi, Orbánowi, czy Trumpowi, kierowane wyłącznie pragnieniem obrony własnego przywileju.

Innymi słowy, z politycznej filozofii nowego populizmu można wysnuć wniosek, że "prawdziwym narodem" są wyłącznie zwolennicy takich partii jak PiS, czy Liga Północna. Opozycja zaś, zwłaszcza ta "totalna", do narodu właściwie nie należy. Jeśli przyjmiemy takie założenie, tylko krok do fantazji o "oczyszczaniu" wspólnoty narodowej z osób niegodnych, by do niej należeć.

Gorszy sort i trzecie pokolenie UB

To założenie – narodem są tylko zwolennicy PiS – wypowiedziane wprost brzmi absurdalnie. Żaden poważny gracz obozu władzy – obojętnie czy z mediów, czy z rządu – nie przyzna się do niego otwarcie. A jednak bardzo wyraźnie widać je w schematach myślenia na dzisiejszej polskiej prawicy i w języku, jakim się posługuje.

Związani z Nowogrodzką politycy i medialne gwiazdy prawicowych gazet i telewizji nieustannie podważają prawomocność opozycji, jako równoprawnej strony politycznego sporu, której interesy, historyczna pamięć, wrażliwość i wartości mają takie same prawa do artykulacji w przestrzeni publicznej, jak te bliskie obozowi rządowemu.

Pluralizm odmiennych historycznych pamięci, naturalny dla demokratycznego społeczeństwa XXI wieku, zastępuje coraz bardziej scentralizowana i brutalna polityka historyczna oparta o kult żołnierzy wyklętych i Lecha Kaczyńskiego, oraz antykomunizm, obsesyjnie wręcz rozciągnięty na wszystko, co w jakikolwiek sposób daje się skojarzyć z "komuną".

Znamienna jest tu szczególnie zacięta walka IPN kontrolowanego przez PiS i wojewodów z nadania partii z ulicami Dąbrowszczaków – lewicowych polskich ochotników walczących z faszyzmem w obronie hiszpańskiej republiki w latach 30.

Czy siłowe, niekonsultowane usuwanie ulic Dąbrowszczaków z polskich miast, czy przekraczające wszelką miarę ataki na Lecha Wałęsę, jako "TW Bolka", to nie jest realizowany miękkimi środkami, rozgrywający się jak dotąd na poziomie symboli, zapowiadany przez senatora proces "oczyszczania" narodowej wspólnoty z niegodnych zajmować miejsce w jej pamięci?

Lider obozu senatora Biereckiego, Jarosław Kaczyński, nazywał swoich przeciwników "gorszym sortem", "elementem animalnym", "kanaliami", oskarżał ich o zamordowanie swojego brata.

W mediach wydawanych przez kontrolowaną przez podmioty związane z Biereckim spółkę Fratria (tygodnik "Sieci", portal wPolityce) można przeczytać opisy współczesnego sporu politycznego w Polsce, jako starcia "trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB".

W jednym z najbardziej kuriozalnych monologów, wygłoszonych w polskich mediach po roku 1989, Michał Rachoń snuł narrację, zgodnie z którą w 1945 roku Sowieci zajęli Polskę i osadzili w niej swoich sędziów, którzy mordowali polskich patriotów, bezprawnie skazując ich na wyroki śmierci. Teraz ci sami sędziowie albo ich doskonale ustawione w wymiarze sprawiedliwości dzieci, walczą z wdrażaną przez PiS reformą sądownictwa.

Naprawdę, jeśli w ten sposób opisze się polityczny spór i tak zdefiniuje przeciwnika, fantazje o "oczyszczaniu narodu" są już tylko postawieniem kropki nad "i".

Mroczna religia Smoleńska

Senator Bierecki nie przeprosił za swoje słowa. Tłumaczył, że zostały one wyrwane z kontekstu. W wywiadzie dla portalu „wPolityce” przedstawił się jako ofiara obozu III RP, który niszczy go, nie mogąc wybaczyć mu tego, że przyczynił się do budowy systemu niezależnych instytucji finansowych – SKOK-ów – oraz silnych prawicowych mediów.

Precyzował, że chodziło mu wyłącznie o "demokratyczną ocenę" wydarzeń przed i po 10.04. 2010 oraz o to, by osoby "winne zaniedbań przed lotem i po", oraz odpowiedzialne za "niszczenie godnościowych podstaw prezydentury Lecha Kaczyńskiego" zostały ukarane.

To ostatnie niepokoją nie mniej niż fantazje o oczyszczaniu. Bo nietrudno domyślić się, że to, co Bierecki nazywa "niszczeniem godnościowych podstaw prezydentury" to normalna w demokracji liberalnej krytyka poddającego się przecież z własnej woli weryfikacji opinii publicznej polityka.

Tym demokratyczny prezydent różni się od dyktatora, że jego krytyka, wyszydzająca go satyra, czy mem nie mogą być traktowane jako obraza majestatu. Wbrew lansowanym przez media związane z senatorem mitom, nigdy nie było żadnego wymierzonego w Kaczyńskiego "przemysłu pogardy". Była normalna krytyka aktywnego polityka, z którą Kaczyński niestety sobie nie radził.

Wypowiedź Biereckiego ze środy i wywiad z czwartku raz jeszcze pokazują, jak PiS wykorzystuje Smoleńsk do pacyfikacji pluralizmu sfery publicznej, do narzucania jej ściśle partyjnej pamięci i delegitymizacji każdego, kto myśli inaczej. Fantazje Biereckiego o "oczyszczaniu" uświadamiają, jak w mroczną stronę prowadzić może religia smoleńska. Jak zauważył Jacek Dehnel, hasło „oczyszczenia” staje się w wypowiedzi Biereckiego swoistą obietnicą złożony "poległym" w Smoleńsku bohaterom, zobowiązaniem obozu politycznego, wobec jego założycielskich figur. To jest zestaw politycznych wyobrażeń spod najczarniejszych sztandarów.

Zbyt wielki, by upaść

Jakie konsekwencje swoich słów poniesie senator? Spodziewam się, że żadnych. Minister Brudziński co prawda potępił jego wypowiedź – nie za niedopuszczalną treść, ale za to, że szkodzi partii. Wkrótce jednak w obozie władzy uaktywnili się obrońcy senatora. Marszałek Senatu, Stanisław Karczewski, już powtarzał wersję o "wyrwaniu słów z kontekstu", przekonywał także, że przemówienie Biereckiego tak naprawdę służyło "budowaniu wspólnoty".

Dla PiS Bierecki jest po prostu finansowo i politycznie "zbyt wielki, by upaść". Już wcześniej pokazał, że jest niezatapialny. W 2015 roku partia zawiesiła go w prawach członka po raporcie KNF o nieprawidłowościach w systemie SKOK. Bierecki wszedł do Senatu jako kandydat niezależny. PiS szybko przygarnął go z powrotem i zrobił szefem senackiej komisji finansów.

Stworzone przez Biereckiego SKOK-i to ważne finansowe zaplecze prawicy. Choć w ostatnich latach czytelnictwo "Sieci" spada, to w przypadku ewentualnej utraty przez PiS mediów publicznych, tygodnik i inne skupione wokół niego media znów staną się jednym z głównych kanałów komunikacji partii z własnym elektoratem. Dlatego Biernackiemu ujdą nie takie słowa. Zwłaszcza że one tylko radykalizują język, obecny w obozie władzy od dawna.

Źródło artykułu:WP Opinie
pissmoleńskgrzegorz bierecki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)