Majmurek: "Karta Rodziny Dudy to gest w stronę skrajnej prawicy" [OPINIA]
Prezydent Andrzej Duda, tak otwarcie grając homofobiczną kartą, wypisuje się z rodziny demokratycznych zachodnich przywódców i pokazuje, że bliżej mu do wartości świata poradzieckiego. Ucierpi na tym nie tylko jego reputacja, ale także – jeśli wybierzemy go ponownie na prezydenta – reputacja Polski.
Sztab Andrzeja Dudy ogłosił dzisiaj prezydencką Kartę Rodziny. Nic w tym dziwnego - w Polsce, kraju gdzie rodzina konsekwentnie wymieniania jest w badaniach społecznych jako jedna z najbardziej cenionych wartości, każdy polityk poważnie myślący o najwyższych urzędach w państwie musi mieć jakąś ofertę dla rodziny.
Jednak oferta, jaką przedstawia w swojej karcie Duda, jest osobliwa. Obietnice konkretnego wsparcia dla rodzin, na ogół mocno mgliste, łączą się w Karcie z bardzo konserwatywną wizją rodziny, coraz mniej przystającą do tego, jak faktycznie wygląda życie rodzinne w Polsce. Do tego prezydent wyraźnie wyciąga w karcie rękę do nie tyle nawet konserwatywnego, co skrajnie prawicowego, otwarcie homofobicznego elektoratu – obiecując mu przede wszystkim "walkę z ideologią LGBT".
Ta gra upolitycznioną homofobią jest bardzo niebezpieczna – nie tylko stawia Andrzeja Dudę poza tym, co akceptowalne w głównym nurcie europejskiej polityki, ale także może stwarzać realne niebezpieczeństwa dla żyjących w Polsce gejów i lesbijek.
Zobacz też: Karta Rodziny Andrzeja Dudy. Grzegorz Schetyna: Kartę Rodziny podpisał ponad 6 lat temu Bronisław Komorowski
Karta Rodziny. Żadnych nowych konkretów
Przyjrzyjmy się jednak najpierw szczegółowym obietnicom pomocy rodzinie, jakie w swojej karcie składa urzędujący prezydent. Trudno szukać tu nowych, śmiałych rozwiązań na drugą kadencję.
Andrzej Duda przede wszystkim obiecuje, że będzie stał na straży wszystkich rodzinnych świadczeń, które w ostatnich pięciu latach wprowadziły rządy PiS: 500+, wyprawki szkolnej (300+), trzynastej emerytury i emerytury dla matek co najmniej czwórki dzieci ("mama+"). Gwarantuje także niepodwyższanie obniżonego przez PiS wieku emerytalnego.
Nawet jeśli pozytywnie oceniamy wszystkie te rozwiązania – a wcale to nie jest oczywiste, zwłaszcza jeśli chodzi o wyjątkowo niski obecnie w Polsce wiek emerytalny – to trudno uznać, by obietnica ich utrzymania starczyła za przemyślany program polityki wspierania rodziny. Już od kilku lat widać na przykład, że rosnące ceny żywności znacząco obniżyły siłę nabywczą 500+, co dotyka zwłaszcza najuboższych rodzin, wydających 500+ na żywność – i że trzeba zastanowić się nad jakimś mechanizmem waloryzacji tego świadczenia. W Karcie Rodziny Andrzeja Dudy nic o tym nie ma.
Gdybym miał szukać jakiś pozytywów tej Karty, wskazałbym na to, iż zwraca ona uwagę na takie problemy polskich rodzin jak ciężar łączenia pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci. To jest często realna bariera, powstrzymująca wiele par przed podjęciem decyzji o posiadaniu potomstwa. Rozwiązania, które oferuje prezydent to jednak niemal wyłącznie banalne ogólniki.
Takie postulaty jak "Prorodzinny rynek pracy: posiadanie dziecka nie może być argumentem przeciw rozwojowi zawodowemu" czy "zachęcanie pracodawców do tworzenia przyjaznych warunków pracy dla matek" - bez konkretów wyjaśniających, co drużyna prezydenta ma właściwie na myśli - nie znaczą absolutnie nic. Karta Rodziny zakłada też "wsparcie dla pracy zdalnej", choć można mieć spore wątpliwości, na ile jest ona faktycznie formą sprzyjającą długoterminowo zdrowej równowadze między pracą i życiem rodzinnym.
Zaskakujące jest też, że Karta nie mówi ani słowa o instytucjach i rozwiązań oczywistych, gdy mówimy o równowadze między pracą zawodową, a życiem rodzinnym - takich jak żłobki i przedszkola. To właśnie dostępność instytucji opiekuńczych często jest kluczowa dla decyzji o posiadaniu dziecka. Tani żłobek w sensownej odległości od domu determinuje to, jak szybko po urodzeniu dziecka kobieta będzie realnie w stanie wrócić do zawodowej aktywności.
Dlaczego prezydencka Karta tego nie dostrzega? Czy jest to efektem braku wiedzy, czy konserwatywnej ideologii, zakładającej, że małym dzieckiem zasadniczo powinna się zajmować pozostająca w domu matka? Ponieważ w Karcie nic nie ma o urlopach tacierzyńskich i ich roli w budowaniu równowagi między życiem rodzinnym i pracą, niewykluczone, że może chodzić o to drugie.
Karta Rodziny. Homofobia na putinowskiej licencji
Nawet nie konserwatyzm, a zwyczajne wstecznictwo, wychodzi z Karty Dudy w tych fragmentach, gdzie podejmuje ona temat LGBT+.
Prezydent obiecuje "ochronę dzieci przed ideologią LGBT", gwarancję, że to "przede wszystkim rodzice" będą odpowiedzialni za edukację seksualną dzieci, wreszcie "zakaz propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych".
Zwłaszcza ta ostatnia obietnica autentycznie powinna nas przerazić. To jest już standard putinowskiej Rosji, gdzie od lat obowiązują podobne przepisy. Nie ma ideologii LGBT - są osoby należące do tej społeczności. Gdyby "zakaz propagowania ideologii LGBT" faktycznie miał się stać prawem, a nawet nieformalną zasadą polityki państwa, oznaczałoby to, że podstawowe prawa osób LGBT w Polsce – takie jak prawo do wolności słowa, swobodnego zrzeszania się, zgromadzeń, przekonywania do swoich racji – mogłyby być zagrożone.
Sytuacja, gdy prezydent państwa identyfikuje społeczność LGBT jako niebezpieczeństwo dla polskich rodzin nie tylko stygmatyzuje osoby nieheteroseksualne, ale także naraża je na oddolne akty przemocy.
Tymczasem rodzina w Polsce to także ta tworzona przez dwie kobiety i wspólnie wychowywane przez nie dzieci – np. z poprzedniego małżeństwa jednej z nich. Rodzina to też para wspólnie żyjących ze sobą od lat gejów. Państwo ma obowiązek chronić także takie rodziny i edukować społeczeństwo tak, by każdy mógł wybrać pasującą mu formę życia rodzinnego, bez lęku, że spotka się to z prześladowaniami i dyskryminacją.
Zaakceptowały to niemal wszystkie państwa z naszego kręgu kulturowego. Od ciepłych wybrzeży Kalifornii po podbiegunowe obszary Finlandii prawa osób LGBT+ stały się oczywistością. Prezydent Andrzej Duda, tak otwarcie grając homofobiczną kartą, wypisuje się z rodziny demokratycznych zachodnich przywódców i pokazuje, że bliżej mu do wartości świata poradzieckiego. Ucierpi na tym nie tylko jego reputacja, ale także – jeśli wybierzemy go ponownie na prezydenta – reputacja Polski.
Komisja Europejska już zauważyła nasze nieszczęsne "strefy wolne od LGBT" i upomniała samorządy przyjmujące podobne uchwały, że UE opiera się na zakazie dyskryminacji i unijne środki nie mogą trafiać do stosujących dyskryminację obszarów. Przyjęcie zapisów z Karty Rodziny Dudy jeszcze pogłębiłoby izolację Polski w Europy.
Karta Rodziny. Umiarkowanych zrazi, Konfederatów nie przekona?
Andrzej Duda myśli jednak w tej chwili przede wszystkim o reelekcji. I jak widać uznał, że dla zapewnienia sobie zwycięstwa w drugiej turze trzeba sięgnąć po skrajnie prawicowy, otwarcie homofobiczny elektorat Konfederatów. Oraz narzucić "temat obyczajowy", by z Rafała Trzaskowskiego zrobić "radykała od LGBT". Pytanie jednak, czy nie przeliczy się w tej kalkulacji.
Trzaskowski do tej pory dość sprawnie schodził z pisowskiej linii strzału w temacie obyczajowym. Mamy epidemię i kryzys, ludzi interesują inne rzeczy. Propozycje Dudy nie są zachowawcze, tylko - nawet jak na Polskę - skrajne i wsteczne. Zmobilizują przeciw niemu lewicowy i liberalny elektorat, mogą też odstraszyć część umiarkowanych wyborców.
Konfederaci z kolei wcale nie muszą się skusić. Krzysztof Bosak zaraz pewnie zapyta, czemu właściwie samodzielnie rządzący od pięciu PiS nic nie zrobił, by zakazać "propagandy LGBT" wcześniej i podnosi temat dopiero teraz, gdy przegrane wybory prezydenckie mogą to uniemożliwić na lata.
Dla skrajnej prawicy od Korwina i narodowców obecny prezydent i tak jest jeśli nie zdrajcą prawicowych wartości, to elementem chwiejnym i niepewnym. Jego klęska stwarza Konfederacji szanse politycznej ekspansji. Jeśli więc Andrzej Duda chce ludzi Bosaka, to będzie im musiał dać więcej, niż Karta Rodziny. Aż strach pomyśleć co.
Jakub Majmurek dla WP Opinie