Magierowski dla WP: Donald Trump, "Prezydent pokoju" czy "Prezydent dedlajnów"? [OPINIA]
Może amerykański przywódca w końcu zdał sobie sprawę, że Putinowi nie chodzi wyłącznie o Donbas i obalenie Zełenskiego, lecz o upokorzenie Ameryki, całego NATO, rozbicie jedności Zachodu i ostateczny triumf w Zimnej Wojnie - pisze dla WP Marek Magierowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż publicyście odgadnąć, co Donald Trump napisze w kolejnym tweecie".
Parafraza słynnego fragmentu z Ewangelii św. Mateusza mogłaby stać się mottem wszystkich tych, którzy starają się zrozumieć intencje, motywy i plany prezydenta USA. Szczególnie, jeśli chodzi o jego zamierzenia w stosunku do Rosji, Ukrainy oraz osobisty stosunek do Władimira Putina.
Amerykański przywódca zasugerował w czwartek na swojej platformie społecznościowej Truth Social, iż nie będzie miał nic przeciwko temu, aby Ukraińcy, bez żadnych ograniczeń, uderzali w cele na terytorium Rosji: "Wygranie jakiejkolwiek wojny jest niezwykle trudne, a właściwie niemożliwe, jeśli nie atakuje się państwa-agresora".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump chce dorównać Obamie. "Ma niewiele czasu"
W swoim stylu zrzucił winę za obecny stan rzeczy na swojego poprzednika, choć w tym wypadku nie bez racji. Joe Biden oraz jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan wielokrotnie dawali wyraz swoim obawom, że ukraińskie naloty na rurociągi, składy amunicji czy bazy lotnicze na terenie Rosji doprowadzą do groźnej eskalacji konfliktu. Stąd np. tak długa i fatalna w skutkach zwłoka w dostarczaniu Ukraińcom systemów rakietowych dalekiego zasięgu.
"To szaleństwo. To absolutne szaleństwo! Zdecydowanie nie podoba mi się wystrzeliwanie pocisków z Ukrainy na odległość setek mil w głąb Rosji. Tylko pogarszamy sytuację. Nie powinniśmy byli na to pozwalać" - stwierdził Joe Biden w jednym z wywiadów.
Oops, przepraszam. Nie Biden, lecz… sam Donald Trump, w rozmowie z dziennikarzami magazynu "Time", w grudniu ub. roku. Już po zwycięstwie wyborczym, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem.
W przypadku zatem obecnego lokatora Białego Domu jesteśmy świadkami gwałtownej wolty. Czy trwałej? No cóż, łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne…
Co sprawiło, iż amerykański prezydent nagle zmienił zdanie?
Może Trump zdał sobie dobitnie sprawę, że Putin wystawił go do wiatru, nie zgadzając się na żadne ustępstwa w swoich żądaniach wobec Kijowa oraz nadal ostrzeliwując cywilne obiekty na Ukrainie (łącznie z magazynami jednej z amerykańskich firm, położonymi nieopodal granicy ze Słowacją i Węgrami). I to pomimo "bardzo udanego" szczytu na Alasce.
Z drugiej strony, ileż razy można dać się wystawić do wiatru i ciągle wracać do tej samej melodii, iż "Volodimir wants peace and he wants to make a deal with me". Otóż "Volodimir" nie chce żadnego pokoju i nie chce żadnego dealu. Nie chodzi mu wyłącznie o Donbas i obalenie Zełenskiego. Chodzi mu o upokorzenie Ameryki, całego NATO, rozbicie jedności Zachodu i ostateczny triumf w Zimnej Wojnie. Nie, nie w Zimnej Wojnie 2.0, jak nazywają obecne starcie mocarstw niektórzy eksperci. Władca Rosji chce wygrać tę samą Zimną Wojnę, która - w naszym wyobrażeniu - zakończyła się ponad 30 lat temu, wraz z upadkiem Związku Sowieckiego. Dla Putina nie skończyła się nigdy.
A może Trump wsłuchał się nieco uważniej w argumenty europejskich przywódców, którzy odwiedzili go cztery dni temu w Waszyngtonie? Co ciekawe, liderem tej grupy okazał się nie Friedrich Merz, nie Emmanuel Macron czy premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, lecz prezydent Finlandii Alexander Stubb, opowiadający Trumpowi o Wojnie Zimowej w 1939-40 roku i o tym, że należy bronić Ukrainy przed najazdem współczesnych Hunów. Trump najwyraźniej darzy go ogromnym zaufaniem i sympatią, zwłaszcza po tym, jak pod koniec marca spędzili razem pół dnia na polu golfowym w Mar-a-Lago.
A może prezydent USA ma już dość rad swojego przyjaciela Steve’a Witkoffa. Głównego doradcy i specjalnego wysłannika ds. polityki wobec Kremla, który z racji zdumiewającej niekompetencji i ignorancji co chwilę wprowadza swojego pryncypała na miny.
A może Trump był pod wrażeniem listu, jaki jego małżonka Melania napisała bezpośrednio do Putina w sprawie losu ukraińskich dzieci?
Na wszystkie powyższe pytania można właściwie odpowiedzieć jedną emotką, przedstawiającą człowieka z bezradnie rozłożonymi rękoma.
Na dziś mamy do czynienia z dość niejasnym, mówiąc najoględniej, przekazem. Z jednej strony dowiadujemy się, iż Trump zamierza zupełnie i ostatecznie wycofać się z mediacji między Moskwą a Kijowem. Z drugiej zaś zapowiada, iż "za dwa tygodnie dowiemy się, czy pokój na Ukrainie jest możliwy".
Życzyłbym sobie, aby Donald Trump przeszedł do historii jako "Prezydent pokoju", jak sam siebie często określa. Może się jednak skończyć na "Prezydencie dedlajnów".
Marek Magierowski dla WP
Marek Magierowski, dyrektor programu "Strategia dla Polski" w Instytucie Wolności, ambasador RP w Izraelu (2018-21) i Stanach Zjednoczonych (2021-24), były wiceminister spraw zagranicznych. Autor książki "Zmęczona. Rzecz o kryzysie Europy Zachodniej" oraz powieści "Dwanaście zdjęć prezydenta".