Maciej Lasek o katastrofie MiG‑29. "Mamy mętlik informacyjny"
Po wypadku samolotu MiG-29 wojsko poinformowało, że pilot użył fotela katapultowego. Teraz wiceszef MON Bartosz Kownacki zdementował te informacje. - Proszę zauważyć, że z podobnym mętlikiem informacyjnym mieliśmy niestety do czynienia w przypadku pani premier Beaty Szydło i kolizji rządowej limuzyny - mówi dla WP Maciej Lasek, doktor nauk technicznych specjalizujący się w mechanice lotu.
20.12.2017 | aktual.: 20.12.2017 15:18
Do wypadku wojskowego samolotu MiG-29 doszło w poniedziałek wieczorem podczas lotu szkoleniowego. Pilot startował z tego samego lotniska w Mińsku Mazowieckim, na którym miał wylądować. Około godziny 17.15 utracono z nim łączność. W momencie odnalezienia pilot był przytomny. Jego życiu i zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Patryk Osowski - WP: *Początkowo wojsko informowało, że pilot rozbitego samolotu użył fotela katapultowego. Teraz wiceszef MON Bartosz Kownacki zdementował te informacje.*
Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w latach 2012-2016: Wygląda więc na to, że pilot w ogóle nie opuścił samolotu przed lądowaniem awaryjnym. Z tego samolotu nie można przecież po prostu wyskoczyć. Jest się przypiętym pasami do fotela, z którym pilot opuszcza kabinę samolotu, by następnie po odzieleniu od niego wylądować bezpiecznie na spadochronie. Jeśli nie doszło do użycia tego fotela, to prawdopodobne są dwa powody. Albo fotel nie zadziałał prawidłowo, albo w ogóle nie zostały podjęte czynności mające na celu katapultowanie się. Zapewne wyjaśni to Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
A jakie są procedury? Może na ewakuację było zbyt późno?
Zastosowany w MiG-29 fotel umożliwia katapultowanie z zerowej wysokości, przy niewielkiej prędkości. Nie ma więc podstaw, aby w sytuacji awaryjnej podczas podejścia do lądowania, nie używać fotela. Z cudem graniczy to, że pilot wyszedł z takiego wypadku z minimalnymi obrażeniami. Pamiętajmy, że podczas podejścia do lądowania w nocy niewiele widać. Było więc nieprzewidywalne, jak takie lądowanie się zakończy.
Jeśli pilot cały czas był w samolocie, czemu poszukiwanie go trwało tak długo?
Teoretycznie w samolocie powinien zadziałać nadajnik ELT. To urządzenie zamontowane w każdej maszynie, które w momencie wypadku (zderzenia z ziemią), zaczyna nadawać sygnał umożliwiający zlokalizowanie samolotu. Dotyczy to zarówno lotnictwa cywilnego, jak i wojskowego. Znalezienie samolotu po wypadku jest przecież działaniem priorytetowym.
Podobno w tej sytuacji był to trudno dostępny teren i problemem okazało się znalezienie dróg dojazdowych do miejsca wypadku. Zapewne przebieg akcji poszukiwawczo-ratowniczej zostanie przedstawiony i oceniony w raporcie końcowym KBWLLP.
Jak długo będziemy czekać na taki raport? To kwestia tygodni, miesięcy, czy lat?
Badanie Tupolewa trwało 15 miesięcy, CASY 3 miesiące, a Mi-8 około 2-3 miesięcy. Wszystko zależy od stopnia skomplikowania, ale w tym przypadku nie widzę dużych trudności. W samolocie powinna być czarna skrzynka, która zarejestrowała wszystkie parametry. Pilot żyje, więc też będzie mógł złożyć obszerne wyjaśnienia. Wypadek miał miejsce na naszym terytorium. Samolot nie wybuchł i jest dostęp do wszystkich elementów oraz danych dotyczących zarówno organizacji tego lotu, jak i procesu szkolenia i treningu pilota. Nie powinno być dużych trudności z wyjaśnieniem przebiegu wypadku i jego przyczyn. Przy środkach, które zapewnia MON i PKBWL, nie ma żadnych ograniczeń finansowych. Inaczej bywa w przypadku komisji cywilnej, która nie dysponuje nawet swoimi środkami.
Coraz częściej pojawia się teoria, że bezpośrednią przyczyną wypadku mógł być po prostu brak paliwa. Czy ta wersja jest pana zdaniem możliwa?
Nie podejmuję się takich spekulacji. Nie lubiłem, kiedy bez dostępu do informacji spekulowano o wypadkach, które badałem. Teraz nie będę tego robił w stosunku do kolegów z wojska. Można ubolewać, że minister Antoni Macierewicz i kierownictwo MON doprowadzili do tego, że z komisji w Poznaniu odeszli, zostali przeniesieni lub zwolnieni, wszyscy specjaliści mający doświadczenie w badaniu wypadków takich jak Mi-8, Mi-28, CASA, Herkules, czy wreszcie Tu-154. Zastąpiono ich nowymi. Na pewno są to specjaliści, ale wiadomo, że odpowiednie doświadczenie zdobywa się latami. Mam jednak nadzieję, że przedstawią rzetelny raport.
Od momentu wypadku do opinii publicznej docierają różne sygnały i czasami sprzeczne informacje. Niektórzy politycy i ludzie związani w przeszłości z armią spekulują, że wojsko próbuje coś ukryć. Pan też tak to odbiera?
Nie do końca. Myślę, że cała sytuacja przerosła osoby, które kolejno udzielały pewnych informacji. W takich sytuacjach bardzo ważne jest zarządzanie kryzysem. Jednym z najważniejszych działań jest polityka informacyjna. W związku z tym, każda informacja, którą się przekazuje, powinna być potwierdzona. Nie może być tak, że słyszymy, że pilot się katapultował, a potem, że nie. Że poszukiwanie trwało 80 minut, a później, że jednak 120 minut.
W sytuacji, kiedy media chcą dostać informacje jak najszybciej, po drugiej stronie muszą być specjaliści, którzy przygotują się do tego bardzo rzetelnie. Informację, że pilot się nie katapultował, mamy dopiero około 48 godzin po wypadku. To długo. Coś takiego nie jest przecież trudne do sprawdzenia.
Proszę zauważyć, że z podobnym mętlikiem informacyjnym mieliśmy niestety do czynienia w przypadku pani premier Beaty Szydło i kolizji rządowej limuzyny. Jak widać w tym zakresie jest jeszcze bardzo dużo do poprawy.