Machulski dla WP: odszedł Jacek - mój przyjaciel
Bardzo przeżywam tragiczną śmierć Jacka Chmielnika, bo był moim przyjacielem. Główną rolę w filmie "Kingsajz" napisałem specjalnie dla niego. Był nie tylko aktorem, pisał świetne komedie, dramaty i miał niezwykłe poczucie humoru - powiedział Wirtualnej Polsce reżyser filmowy Juliusz Machulski, twórca kultowych komedii. Popularny aktor Jacek Chmielnik zginął porażony prądem w swoim domu letniskowym w Suchawie pod Włodawą - poinformował dziennik.pl.
Juliusz Machulski powiedział, że pierwszy raz poznał Jacka Chmielnika na planie filmu Janusza Kijowskiego "Indeks". Byłem asystentem reżysera. On wtedy grał studenta-ducha. Rola nie weszła w końcu do filmu, ale dzięki temu poznaliśmy się i polubiliśmy. Gdy ja byłem na pierwszym roku reżyserii w łódzkiej Szkole Filmowej w 1974 r., on był na czwartym roku na wydziale aktorskim - wspomina Machulski.
Jacek wyróżniał się aktorsko, poza tym pisał teksty dramatyczne. Napisał świetny tekst do "Księżniczki Turandot", jego kolega napisał muzykę. Ich przedstawienie-happening wystawiano w Łodzi i cieszyło się dużą popularnością – mówi reżyser.
"To był znak - uratował mi film"
Minęło trzy lata od naszego pierwszego spotkania. Nie myślałem o Jacku, gdy zaczynałem kręcić "Vabank", który był moim debiutem. Akurat tak się pechowo złożyło, że dwa dni przed zdjęciami okazało się, że jeden z aktorów nie może grać. Spotkałem Jacka w restauracji w Łodzi i byłem naprawdę zaskoczony. Odebrałem to jako znak, a nie przypadek. On grał wcześniej w jakimś teatrze w Polsce i właśnie wrócił do Łodzi, skąd zresztą pochodził. Wtedy po prostu uratował mi film. Był to dla niego pierwszy ważny film, tak jak dla mnie – mówi Machulski.
Było jasne, że drugą część "Vabank" zrobimy razem. A scenariusz "Kingsajzu" był pisany "pod niego". Bardzo chciałem, żeby zagrał główną rolę - mówi reżyser.
Był też świetnym pisarzem. Byłem na jego sztuce "Romanca", pastiszu rodem z XVII w. w stylu Lope de Vega czy Szekspira. Publiczności bardzo się ta sztuka podobała. On w niej wprowadził oryginalne elementy: na widowni siedziała osoba, która przeszkadzała widzom, a potem okazywało się, że to jedna z postaci sztuki. To było świetne tragikomiczne przedstawienie - podkreśla Machulski.
Jego śmierć to dla mnie tragiczna wiadomość. Był moim przyjacielem. Spotykaliśmy się co pewien czas przypadkowo, wracaliśmy do poprzedniej rozmowy, jakby czas nie mijał. Żałuję, że ostatnio nie robiliśmy tego częściej. To nauczka na przyszłość: nie jesteśmy wieczni, trzeba poświęcać przyjaciołom więcej czasu. Bardzo współczuję jego rodzinie, którą dobrze znam. To straszne, że muszę o nim mówić w takich okolicznościach - mówi reżyser.
Był zdolny językowo, miał świetny słuch. Był też szalenie dowcipnym człowiekiem, mieliśmy podobne poczucie humoru. Kiedyś w Niemczech naciągał ludzi z ekipy niemieckiej na planie filmu, że na pewno nie nauczą się mówić po polsku, bo to zbyt trudny język. Uczyli się od niego tekstów z polskich filmów wojennych w stylu "Polacy, poddajcie się! Dalszy opór jest bezcelowy!" i potem witali innych Polaków takimi tekstami. Śmiał się, gdy o tym opowiadał. Taki właśnie był. Z każdej historii potrafił wyciągnąć jakiś element humorystyczny - wspomina Machulski.
Oprócz ról w moich filmach, pamiętam jeszcze jego kreacje w "Nad Niemnem" czy w "Między ustami a brzegiem pucharu". Grał postaci, które się lubiło i zapamiętywało. Będzie mi go brakować - dodaje Juliusz Machulski.