Lwy Rożawy - jak zachodni ochotnicy dołączają do Kurdów, by walczyć z ISIS
Ściągają z całego świata, by przyłączyć się do walk na Bliskim Wschodzie. Nie chodzi wcale o dżihadystów, których kusi Państwo Islamskie. Lwy Rożawy, bo to o nich mowa, stoją po drugiej stronie barykady - chcą razem z Kurdami stawiać opór kalifatowi. Rekrutacja ochotników trwa na portalach społecznościowych. A Lwy twierdzą nawet, że są wśród nich Polacy, choć informacji tej nie sposób potwierdzić.
"Jestem za młody, by jechać do Syrii. Ale przez następny rok będę trenować, przygotuję się na to, przejdę przeszkolenie partyzanckie i medyczne, by móc wyjechać do Rożawy (region w północnej Syrii kontrolowany przez Kurdów - red.) i zrobić coś dla Syryjczyków, Kurdów i YPG. Wiem, że wielu z was będzie mnie próbowało od tego odwieść, ale podjąłem decyzję już kilka miesięcy temu.(...) Daesz (ISIS) należy powstrzymać" - mówi w opublikowanym w sieci wideo mieszkający w Wielkiej Brytanii Carl. Ma 17 lat, ale wygląda na młodszego. Chłopak przekonuje, że gdy tylko będzie pełnoletni, wyruszy na Bliski Wschód, by przyłączyć się do kurdyjskich sił walczących z Państwem Islamskim.
Dlaczego nastolatek z Wysp chce porzucić bezpieczny dom i jechać na wojnę? - Długo o tym myślałem, jechać czy nie jechać, ale widziałem, jak inni zagraniczni bojownicy poświęcają swoje życia, ryzykują tak wiele dla kurdyjskiej ludności i świata. A kiedy zginął (Australijczyk - red.) Ashley Johnson, pierwszy zagraniczny bojownik, który został męczennikiem, pomyślałem: wow, dlaczego australijski rząd nie reaguje. (…) Miałem dość tego, że nikt nic nie robi - wyjaśnia swoje powody Wirtualnej Polsce Carl. Nastolatek twierdzi, że jego rodzice "martwią się" jego planami, ale "pomagają mu jak mogą". Chłopak nie zraża się ani tym, że nie ma konkretnego wyobrażenia, co w ogóle będzie robił w Rożawie, ani tym, że mógłby paść ofiarą prowokacji ISIS i zostać porwanym. - Śledzę Lwy Rożawy, za które ręczą YPG (kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony - red.), ale nigdy nie można być pewnym - przyznaje młody Carl.
Mimo to wcale nie brakuje chętnych do walki. Bo tak jak ISIS ściąga do Syrii i Iraku sunnickich fanatyków z całego świata, tak walczące z nimi oddziały Kurdów werbują swoich ochotników. A za rozpropagowanie ich sprawy i werbunek odpowiedzialne są m.in. Lwy Rożawy, które mają co najmniej dwa konta na Facebooku pod własną nazwą i kilka innych powiązanych z nimi profili oraz swoją stronę internetową, gdzie zachęcają: "potrzebujemy wszystkich, nie tylko żołnierzy". Prowadzą je i odpisują na wiadomości na zmianę różni bojownicy i trenerzy - jak odpowiedziano Wirtualnej Polsce na maila wysłanego pod adres podawany przez grupę.
"Mamy tutaj Polaków"
Ilu właściwie zagranicznych bojowników walczy w Syrii wspierając YPG? Serwis International Business Times szacuje, że jest w tej grupie co najmniej 100 obywateli państw zachodnich, choć inne źródła mówią nawet o 500 Europejczykach w szeregach YPG. Ale nawet Lwy Rożawy nie były w stanie dokładnie odpowiedzieć na to pytanie. Przyznały jednak, że każdego dnia zgłasza się do nich 30-40 osób. "80 proc. z nich chce być żołnierzami" - napisano w przesłanej WP wiadomości. Połowa ze zgłaszających, według Lwów Rożawy, ma jakieś doświadczenie militarne.
"Połowa, a nawet większość to osoby poniżej 30. roku życia". Kurdowie nie chcą jednak przyjmować w swoje szeregi niepełnoletnich zagranicznych bojowników. Właśnie dlatego 17-letni Carl nie miałby czego wśród nich na razie szukać. "Dziękujemy za twoje wsparcie bracie, bardzo je doceniamy, ale nie możemy cię przyjąć. Jesteś za młody" - tak grupa skomentowała na jednym ze swoich kont na Facebooku wideo nastolatka. Kogo jeszcze Lwy Rożawy nie chcą widzieć w swoich szeregach? "Nie chcemy rasistów, homofobów, faszystów" - twierdzą.
Na pytanie WP, czy do oddziałów Kurdów zgłaszali się też jacyś Polacy, którzy chcieli walczyć lub wspierać je w inny sposób, Lwy Rożawy odpisały jedynie: "tak, mamy tutaj Polaków". Informacje te trudno jednak zweryfikować, bo popierająca Kurdów grupa nie potrafiła już powiedzieć ani ile jest takich osób i czym się dokładnie zajmują, ani skontaktować z "polskimi bojownikami". Choć na kontach Lwów w mediach społecznościowych faktycznie widać komentarze i słowa poparcia od polskich internautów.
- Oficjalnie żadna instytucja w Polsce odpowiedzialna za bezpieczeństwo, służby i ministerstwa, nie podaje takich przypadków. Natomiast w mediach zachodnich pojawiały się takie informacje, że w tych szeregach znajdują się również Polacy, ale nie są to potwierdzone przez nasze służby wiadomości, należy je traktować raczej w kategoriach plotki - mówi WP Krzysztof Lidel, szef Centrum Badań nad Terroryzmem i były pracownik Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Wojskowi i niewojskowi, mężczyźni i kobiety
Jednak niektórzy obywatele Zachodu, którzy walczyli w Rożawie, sami zdecydowali się o tym otwarcie opowiedzieć. Ich historie opisywały najczęściej rodzime media z Wielkiej Brytanii, Australii czy USA. Twarzą zagranicznych bojowników walczących u boku YPG z ISIS stał się 28-letni Amerykanin Jordan Matson. To były wojskowy, który postanowił przyłączyć się do Kurdów w ubiegłym roku, po tym jak dżihadyści przeprowadzili błyskawiczną ofensywę w Iraku i ogłosili na zajętych terenach kalifat. Choć Matson służył wcześniej w armii, nie był nigdy na zagranicznej misji i nie miał doświadczenia bojowego, w Syrii szybko jednak wylądował na polu bitwy. I równie szybko - co przyznał w rozmowie z CNN - został ranny. Gdy się leczył, zaczął zajmować się rekrutacją przez media społecznościowe. To właśnie Matsonowi przypisuje się założenie facebookowego profilu Lwów Rożawy. Amerykanin udzielił też kilku wywiadów dla międzynarodowych mediów, nagłaśniając sprawę Kurdów.
Przypadków weteranów, z mniejszym lub większym doświadczeniem w walce, którzy pojechali do Rożawy, jest zresztą dużo więcej. Ale media pisały też o innych ochotnikach, jak zbliżający się do 50. instruktor surfingu z Florydy czy członkowie holenderskiego gangu motocyklowego, którzy wyruszyli na Bliski Wschód, by rozprawić się z Państwem Islamskim. Głośno było również o 46-letniej Kanadyjce, byłej modelce, Hannie Bohman, która przez kilka miesięcy była pomocnikiem kurdyjskich snajperów. Widok żołnierki w kurdyjskich siłach nie jest zresztą niczym nadzwyczajnym, bo mają one nawet specjalny oddział - YPJ (Kobiece Jednostki Obrony).
W radiowym wywiadzie z kanadyjską stacją CKNW Bohman wyjaśniła, że miała w Syrii jedynie czterogodzinne szkolenie na temat broni. - Więcej można nauczyć się z YouTube’a - przyznała. Mimo to kobieta została z Kurdami przez kilka kolejnych miesięcy. Wróciła do Kanady, gdy stwierdziła, że jej organizm jest już zbyt słaby na dalszą walkę z powodu kiepskich racji żywieniowych. Teraz jednak z powrotem jest na Bliskim Wschodzie, gdzie chce dokumentować ich walkę.
"Będziecie walczyć za rewolucję"
Nie wszystkim jednak, którzy postanowili dołączyć do YPG, spodobało się to, co zastali na miejscu. Niektórzy po powrocie skarżyli się mediom, że nie wykorzystywano dostatecznie ich doświadczenia albo w ogóle nie wysyłano ich do walki. Innym z kolei dopiero na miejscu otworzyły się oczy i zdali sobie sprawę, że wojna i partyzanckie życie nie są wcale tak cool, jak na zdjęciach w internecie.
Także amerykański weteran Jamie Lane przyznał w rozmowie z "Wall Street Journal", że nie poleca zachodnim ochotnikom wyjazdu na Bliski Wschód. Choć sam, jak stwierdził, "może teraz spojrzeć na siebie w lustrze", bo kontynuował walkę tam, gdzie zginęło wcześniej wielu innych żołnierzy USA. Skąd więc krytyka? - To nie tak jak myślicie. Nie będziecie walczyć z ISIS. Będziecie walczyć na rzecz rewolucji w Rożawie - wyznał w rozmowie.
Z kolei w czerwcu tego roku brytyjski "Times" oskarżał Lwy Rożawy, że za pomocą konta na Facebooku namówiły do przyjazdu do Iraku i przyłączenia się do walk autystycznego Brytyjczyka. Zapytani o to administratorzy strony grupy odpowiedzieli jedynie, że mają wystarczająco zgłoszeń od ochotników i nie muszą kusić do przyłączenia się do ich szeregów osób bez wojskowego doświadczenia.
Powrót ryzykowany jak wyjazd
Wyjazd w ogarnięty wojną region i przyłączenie się do walk, niezależnie od doświadczenia ani strony konfliktu, to jednak niebezpieczna gra. Pomijając oczywiste ryzyko śmierci na polu bitwy czy porwanie przez ISIS, które najpewniej chętnie obcięłoby głowę takiemu bojownikami przed obiektywami kamery, zginąć można nim w ogóle dotrze się do Syrii. Część zachodnich ochotników dostaje się bowiem do YPG przez Turcję i Irak, a Ankara od kilku tygodni przeprowadza naloty na bazy Partii Pracujących Kurdystanu w północnym Iraku. Coraz więcej zachodnich ochotników postanawia zresztą zostać w Iraku i walczyć w oddziałach peszmergów. Na jednej z internetowych platform finansowania społecznego znaleźć można historię 22-letniego Brytyjczyka, który przez kilka miesięcy walczył z YPG, a teraz jest w Iraku i przez internet (z niezbyt dużym skutkiem) zbiera fundusze.
Ale nawet jeśli ochotnikom uda się przeżyć starcia, spokojny powrót do ojczyzny też nie zawsze jest pewnikiem. Zależy bowiem od prawodawstwa danego państwa, które może zakazywać przyłączania się do zagranicznych formacji zbrojnych. I podczas gdy Amerykanie, o ile nie walczyli po stronie organizacji terrorystycznej, nie muszą się specjalnie martwić, Australijczycy mogą mieć już poważne kłopoty po przyjeździe do kraju.
Walkę wśród Kurdów komplikuje jeszcze jedno: rozsiane po regionie siły, choć wzajemnie powiązane, mają różne legalne statusy. Waszyngton uznaje np. syryjskie oddziały YPG, ale - podobnie jak Ankara - uważa, działające w Turcji i Iraku PKK za organizację terrorystyczną. Tymczasem YPG, jak mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, "to organizacja siostrzana PKK". - Nie byłoby YPG, gdyby nie PKK. Wielu bojowników kurdyjskich w Syrii, którzy obecnie tworzą kadry ludowych oddziałów samoobrony wcześniej przewijała się przez szeregi PKK. Spora część z nich walczyła nawet w Turcji - wyjaśnia.
A jak wygląda walka takiego ochotnika z polskiej perspektywy? Według Krzysztofa Liedla na Polaka, który przyłączyłby się do sił kurdyjskich na Bliskim Wschodzie, znalazłby się paragraf. - Taki udział w walkach nie ma charakteru legalnego - komentuje ekspert. Inaczej jest z samą rekrutacją w internecie bojowników. O ile grupy werbujące ochotników nie zachęcają do przemocy i zabijania, nie sposób zabronić ich działalności, zwłaszcza - co zauważa Liedel - że często działają one na zagranicznych serwerach.
Czy ochotnicy mogą coś zmienić?
Czy jednak zachodni bojownicy, którzy wyjeżdżają do Syrii, ale też Iraku, mają szansę znacząco wpłynąć na toczący się tam konflikt? Tomasz Otłowski podkreśla, że liczeni w setkach ochotnicy to tylko "ułamek sił kurdyjskich". Ale nie znaczy to, że nie mają znaczenia. - Weterani armii państw zachodnich są dobrze wyszkoleni, bo walczyli już w samym Iraku czy Afganistanie, i tę wiedzę przekazują kurdyjskim towarzyszom, ucząc ich podstawowych zasad taktyki walki. To jest wartość dodana. Warto też wspomnieć o aspekcie propagandowym - oni przyczyniają się do nagłośniania walki z kalifatem, ale też sprawy kurdyjskiej, czyli dążeń tej ludności do autonomii czy nawet niepodległości - ocenia ekspert.
Co więc same Lwy Rożawy chciałyby przekazać rządom państw, które są częścią koalicji przeciwko ISIS? "Choć raz stańcie po stronie wartości, które twierdzicie, że wyznajecie, i poprzyjcie jedyną demokratyczną siłę na Bliskim Wschodzie. Przestańcie wspierać Turcję, która jest rządzona przez islamistę Erdogana, popierającego ISIS. Pomóżcie Kurdom, ich kulturze równości płci i wolności, która jest najbliższa duchem ludziom na Zachodzie" - napisano w mailu do WP.
Męczennicy
Na kontach Lwów Rożawy można jednak znaleźć nie tylko posty zachęcające do poparcia walki Kurdów czy gorąco opiewające heroizm bojowników. Są tam też wpisy o "męczennikach", czyli tych, którzy przyjechali walczyć o Rożawę i oddali za nią życie. Nie jest ich mało. Lwy nazywają ich bohaterami i obiecują, że historia ich zapamięta. Jak zaledwie 22-letniego Niemca, którego przyjął partyzanckie imię Dilsoz Bahar. Na stronach prokurdyjskiej grupy można znaleźć wideo, w którym opowiada on, jak był zafascynowany marksizmem-leninizmem, ale dzięki rewolucji w Syrii poznał ideologię Abdullaha Öcalana, siedzącego od lat w tureckim więzieniu lidera PKK. Przekonujący do idei "demokratycznego konfederalizmu" Niemiec zginął niemal miesiąc temu "podczas walk o połączenie Kobane i Cizire", jak głosi podpis przy nagraniu.
Tymczasem pod wideo 17-letniego Carla pełno jest komentarzy gratulujących mu jego postawy i planów wyjazdu do Syrii. "Trenuj ciężko, czytaj książki, naucz się języka i dasz sobie radę" - głosi jeden z nich, a jego autor wydaje się sam być zagranicznym bojownikiem w szeregach YPG.
Na wideo Carla zareagowała też matka jednego z męczenników Lwów Rożawy - pochodzącego z Australii Reece’a Hardinga. Po śmierci syna cała jego rodzina mocno zaangażowała się w promowanie kurdyjskiej sprawy w mediach społecznościowych. Ale do nastolatka z Wielkiej Brytanii matka Australijczyka napisała: "Kochany, jesteś taki młody i podziwiam Twoją pasję i zrozumienie dla sytuacji. Proszę, zostań jednak w domu z rodzicami. Jesteś takim elokwentnym mówcą, a słowa mogą być równie skuteczne co broń. (…) Tak bardzo chciałabym, by Reece był "tchórzem" i żył, a teraz pozostały mi tylko wspomnienia. Patrząc z szerszej perspektywy, należy przekonać rządy do pomocy, to najefektywniejsze rozwiązanie, bo (ISIS) stanie się światowym zagrożeniem."