Lustracja lustratora
Sędzia lustracyjny rozpatrujący sprawę Zyty Gilowskiej wydał wyrok w procesie zmanipulowanym przez MSW.
03.07.2006 | aktual.: 03.07.2006 10:01
Największą niespodzianką sprawy lustracyjnej Zyty Gilowskiej może wcale nie być wyjaśnienie jej przeszłości z drugiej połowy lat 80. Może nią być przeszłość sędziego Zbigniewa Puszkarskiego, który orzekał w sprawie wniosku o lustrację Gilowskiej. Przez siedem lat funkcjonowania ustawy lustracyjnej nikt nie przyjrzał się bliżej biografiom sędziów Wydziału Lustracyjnego Sądu Apelacyjnego w Warszawie. To oni oceniają zgodność z prawdą oświadczeń lustracyjnych osób podejrzewanych o kłamstwo przez rzecznika interesu publicznego.
Jak wynika z dokumentów, które "Wprost" otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej, w karierze najważniejszego sędziego lustracyjnego w Polsce, Zbigniewa Puszkarskiego, istnieje biała plama wymagająca rzetelnego zbadania i wyjaśnienia. Szef sądu lustracyjnego 20 lat temu wydał skazujący wyrok w procesie poszlakowym, ewidentnie zmanipulowanym przez bezpiekę.
Proces pod specjalnym nadzorem
Dwadzieścia lat temu przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Południe toczyła się sprawa karna o sygnaturze IVK 1040/85. W styczniu 1986 r. sędzia Puszkarski, dziś przewodniczący sądu lustracyjnego, skazał na cztery lata więzienia sierżanta MO Waldemara B., oskarżonego o paserstwo. Funkcjonariusz wydziału kryminalnego miał świadomie przyjąć na przechowanie przedmioty skradzione przez jego zakonspirowanego informatora. - Byłem niewinny, a zarzucane mi czyny stanowiły część kombinacji operacyjnej z udziałem tajnego współpracownika, który pomagał mi wielokrotnie z powodzeniem rozpracowywać środowisko złodziei i paserów - opowiada 53-letni dziś były milicjant. Przed sądem dowodził, że padł ofiarą funkcjonariuszy czerpiących korzyści z interesów z przestępcami okradającymi składy PKP na warszawskim Rembertowie. Adwokat oskarżonego przekonywał sąd, że "przyjmowanie przedmiotów pochodzących z przestępstwa celem ich identyfikacji jest normalną rutynową czynnością milicyjną".
Odtajnione przez IPN dokumenty dowodzą, że proces Waldemara B. był ustawiony przez najwyższe czynniki w Komendzie Głównej MO i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a jego przebiegiem interesował się sam gen. Czesław Kiszczak. Aby doprowadzić do skazania milicjanta z dzielnicowego komisariatu, MSW uruchomiło gigantyczną machinę, zlecając przeprowadzenie ściśle tajnych działań operacyjnych Inspektoratowi Ochrony Funkcjonariuszy Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Ta utworzona po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki wewnętrzna policja resortowa prowadziła rozpracowania operacyjne i miała własną sieć tajnych informatorów.
- Do dzisiaj nie miałem świadomości, że tamtemu procesowi towarzyszyły jakieś nadzwyczajne działania podejmowane przez MSW - zapewnia w rozmowie z "Wprost" sędzia Zbigniew Puszkarski. Tymczasem - jak wynika z materiałów IPN - już sam skład sądu, który orzekał w procesie prowadzonym z wyłączeniem jawności, był uzgadniany z MSW. Inspektorat Ochrony Funkcjonariuszy SUSW ustalił wcześniej, że aresztowany podczas rozprawy ujawni tajniki współpracy z informatorem oraz to, że nigdy nie musiał mieć zgody przełożonych na udział tajnego współpracownika w kombinacji operacyjnej. "Wykazanie sądowi takiej praktyki zawodowej (...) może rzucić cień podejrzenia na łamanie w resorcie spraw wewnętrznych zasad praworządności" - stwierdził szef stołecznego Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk K. Borowski. MSW postanowiło temu zapobiec.
"Podczas rozprawy sądowej niezbędnym jest (...) spowodowanie, by minister spraw wewnętrznych nie udzielił sądowi zgody na ujawnienie przez Waldemara B. tajemnicy państwowej w zakresie form i metod stosowanych we współpracy z tajnym współpracownikiem; uzgodnienie z prezesem sądu wojewódzkiego Romualdem Soroko potrzeby odpowiedniego doboru składu orzekającego, który powinien dążyć do rozpatrzenia sprawy w oparciu o dotychczas zgromadzone w sprawie dowody i oddalać wnioski obrony lub oskarżonego o dopuszczenie dodatkowych dowodów, które by naruszyły tajemnicę państwową, przynosząc szkodę resortowi spraw wewnętrznych. Podobna rozmowa zostanie przeprowadzona z oskarżycielem publicznym" - uspokajał centralę ppłk Borowski.
Jarosław Jakimczyk