Łukaszenka grzmi: nie przyjmiemy żadnego ultimatum
Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka oznajmił, że los jego kontrkandydatów, zatrzymanych po wyborach 19 grudnia, rozstrzygnie sąd i że Białoruś nie przyjmie już żadnego ultimatum od Zachodu. Dodał, że ocena wyborów była przygotowana z góry.
"Zachód starał się nas uśpić"
- Żadnych ultimatów już więcej nie przyjmiemy. Jeśli będą stawiać jakieś niemożliwe do przyjęcia warunki, opierając się przy tym na podwójnych standardach, to także ich nie przyjmiemy - odparł Łukaszenka, zapytany, jak zareaguje na żądanie Zachodu, by uwolnić wszystkich zatrzymanych po demonstracji w wieczór wyborczy, w tym byłych kandydatów na prezydenta, stwarzając w ten sposób warunki do dalszych kontaktów i dialogu.
- Co się tyczy zatrzymanych, to już niejedną ich setkę zwolniliśmy. Jednak wszczęto sprawę karną. Jeśli w ramach śledztwa, sprawy karnej, można uwolnić tych ludzi, to nie są oni nam potrzebni - mówił Łukaszenka, cytowany przez oficjalną agencję BiełTA.
- Wysuwać żądań wobec mnie nie trzeba - oznajmił. - Będziemy robić tak, jak we Francji czy Niemczech, tam prezydent może uwolnić człowieka objętego śledztwem. Tak, ja mogę to zrobić na etapie śledztwa, ale jeśli są do tego podstawy. Jeśli nie mają oni związku z masowymi pogromami, a znaleźli się tam ze względów ideologicznych, to będę rozpatrywać tę kwestię. A jeśli jesteś winny, to nie będę się wtrącać.
Podkreślił jednocześnie, że każdy powinien odpowiadać sam za siebie. - Ich los jest w ich rękach i oni o tym wiedzą. Jeśli ktoś będzie na nas naciskać i żądać, to będzie tylko gorzej - mówił. - Jeśli jesteś aktywnym uczestnikiem masowych zamieszek, to jest śledztwo, sąd, zdecydują w twojej sprawie. A generalnie, to los jest w ich rękach: i byłych kandydatów i zatrzymanych, i tych "bojowników", którzy niszczyli.
Oznajmił, że ustalono 20 takich osób, z których "wszystkie odsiedziały już jeden-dwa wyroki, to znaczy, to są ludzie, którzy mieli problemy z prawem".
Zapytany o osiągnięcia minionego roku, powiedział: - Główna zdobycz - to, że obroniliśmy kraj. Nawet nie wyobrażacie sobie, że garstka odszczepieńców mogła przewrócić kraj. Nawet ja wielu rzeczy sobie nie wyobrażałem - mówił. Według jego słów "za plecami tych osób stali ludzie nie z naszego państwa, pewne struktury i wielkie pieniądze". - Mogliśmy obudzić się w zupełnie innym kraju - kontynuował.
- Kiedy mówią mi o Zachodzie, to ja absolutnie im nie wierzę: najprawdopodobniej starali się mnie i nas wszystkich uśpić. A teraz widzimy ich prawdziwą twarz - oznajmił prezydent. W jego opinii negatywna ocena wyborów prezydenckich na Białorusi była przygotowana zawczasu.
Zwracając się do dziennikarzy, mówił: - Wy, tak jak i ja poczuliście, że już taką demokrację tutaj zasialiśmy, że bardziej nie było można. I przecież znamy obiektywne oceny naszych wyborów. To, że oni przyjechali tu z zawczasu napisanym tekstem - powiem otwarcie, czytałem ten tekst miesiąc przed wyborami. Nasze wybory jeszcze się nie odbyły, a oni już napisali ten tekst. No, trochę lepiej niż podczas poprzednich wyborów.
Jego zdaniem, pretekstem do negatywnej oceny wyborów stały się wydarzenia na Placu Niepodległości w wieczór 19 grudnia. - Ale to po pierwsze, to było już po wyborach, a po drugie - jaki to ma związek z głosowaniem? Żadnego - zauważył.
- Główny wniosek, jaki ja wyciągam, jest taki, że my im tam na Zachodzie absolutnie nie jesteśmy potrzebni. Chcą, żebyśmy byli słabi, a słaby nie odniesie sukcesu. Szanują tylko silnych. My słabi nie będziemy - oświadczył Łukaszenka.
MSW Białorusi: zarzuty dla 22 osób
MSW Białorusi ogłosiło, że zarzuty w ramach śledztwa w sprawie karnej o masowe zamieszki po wyborach postawiono łącznie 22 osobom. Ministerstwo nie podało żadnych nazwisk, ale poinformowało, że wszystkie te osoby są zatrzymane.
Z informacji adwokatów i białoruskich obrońców praw człowieka wynika, że zarzuty postawiono pięciu byłym kandydatom na prezydenta w wyborach 19 grudnia. Są to: Aleś Michalewicz, Uładzimir Niaklajeu, Wital Rymaszeuski, Andrej Sannikau i Mikoła Statkiewicz.
Według tych źródeł zarzuty obejmują dwie części artykułu o masowych zamieszkach: zarówno organizację zamieszek, za co grozi od pięciu do 15 lat pozbawienia wolności, jak i udział w nich, co jest zagrożone karą od trzech do ośmiu lat.
Adwokaci, obrońcy praw człowieka i rodziny mówią ponadto o takich samych zarzutach wobec: Pawła Siewiarynca - męża zaufania Witala Rymaszeuskiego, dziennikarki Iryny Chalip - żony Andreja Sannikaua, Aleksandra Fiaduty - politologa i współpracownika Uładzimira Niaklajeua, Anatola Labiedźki - lidera opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, a także wobec wiceszefowej opozycyjnej organizacji młodzieżowej Młody Front Anastasii Pałażanki, rzecznika sztabu Sannikaua - Aleksandra Atroszczankaua i dziennikarki Natalii Radzinej.
MSW oświadczyło, że według stanu na 29 grudnia zwolniono z aresztu ponad 300 osób odbywających karę aresztu administracyjnego za udział w niedozwolonych zgromadzeniach w Mińsku 19 i 20 grudnia. Wśród nich było 12 obywateli Rosji. Dwóch zostało zatrzymanych ponownie już w ramach śledztwa w sprawie o masowe zamieszki.
Według obrońców praw człowieka z organizacji Wiasna łącznie 27 osób jest podejrzanych w sprawie o masowe zamieszki, wszczętej 20 grudnia. Wszyscy są przetrzymywani w areszcie śledczym KGB w Mińsku, tzw. amerykance. Prócz byłych kandydatów są to: ich współpracownicy, działacze polityczni, dziennikarze i były milicjant.
Ich krewni i bliscy powołali komitet obywatelski o nazwie "Uwolnienie", który ma za cel dążenie do uwolnienia podejrzanych. Komitet skierował już list do władz Rosji, Unii Europejskiej i USA, przygotowuje też apel do Czerwonego Krzyża.
Po wielotysięcznej demonstracji w Mińsku 19 grudnia, w wieczór po wyborach prezydenckich, zatrzymanych zostało - jak informowały władze - łącznie 639 osób. Większość z nich otrzymała kary od pięciu do 15 dni aresztu.
Z Mińska Anna Wróbel