PublicystykaŁukasz Warzecha: o hipokrytach i powstańczej opasce

Łukasz Warzecha: o hipokrytach i powstańczej opasce

"Kotwice" pojawiają się jako naklejki na samochodach, jako znaczki w klapie, jako emblematy na koszulkach - u różnych osób. Oczekiwanie, że każda z takich osób będzie bez skazy, bo inaczej nie jest godna pokazywania się z symbolem bohaterów - a taki pseudoargument się pojawia - jest absurdalne. Powstańcy zresztą także byli ludźmi. Miewali momenty strachu, tchórzostwa, zwątpienia, złości. Nie róbmy z nich nieprzystępnych, pozbawionych ludzkich cech pomników - pisze Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski.

Łukasz Warzecha: o hipokrytach i powstańczej opasce
Źródło zdjęć: © Eastnews | Radek Kolesnik/REPORTER
Łukasz Warzecha

Zacznę przydługim cytatem. Z góry przepraszam za grafomański i napuszony styl, ale nie ja jestem autorem tych słów.

"Powstańcza opaska to symbol - i mundur - Bohaterów. Ludzi, którzy wielokrotnie przerośli swoich dowódców. [...] Tych, którzy przez to piekło przeszli, do niedawna poznać można było właśnie po opasce, zakładanej kilka razy do roku. Czasem noszonej na kombatanckim mundurze z orderami, czasem na znoszonej inteligenckiej marynarce. To był Ich znak. Mieli go na wyłączność.

Dziś ostatni Powstańcy mają już bardzo, bardzo wiele lat. Za to Ich opaskę zakłada sobie bez skrępowania rządowy propagandysta albo dziennikarz sportowy, który zrobił karierę, bo pisał językiem zrozumiałym dla kiboli. Zakładają ją ludzie, którzy przed chwilą chcieli upokorzyć Powstańców zmuszając Ich do odczytywania smoleńskiego apelu. Wygląda na to, że opaskę może założyć każdy, bo to taka piękna ozdoba, która tak dobrze się kojarzy i świetnie wygląda na dobrze skrojonej koszuli lub na ręce biegacza.

Otóż nie. [...]

Chcesz poczuć się jak Powstaniec? Idź pięć kilometrów pełnym fekaliów kanałem o wymiarach 110x60 cm. Zajmie ci to około 20 godzin. Unaocznij sobie rzeź Woli i Ochoty. Wyobraź sobie zwyrodnialców z RONA przeczesujących już sąsiednią piwnicę i siebie z pustym magazynkiem do zacinającego się mausera z wykopków po Wrześniu.

Ale opaskę zostaw Bohaterom. [...] Odłóż opaskę - ona należy do Powstańców. Uszanuj ten symbol. Zrozum, że sięgając po niego, możesz stać się trumiennym złodziejem".

Słowa te napisał pewien niespecjalnie znany dziennikarz, którego nazwiska nie chcę wymieniać, bo nie widzę powodu, aby przysparzać mu popularności, na którą nie zasłużył. Napisał je w apogeum sporu o projekt młodego doktoranta prawa, występującego na Twitterze jako @MapaPrzeszlosci. Człowiek ten, niepowiązany z żadną instytucją, przez nikogo nie wspierany ani niefinansowany, z własnej inicjatywy i we własnym wolnym czasie uruchomił projekt upamiętnienia Powstania Warszawskiego, do udziału w którym zaprosił za pomocą mediów społecznościowych każdego chętnego. Pomysł jest bardzo prosty: powstanie trwało przez 63 dni, każdy z nich ma swoją historię. Tę historię każdego z dni powstania opowiadają przed kamerą ci, którzy do projektu się zgłosili - każdemu przypada w udziale jeden dzień. Wśród czytających są osoby publiczne, ale są też - i jest ich większość, około dwóch trzecich - zwykli ludzie. Każdy dostawał tekst (oparty na kartkach z kalendarza z Muzeum Powstania Warszawskiego), stawał przed kamerą w miejscu
powiązanym z wydarzeniami z danego dnia, na ramię zakładał biało-czerwoną opaskę z „kotwicą” i odczytywał historię swojego dnia. Ja także miałem zaszczyt w tym przedsięwzięciu wziąć udział. I, mówiąc szczerze, gdy ustawiłem się naprzeciwko kamery na rogu ulic Dworkowej i Smetany, nie sądziłem, że ktokolwiek może mieć z tą akcją jakikolwiek problem. Byłem za to pełen podziwu dla pana Marcina, który całość wymyślił i zrealizował - bez niczyjej pomocy.

Cóż, okazałem się naiwny, bo na autora projektu zwalił się wkrótce absurdalny hejt. O ile rzadko i niechętnie używam słowa "hejt", zdecydowanie zbyt często wykorzystywanego do zdyskredytowania zasadnej krytyki, tym razem pasuje ono znakomicie w znaczeniu: absurdalne, bezzasadne, agresywne krytykanctwo. Jego próbkę podałem na początku.

Powie ktoś: to nie żaden hejt, ale dobrze uargumentowane stanowisko w poważnym sporze o nadużywanie symboliki - nie tylko zresztą powstańczej, ale historycznej w ogóle. Otóż nie, nie w tym wypadku.

Po pierwsze bowiem mamy tu do czynienia ze sprytnym, choć grubymi nićmi szytym manewrem. Projekt upamiętnienia Powstania Warszawskiego oraz ogólnie obecność powstańczej symboliki w różnych miejscach i przy różnych okazjach skrytykowała nieprzypadkowa grupa ludzi, których łączy wspólny mianownik. Tak jak autor cytowanego na początku passusu, są to wyłącznie osoby, najogólniej rzecz biorąc, wrogie obecnej władzy, powiązane z lewicowymi mediami lub znani z takich poglądów. Czyli ci, którzy nigdy nie byli zwolennikami budowania mitu powstania. I nagle okazało się, że są ogromnie zatroskani o szacunek dla powstańców i powstańczych symboli. Wolne żarty - śmierdzi to hipokryzją na kilometr.

Ich sprytny manewr polega na tym, aby działania wyjęte spod niszczącego politycznego podziału w ten podział wepchnąć i zrobić z nich akcję ich politycznych przeciwników. Stąd twierdzenie, że projekt @MapaPrzeszlosci zgromadził jedynie prawicowców. Jeśli tak by nawet było - a nie jest - to nie dlatego, że inni byli wykluczeni, ale dlatego, że się nie zgłosili. Ale trzeba ponownie podkreślić: żadnych barier tu nie było, autorowi akcji zależało na tym, żeby mogli w niej wziąć udział wszyscy. I nie sądzę, żeby ktokolwiek z uczestników miał problem, gdyby wśród nagrywających filmy znaleźli się przedstawiciele całkiem przeciwnej strony w ideowym sporze. Gdyby, dajmy na to, do udziału w projekcie zgłosił się Robert Biedroń albo Adrian Zandberg, można by się tylko cieszyć. Ale cóż, nie odezwali się. Podobnie jak żaden z głośnych później hejterów.

Po drugie - przedstawiona na początku argumentacja jednego z dziennikarzy nie trzyma się kupy. Sprowadza się ona bowiem do - pojawiającego się co jakiś czas przy różnych okazjach - argumentu "jeśli tam nie byłeś, nie krytykuj, nie oceniaj, nie odnoś się". Nietrudno zauważyć, że gdyby przyjąć taką zasadę, nie moglibyśmy w ogóle rozmawiać, honorować ani świętować żadnych historycznych rocznic czy wydarzeń. Trzeba by skasować doroczną inscenizację bitwy pod Grunwaldem, odwołać wszelkie rekonstrukcje historyczne, czy to z powstań listopadowego, styczniowego, śląskich, czy z I albo II wojny światowej. Trzeba by odwołać powtarzany 11 listopada przejazd Piłsudskiego z dworca Warszawa Główna do centrum miasta. Skończyłyby się defilady z udziałem żołnierzy i amatorów przebranych w historyczne mundury, a może nawet trzeba by zmienić fason czapek do mundurów wyjściowych w Wojsku Polskim, bo przecież rogatywka jest wzorowana na nakryciu głowy spopularyzowanym w czasie konfederacji barskiej. Właściwie należałoby także
zrezygnować z wszelkich dyskusji historycznych (tu akurat cytowany dziennikarz, krytycznie nastawiony do powstania, sam strzela sobie w stopę), bo przecież tam także nas nie było i nie jesteśmy w stanie odczuć ciężaru decyzji, jaki spoczywał na dowódcach.

Przede wszystkim jednak skrajnie absurdalna jest teza, że używanie powstańczego symbolu przez kogokolwiek poza powstańcami to "trumienne złodziejstwo". W zdecydowanej większości ten i inne symbole historyczne, które stały się częścią masowej kultury, są pokazywane i prezentowane jako wyraz szacunku dla idei, które przedstawiały. "Kotwice" pojawiają się jako naklejki na samochodach, jako znaczki w klapie, jako emblematy na koszulkach - u różnych osób. Oczekiwanie, że każda z takich osób będzie bez skazy, bo inaczej nie jest godna pokazywania się z symbolem bohaterów - a taki pseudoargument także się pojawia - jest również absurdalne. Powstańcy zresztą także byli ludźmi. Miewali momenty strachu, tchórzostwa, zwątpienia, złości. Nie róbmy z nich nieprzystępnych, pozbawionych ludzkich cech pomników.

I tutaj, przy całej mojej sympatii i szacunku dla ekipy MPW, z bardzo mieszanymi uczuciami przyjąłem nową serię reklam społecznych, firmowanych przez muzeum, piętnujących "nadużywanie" symbolu Polski Walczącej. "Nie noszę jej idąc do sklepu ani w barze" - mówi występujący w reklamie mężczyzna. A dlaczego nie? Dlaczego nie mielibyśmy na co dzień manifestować naszego przywiązania do idei Państwa Podziemnego? W 2014 roku, na 75-lecie powstania Państwa Podziemnego, IPN wyprodukował znaczki z "kotwicą". Taki znaczek noszę w klapie do dziś, właśnie na co dzień. Nie uważam, żebym popełniał w ten sposób świętokradztwo. W ten skromny sposób pokazuję, że ważna jest dla mnie idea istnienia jedynego w okupowanej Europie podziemnego państwa.

Owszem, przeniknięcie symboliki Powstania Warszawskiego do sfery kultury masowej może wywoływać dyskusje. Bardzo przyczyniło się do tego zresztą samo Muzeum Powstania Warszawskiego, między innymi produkując setki znakomitych gadżetów z "kotwicą" - od koszulek począwszy, na cukierkach skończywszy. Wspomniana kampania sprawia wrażenie, jakby MPW chciało odwrócić efekty - dobre efekty - własnego działania. A ich odwrócić się już nie da.

Teraz to samo dzieje się z żołnierzami niezłomnymi i ich walką. Tam, gdzie granice zostają przekroczone - jak w przypadku napoju energetycznego "Żołnierze Wyklęci" - czują to wszyscy rozsądni ludzie i zaufałbym temu zdrowemu rozsądkowi.

Nie ufałbym natomiast napuszonym arbitrom honoru i elegancji, którzy ex cathedra pouczają innych, że to bardzo brzydko wprowadzać takie symbole do codziennego obiegu i że to wyraz braku szacunku. Do tych połajanek świetnie pasuje przysłowie: diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Nie dajmy się nabrać. Oni wcale nie chcą heroicznie stać na straży wartości. Ich problemem jest to, że wartości przez nich nielubiane przenikają do kultury masowej. Nie podoba im się nowoczesny patriotyzm, który ludzie manifestują między innymi poprzez symbole niebędące niczyją wyłączną własnością, ale należące do Polaków. Wszystkich, którzy chcą je pokazywać jako deklarację własnych poglądów, w najróżniejszych sytuacjach. Dotyczy to i "kotwicy", i wilka, symbolizującego żołnierzy niezłomnych, i dwóch nagich mieczy spod Grunwaldu.

Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (600)