Łukasz Warzecha: Islamska agresja to także nasz problem
Maj 2013 roku. Na ruchliwej ulicy w Londynie dwaj mężczyźni ucinają brytyjskiemu żołnierzowi głowę maczetą. Krzyczą „Allah akbar!”.
28.06.2015 | aktual.: 25.07.2016 15:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Maj 2013 roku. Na ruchliwej ulicy w Londynie dwaj mężczyźni ucinają brytyjskiemu żołnierzowi głowę maczetą. Krzyczą "Allah akbar!".
Dwa lata później. Ubrani na pomarańczowo mężczyźni klęczą nad brzegiem morza. Za każdym z nich stoi człowiek w czarnym stroju i kominiarce. To bojownicy Państwa Islamskiego. Ludzie w pomarańczowych kombinezonach to Koptowie, chrześcijanie. Jak na sygnał, ubrani na czarno wyciągają noże i podrzynają gardła klęczącym.
Dzień dzisiejszy - ośrodek dla uchodźców w Lininie w Polsce. Na 12-minutowym filmie kręconym telefonem komórkowym widzimy, jak Czeczeni kłócą się z uchodźcami z innych niemuzułmańskich krajów (po rosyjsku). Przekonują, że wszyscy w ośrodku powinni przestrzegać islamskich norm. Polscy strażnicy są bierni. - Ale my jesteśmy na terenie Unii Europejskiej! - stwierdza spoza kadru jakaś kobieta. - Nie, tu jest państwo islamskie! - odpowiada jeden z Czeczenów, a zaskoczonym wyjaśnia: Bo tu mieszkają muzułmanie!.
Nagle problem uchodźców z krajów w ogromnej części muzułmańskich stał się w Polsce bardzo aktualny za sprawą wyjątkowo poronionego pomysłu Komisji Europejskiej, aby szturmujących Europę Afrykańczyków rozdzielać po wszystkich państwach członkowskich UE w ramach ustalonych z góry kwot. Powie ktoś, że z polskiego punktu widzenia to problem sztuczny, bo przecież nawet gdyby taka decyzja zapadła (na co się nie zanosi, sprzeciw jest zbyt duży), to imigranci i tak przy pierwszej lepszej okazji czmychną do Europy Zachodniej, która jest ich prawdziwym celem. Nie po to przecież ryzykują życie na Morzu Śródziemnym, żeby potem gnić w jakiejś Polsce.
Tak może być faktycznie, ale to nie powoduje, że kłopot jest wydumany. To jest nasz problem, bo jesteśmy częścią Zachodu. A agresywny islam to problem całego Zachodu. I całej Unii Europejskiej. Jak zaś widać na wspomnianym na początku filmie z polskiego ośrodka dla uchodźców powoli także i nasz.
Dziś zderzają się w Polsce dwie postawy. Pierwsza, typowa dla lewicy i fajnopolaków, wychowanych na czekoladowym orle i "Gazecie Wyborczej", daje się streścić w następujących słowach: "Musimy być otwarci na inne kultury, musimy przyjmować biednych imigrantów z Afryki jak leci, agresywny islam to margines, a kto twierdzi inaczej, ten jest islamofobem i nie kultywuje tolerancji". Czasami jeszcze pojawia się wzmianka o apelach Ojca Świętego, aby przyjmować imigrantów. Takie apele Franciszek faktycznie wygłasza, nie po raz pierwszy pokazując, że jego kontakt z rzeczywistością w tej części globu jest chwilami bardzo luźny.
Po drugiej stronie stoją realiści. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Na nie można sobie pozwolić, patrząc z punktu widzenia pojedynczej osoby, ale nie państwa. A lista powodów, dla których powinniśmy postawić stanowczy sprzeciw wobec planów przymusowego obdzielania imigrantami bez żadnej selekcji państw UE, jest długa. Ta sama lista uzasadnia sprzeciw wobec dotychczasowej polityki zamykania oczu na problem lub niedoceniania jego wagi. Jeśli Zachód nie oprzytomnieje, to zbudzi się w chwili, gdy poczuje na szyi chłód ostrza maczety, trzymanej przez islamskiego fanatyka.
Po pierwsze: Europa ani Polska nie ma sposobu na dokładną selekcję imigrantów. A tylko taka selekcja na podstawie szczegółowych informacji wywiadowczych mogłaby zapobiec przemycaniu wśród nich bojowników al-Kaidy lub Państwa Islamskiego. To jednak całkowicie nierealne w sytuacji, gdy mówimy co najmniej o dziesiątkach tysięcy osób. Jedynym sposobem jest uszczelnienie granic i zamknięcie drzwi. Dokładnie tak jak zrobiła to Australia, która ma dwie metody postępowania wobec imigrantów: albo zawraca ich na pełnym morzu (udzielając w razie potrzeby pomocy humanitarnej), albo zamyka w obozach, z których mogą wyjść jedynie jeżeli zdecydują się wrócić do swojego kraju. Zero sentymentów. Australijska polityka jest twarda, ale brutalnie skuteczna.
Po drugie: doświadczenie Europy Zachodniej i multi-kulti pokazuje, jak gigantyczne jest niebezpieczeństwo. Zachód ma już pełną świadomość tego, że swoim obłędnym tolerancjonizmem zapędził się w kozi róg, ale idzie siłą rozpędu i nie jest w stanie zawrócić z fałszywej drogi.
Oczywiście historie imigracji do poszczególnych państw Europy Zachodniej są różne. W kilku przypadkach wynikała ona z historii tych krajów - jak w Wielkiej Brytanii, która zbiera po prostu owoce swojej imperialnej przeszłości, czy we Francji, która z kolei odczuwa skutki kolonialnych wyczynów w Afryce. W innych wypadkach to skutek błędów i ideologii - jak w przypadku Niemiec, dokąd w latach 80. ściągano Turków, żeby miał kto wykonywać proste prace, ale nie pomyślano o tym, że w ten sposób ściąga się ludzi z obcego kręgu kulturowego. W Szwecji, państwie obsesyjnie tolerancjonistycznym i przyjmującym imigrantów na potęgę, istnieją dziś całe muzułmańskie enklawy, będące rozsadnikami agresywnego islamu, do których boją się zapuszczać nawet szwedzcy policjanci. Podobne problemy ma Norwegia.
Masowy napływ imigrantów do Europy Zachodniej zgrał się z zatraceniem przez nią swojej tożsamości. Z czym ci imigranci mieliby się integrować? Z gejowskimi paradami w Amsterdamie czy kloacznymi dowcipami "Charlie Hebdo"? Nic dziwnego, że wojownicza ideologia islamu wchodzi w tę ideową pustkę jak w masło i zdobywa popularność. Gdyby rządzący w tych krajach politycy znali znakomitą pracę polskiego filozofa Feliksa Konecznego (1862-1949) "O wielości cywilizacyj", być może nie popełnialiby takich błędów.
W sieci można znaleźć film pokazujący, jak brodaty muzułmanin podchodzi do posterunkowego na londyńskiej ulicy i zaczyna go sztorcować za to, że policjant ma na przegubie opaskę Support Our Heroes – lateksową bransoletkę symbolizującą wsparcie dla brytyjskich żołnierzy. Kontekst jest jasny: brytyjscy żołnierze walczą z islamistami, więc brodaczowi się to nie podoba. Oskarża policjanta o niedozwolony "przekaz polityczny". Posterunkowy w końcu potulnie zdejmuje bransoletkę. Może boi się, że następnego dnia ktoś utnie mu głowę maczetą. Na brukselskim rynku nie stawia się na święta Bożego Narodzenia choinki, żeby nie urazić przypadkiem licznych tam muzułmanów. Słabość Zachodu jest zaproszeniem dla agresywnej ideowej ekspansji.
Po trzecie: wbrew twierdzeniom pięknoduchów, islam zawiera w sobie pierwiastki agresji wobec innowierców - odwrotnie niż chrześcijaństwo. Islam ma oczywiście wiele odłamów i znaczna część muzułmanów chce żyć spokojnie. Nie zmienia to faktu, że salaficki islam agresywny, a co najmniej asertywny nie jest marginesem, ale jednym z głównych nurtów. Do walki w oddziałach Państwa Islamskiego ciągną masowo młodzi ludzie z rejonu Kaukazu, w tym z Czeczenii, z której pochodzi także wielu uchodźców przebywających w polskich obozach. Jadą tam także muzułmanie z Europy Zachodniej, w tym konwertyci.
Uczciwie nie da się stwierdzić, że islam jest religią pokoju. Nie jest nią i to jest po prostu fakt. Można najwyżej stwierdzić, że poza odłamami wojowniczymi ma też nastawione bardziej pokojowo. Ale i z nich fanatycy są w stanie rekrutować ludzi.
Pokazani na filmie z ośrodka w Lininie Czeczeni nie są zapewne członkami al-Kaidy ani bojownikami Państwa Islamskiego, ale ich sposób rozumowania jest tym bardziej wstrząsający i współgra ze wspomnianym wyżej filmem, pokazującym dyskusję muzułmanina z brytyjskim policjantem. Tam, gdzie mieszkają muzułmanie, ma być po muzułmańsku. Zasada dostosowania się do reguł gospodarza jest w ich kręgu kulturowym obca.
Po czwarte: Polska nie ma żadnego, najmniejszego interesu w przyjmowaniu na swoje terytorium kilku tysięcy afrykańskich uchodźców, z wyłączeniem tych, co do których istniałaby pewność, że są prześladowanymi za wiarę chrześcijanami. Nie istnieje żadna, najmniejsza nawet korzyść, jaką moglibyśmy z tego odnieść. Byłoby to natomiast bardzo wątpliwe etycznie wobec własnych obywateli, bo przecież imigrantów trzeba zaopatrzyć, dać im mieszkanie, dać jakąś pracę albo utrzymywać. Czy byłoby to w porządku wobec tych polskich obywateli, którzy są w autentycznej potrzebie, a których polskie państwo nie wspiera w żaden sposób?
Po piąte: pojawiają się argumenty, że i tak nie będziemy w stanie zagwarantować sobie stuprocentowego bezpieczeństwa. Owszem, ale czy odpowiedzią ma być ściąganie sobie na głowę zagrożeń? Trzy zamachy, do których doszło kilka dni temu, miały jeden cel: destabilizację. Łatwiej ten cel osiągnąć w Tunezji niż we Francji, ale kropla drąży skałę. Do przeprowadzenia takiego zamachu potrzeba dosłownie kilku osób. Te kilka osób bez trudu da się przemycić wśród paru czy tym bardziej parunastu tysięcy. W imię czego mamy ryzykować? W imię ideologicznych mrzonek oderwanych od rzeczywistości pięknoduchów, sączących sojową latte w kawiarniach w wielkich miastach? Nawet gdyby te właśnie pięknoduchy miały paść pierwszą ofiarą fundamentalistów, to i tak do ostatniej chwili będą powtarzać swoje bzdury. To typ niereformowalny.
Polski interes i powinność to przede wszystkim opieka i możliwość powrotu dla naszych rodaków ze Wschodu. W drugiej kolejności - przyjmowanie imigrantów z Ukrainy czy Białorusi - krajów, z którymi dzielimy kulturę i kawał wspólnej historii. W następnym rzędzie są uchodźcy, którzy nie stanowią dla nas wymiernego zagrożenia, a którym w ich krajach grozi autentyczne niebezpieczeństwo - choćby syryjscy chrześcijanie. Dalej - imigranci z Azji Wschodniej, których jest już w Polsce całkiem sporo (szczególnie z Wietnamu), a którzy znakomicie integrują się w kraju przyjmującym, ciężko pracują, posyłają dzieci do polskich szkół i pokazują, że problemem nie jest imigracja jako taka, nawet z obszarów dalekich kulturowo, tylko konkretnie imigracja islamska. I na tym lista się kończy. Jakkolwiek brutalnie to brzmi - nie ma na niej miejsca i być nie może dla muzułmanów z Afryki czy Bliskiego Wschodu.
Łukasz Warzecha, specjalnie dla WP