Łukasz Warzecha dla WP: władza doszczętnie się skompromitowała
Zadałem sobie pytanie, jak podoba mi się dzisiaj mój kraj i jak się zmienił w ciągu ostatnich lat. Siłą rzeczy – to lata rządów Platformy Obywatelskiej. Rzecz jednak w tym, żeby odciąć się na chwilę od wielkiej polityki, od skomplikowanych afer i strategicznych ocen, i żeby spojrzeć na sytuację nie z punktu widzenia publicysty, dostrzegającego duże, strategiczne problemy, ale obywatela, dla którego koszula jest bliższa ciału - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
Rezultat zaskoczył nawet mnie samego: w dzisiejszej Polsce żyje mi się bez porównania gorzej niż w Polsce sprzed dziesięciu czy ośmiu lat. Częściowo dlatego, że pewne sprawy wyglądają gorzej. Częściowo dlatego, że miały wyglądać lepiej, a nic się nie zmieniło. Częściowo, ponieważ ordynarnie zostały złamane obietnice wyborcze.
Najpierw wyjaśnię, co dla mnie jako obywatela jest ważne. Bo przecież tę swoją osobistą ocenę opieram na konkretnych kryteriach.
Otóż jest dla mnie ważne, żeby moje państwo traktowało mnie poważnie, a to oznacza, że nie będzie mnie z góry uważało za bandytę, przestępcę, podejrzanego. Że będzie się wtrącać w moje sprawy stosunkowo rzadko i tylko wtedy, gdy to naprawdę niezbędne. Że zarazem zapewni mi bezpieczeństwo (fizyczne, niekoniecznie socjalne) oraz – to dla mnie bardzo ważne – płacąc podatki będę za nie dostawał to, co mi się należy. Podatki zresztą też są dla mnie ważne: powinny być proste i jasne, a ich wysokość musi być powiązana z tym, co państwo może i chce mi za nie dawać. Żeby było jasne: uważam, że każdy normalny człowiek chce płacić niskie podatki. Jeśli ktoś twierdzi, że chciałby płacić wyższe niż płaci – a znam takie osoby – powinien się czym prędzej udać do psychiatry.
Od państwa oczekuję, że będzie wszystkich traktowało tak samo, niezależnie od ich statusu, pozycji, stanowiska. Że nie będzie żadnych preferencji dla bogatych i ustosunkowanych. Oczekuję, że nie będzie mi komplikowało życia na każdym kroku, a już zwłaszcza, że nie będzie robiło rzeczy jawnie idiotycznych – za moje pieniądze. Nie musi być za wszelką cenę tanie, ale ma być sprawne. W niektórych dziedzinach ma być aktywne – zaliczam do nich na przykład kulturę i pamięć historyczną. Dla mnie to ważne. Państwo nie może unikać odpowiedzialności za te dziedziny życia, za które odpowiadać powinno. Na przykład za bezpieczeństwo obywateli. Tam, gdzie państwo przyznaje sobie prawo do kontroli, tam też powinno brać odpowiedzialność za sytuację.
Co mnie natomiast nie ekscytuje? Nie ekscytuje mnie to, co jest tylko na pokaz. Nie podnieca mnie poklepywanie przywódców mojego państwa po ramieniu i chwalenie ich w obcych mediach. Nie, nie uważam, żeby jakąkolwiek wartością były zagraniczne zaszczyty dla rządzących, z których państwo nie ma żadnej wymiernej korzyści. Faktyczne znaczenie takich gestów jest zerowe, a ja nie mam kompleksów, żebym musiał takimi wiadomościami podbudowywać swoje samopoczucie. Nie chcę też dmuchanych inwestycji, z których korzysta garstka ludzi.
Kierując się tymi osobistymi upodobaniami, sporządziłem listę tego, co się zmieniło na gorsze. Powtarzam: to nie jest lista publicysty, dlatego nie ma na niej wielkich politycznych afer ani personalnych kombinacji. Są rzeczy, które albo wpływają na moje życie, albo uznaję je prywatnie za ważne.
Chciałem też zrobić listę tego, co się zmieniło na lepsze, ale niestety – niczego takiego nie znalazłem. Choć faktycznie – jedno osiągnięcie pojawia się we wszystkich podsumowaniach: drogi. Owszem, powstało kilkaset kilometrów dróg ekspresowych i autostrad. Tylko że one powstałyby za każdej władzy. Może trochę szybciej, może wolniej, ale ich wybudowanie nie było kwestią szczególnej sprawności tych akurat rządów, ale zwykłej dynamiki rozwoju kraju. Powstałyby i tak, czy rządziłby PiS, czy PO, czy Zjednoczona Partia Kolorowych Skarpetek.
To samo dotyczy zresztą ogólnego rozwoju kraju: ogólnego polepszenia infrastruktury czy wzrostu PKB – bo on stopniowo rósłby i tak, nie dzięki wybitnej polityce rządu, ale raczej mimo niej. Takie rzeczy dzieją się siłą inercji i trzeba by wyjątkowo kiepskiej władzy, żeby je powstrzymać. Przy okazji zauważmy zresztą, że statystyki – jak stwierdził już Mark Twain – to największe kłamstwo. Nie znam ani jednej osoby, która osobiście odczuwałaby wzrost polskiego PKB. Ba, nie znam nawet nikogo, kto mógłby powiedzieć, że zarabia więcej, gdy GUS podaje, że wzrosły wynagrodzenia.
Autostrady. Skoro była już mowa o autostradach, to listę rozpocznijmy od nich. Są, owszem, ale jest ich raptem trzy i wciąż nie łączą się w spójny system, ogarniający cały kraj, wciąż jest ich w stosunku do powierzchni kraju o wiele mniej niż w Europie Zachodniej, a ceny przejazdów są absolutnie horrendalne (liczone oczywiście nie bezwzględnie, choć nawet i w ten sposób, ale w stosunku do przeciętnego wynagrodzenia). Państwo nie ma żadnej kontroli nad złodziejskimi stawkami, które narzucają prywatni koncesjonariusze i to jest już pierwszy żal do władzy.
Podatki. Żadna władza nie podniosła jeszcze podatków tak bardzo jak władza PO, łamiąc zresztą brutalnie swoje wyborcze, a nawet powyborcze obietnice. Podczas pierwszego exposé Donald Tusk grzmiał, że minister, który wspomni o podwyższeniu podatków, szybko pożegna się z jego rządem. Cóż, w takim razie powinien wyrzucić sam siebie. Na ten wzrost podatków składają się m.in. zamrożenie progów, utrzymanie kwoty wolnej od podatku na śmiesznie, groteskowo niskim poziomie, likwidacja niemal wszystkich ulg, podwyżka VAT czy ozusowanie umów zlecenia.
Mnie osobiście dotknęło szczególnie drastyczne ograniczenie możliwości odliczenia 50 procent kosztów uzyskania przychodu. Ten przywilej dotyczył twórców różnego rodzaju (pisarzy, artystów, malarzy, rzeźbiarzy, piosenkarzy, również wykładowców akademickich, nie tylko dziennikarzy) i często wynagradzał trudne do wykazania na podstawie faktur koszty tego, że w tych zawodach pracuje się praktycznie cały czas. Wiem, budził zawiść wielu, ale nie widzę powodu, aby twórcy mieli się go wstydzić w sytuacji, gdy ze znacznie większych przywilejów korzystają liczne grupy zawodowe w Polsce, w tym choćby górnicy czy mundurówka. W dodatku są to grupy, które na każdą próbę ograniczenia tych przywilejów reagują gwałtownymi protestami. Twórcy nie zrobią strajku.
Można było rozmawiać, ale o stopniowej likwidacji twórczego przywileju. Tymczasem ta nastąpiła z roku na rok. Ludzie, pracujący na umowy o prawa autorskie z roku na rok musieli zapłacić podatek o kilkadziesiąt procent, czasem nawet dwa razy większy przy tych samych przychodach. Znam bardzo popularnego publicystę, zarabiającego nie najgorzej, który nie był w stanie tego obciążenia podźwignąć i był zmuszony wnioskować o rozłożenie podatku na raty. A wbrew powszechnemu mniemaniu, krezusów w gronie twórców i artystów jest zaledwie garstka. Dla wielu drastyczny i skokowy wzrost podatków oznaczał finansową katastrofę.
Meldunek. Likwidację tego komunistycznego reliktu rząd Tuska obiecywał już lata temu. Meldunek ułatwia życie jedynie urzędnikom, którzy zresztą coraz częściej są elastyczni i przyjmują jako wiążący deklarowany adres zamieszkania, nie zameldowania. Bzdurą jest stwierdzenie, że meldunek jest niezbędny. Radzi sobie bez niego bez kłopotu ta część Europy, która nie znała komunizmu. To jedynie kwestia stworzenia alternatywnego systemu informacji o miejscu zamieszkania, opartego na deklaracji obywatela. Ale do tego potrzebne jest zaufanie państwa do obywatela. Tę relację PO obiecywała zmienić. I co? I nic. Nie ruszyła nawet palcem. Ostatnie wieści są takie, że aparat urzędniczy sprzeciwia się likwidacji obowiązku meldunkowego, a rząd nie jest w stanie stwierdzić, kiedy i czy w ogóle zostanie on zniesiony.
Informatyzacja. Pamiętają państwo słynne zdjęcie ówczesnego ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego za biurkiem zasłanym gigantycznymi stertami papierów? Podpis głosił: „Minister Boni drukuje internet”.
Jako obywatel chciałbym móc załatwić większość urzędowych spraw sprzed komputera, jak to się dzieje w krajach cywilizowanych. W Wielkiej Brytanii można zdalnie choćby zarejestrować samochód. W Polsce istnieje niesławny ePUAP (Elektroniczna Platforma Usług Administracji Publicznej), którego obsługa jest skrajnie nieintuicyjna i skomplikowana, który ma śmieszną liczbę użytkowników (ok. 350 tys., w tym znaczna część to urzędnicy) i przez który nie da się niemal niczego załatwić. Wszelkiego rodzaju dokumenty trzeba odbierać osobiście, bo instytucja wysłania ich do obywatela w Polsce nie funkcjonuje.
Inicjatywy obywatelskie. Było ich podczas rządów PO sporo. Ja najbardziej zapamiętałem wniosek o referendum w sprawie sześciolatków, podpisany przez ponad milion Polaków. Ich podpisy zostały najpierw wyśmiane i wykpione przez polityków partii rządzącej, a potem niemal dosłownie spuszczone w toalecie. I to by było tyle, jeśli idzie o szacunek dla obywateli.
Kierowcy. Mam nadzieję, że pamiętają państwo jeszcze słowa Tuska o strasznym "facecie bez prawa jazdy", czyli Kaczyńskim, co to chciał obstawić fotoradarami całą Polskę. Obstawił ją nimi jednak facet z prawem jazdy, czyli Tusk, który – to chyba oczywiste – objęty wszelkimi możliwymi immunitetami w życiu żadnego mandatu by nie zapłacił. Jego partia funduje nam dzisiaj kolejne drastyczne zaostrzenie kar nakładanych na kierowców, z obowiązkowym zabieraniem prawa jazdy oraz administracyjnym trybem karania właściciela pojazdu, a nie sprawcy wykroczenia włącznie. W końcu budżet nigdy nie ma dość.
Skarbówka. Urzędnicy, a już zwłaszcza urzędnicy podatkowi, mieli przestać traktować Polaków jak potencjalnych przestępców skarbowych. Zamiast tego mamy lotne patrole, czyhające na drobnych przedsiębiorców, którzy spóźnią się minutę z wydaniem paragonu fiskalnego. Mamy polecenie Ministerstwa Finansów, aby 80 proc. kontroli skarbowych kończyło się nałożeniem kary! Firmy są regularnie niszczone przez urzędy skarbowe.
Odpowiedzialność urzędników. Wiąże się z tym kwestia odpowiedzialności urzędników za błędy. Odpowiednia ustawa, owszem, jest od paru lat na miejscu, ale w praktyce jest martwa. PO nie zrobiła nic, aby winni zaniedbań lub nadgorliwi urzędnicy płacili wreszcie za swoje błędy wymierną cenę – w tym finansową.
Abonament RTV. Według Tuska był "archaicznym haraczem" i miał zniknąć. Zamiast tego tysiące ludzi, w tym emerytów, jest dzisiaj ściganych w związku z zaległościami, a należności są ściągane z ich i tak głodowych emerytur.
Skromność władzy. Lider PO miał swego czasu gębę pełną opowieści o tym, jak to władza musi być blisko obywateli i jak musi być skromna. Na czym polega ta skromność, mogliśmy zobaczyć, zapoznając się z zestawieniami lotów Tuska rządowym samolotem na linii Warszawa-Gdańsk, a już szczególnie czytając o miłych biesiadach ministrów za publiczną kasę z ośmiorniczkami i najlepszymi winami.
Wysokie standardy. I to nam Platforma obiecywała. Rządzący mieli być czyści. Tusk zapowiadał, że w ich przypadku nie będzie obowiązywała posunięta do absurdu zasada domniemania niewinności, ale że w przypadku podejrzenia o nieprawidłowości dana osoba będzie natychmiast przynajmniej zawieszana.
A teraz proszę sobie przypomnieć choćby groteskowe wręcz wygibasy, jakie wyczyniał na czele komisji hazardowej jej przewodniczący z PO Mirosław Sekuła, byle uratować od nadmiernej kompromitacji dwóch prominentnych działaczy swojej partii: Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego. Albo jak sam Tusk zapewniał Sławomira Nowaka o swoim wsparciu, które wycofał dopiero, gdy za byłego ministra zabrała się prokuratura. W tej dziedzinie przykładów można by podać kilkadziesiąt.
Ustawa śmieciowa. Śmieciowa także w przenośni, bo nadaje się tylko do kubła. Wyjątkowy bubel prawny i organizacyjny – autorski wytwór rządu PO. Tej tezy nawet uzasadniać nie trzeba. Zakładam, że 90 procent czytających ten tekst albo ma problemy z pozbywaniem się śmieci, albo płaci za to wyraźnie więcej niż przedtem, albo jedno i drugie.
Pendolino. Forsowana przez Sławomira Nowaka wbrew jakiejkolwiek racjonalności absurdalnie droga zabaweczka, której jedynym wymiernym efektem jest skasowanie tańszych połączeń na niektórych trasach. Kampania przekonywania Polaków, że za sprawą tego pociągu dokonuje się jakiś niebywały postęp cywilizacyjny, przypominała propagandowe kampanie z głębokiej komuny.
Ekrany przy drogach. Podróżując absurdalnie drogimi polskimi autostradami lub bezpłatnymi (ale tylko dla aut osobowych) drogami ekspresowymi, przez całe kilometry jedzie się jak w tunelu, bo po obu stronach stoją ekrany. Na ogół oddzielają jezdnię od pól i łąk. Sprawiają, że jazda staje się nużąca, ale zarazem przypominają, że każdy kilometr tego absurdu to miliony wyrzuconych w błoto złotówek z publicznej kasy. Że jest to megaprzekręt, widać gołym okiem. Czy ktoś za to poniósł odpowiedzialność? Pytanie retoryczne.
Policja. Policja dostała właśnie nowego komendanta głównego. Nowy komendant główny zaczynał w milicji w latach 80. i mówi, że się tego nie wstydzi. Do niedawna odpowiadał w Komendzie Głównej za drogówkę, ale sam nie ma prawa jazdy. Egzamin zdał, ale dokumentu nie odebrał. Po co, skoro ma służbowego kierowcę. Nie, to nie „AszDziennik”.
W III RP policja miała tylko dwóch komendantów, którzy nie byli milicjantami (obaj, tak jest, za PiS), ale jeden się nie liczy, bo za Peerelu był prokuratorem. PO mianowała już tylko słusznych ludzi, z milicyjnym doświadczeniem. I ludzie ci owe doświadczenie wykorzystują, realizując zasadę, że policja ma zawsze rację, a jak nie ma, to się obywatela rzuci na glebę i sklepie pałką, żeby nie pyskował, jak to się stało z posłem Wiplerem.
Policja jest najbardziej widocznym dla obywateli przejawem działania państwa. Dziś jest albo pośmiewiskiem, gdy na przykład dwoje gliniarzy nie może sobie poradzić z jednym osiłkiem, albo budzi litość, gdy na ulicy w środku miasta strzela do niezrównoważonego człowieka, albo budzi strach, gdy łoi tonfą bezbronną, przyciśniętą do chodnika ofiarę.
Kultura i historia. Symbolem działań partii rządzącej w tej dziedzinie jest dla mnie los Muzeum Historii Polski. Najważniejszego polskiego muzeum, którego nie ma. To znaczy formalnie istnieje już od 2006 r., ale wciąż nie ma swojej siedziby, bo rząd PO nie jest w stanie znaleźć na nią potrzebnych 350 mln złotych. Znalazły się za to pieniądze na powołane później niż MHP Muzeum Żydów Polskich.
Przestrzeń publiczna. Państwo rządzone przez PO nie jest w stanie sobie poradzić z opanowaniem przestrzeni publicznej wokół nas. Miasta toną w chaosie i reklamowych szmatach, wieszanych byle gdzie i byle jak. Kwintesencją takiej polityki jest spaskudzona na lata bezsensownymi i chaotycznymi inwestycjami Warszawa, rządzona przez wiceprzewodniczącą Platformy, tonąca na dodatek w reklamowym łajnie.
Energetyka. Skapitulowaliśmy wobec pakietu klimatyczno-energetycznego i to będzie mieć dla nas wszystkich wymierne konsekwencje w postaci cen prądu. Już ma.
Kredyty we frankach. Podejście państwa PO do tego problemu, dotyczącego przecież sporej grupy ludzi, pokazuje podejście tej władzy do obywatela. Jeśli, obywatelu, twój kłopot dotyczy sfery, którą państwo kontroluje, to nie oczekuj, że weźmie ono na siebie odpowiedzialność. Może wyjdzie jakiś minister, może nawet wicepremier, albo i premier, i powie, jak bardzo o tobie myśli i jaki jest zatroskany, ale równie dobrze mógłby ci powiedzieć, żebyś go pocałował wiadomo gdzie. No, chyba, żebyś, obywatelu, zebrał jeszcze kilka tysięcy innych obywateli i zagroził demolką w stolicy. Może wtedy władza zmięknie i coś zrobi. Ale sama z siebie – na pewno nie.
Immunitety. Miały zniknąć, przynajmniej jeśli idzie o wykroczenia i pospolite przestępstwa. Zniknęły? No właśnie.
Co to wszystko dla mnie oznacza? To chyba oczywiste: z mojego prywatnego punktu widzenia ta władza się doszczętnie skompromitowała. Złamała wszystkie istotne dla mnie obietnice wyborcze, nie poprawiła mojego życia w żadnym wymiarze, pogorszyła w wielu. Nie zasługuje na to, aby przedłużyć jej trwanie choćby o miesiąc.
Każdemu rekomenduję zrobienie sobie podobnej listy korzyści i strat. Chyba nie będziemy głosować na to czy inne ugrupowanie tylko dlatego, że jego lider ładnie się uśmiecha albo jest miły?
Co w takim razie w zamian? Na to pytanie każdy musi sobie już sam odpowiedzieć.
Łukasz Warzecha, specjalnie dla Wirtualnej Polski