PolskaŁukasz Warzecha dla WP.PL: Hanna Gronkiewicz-Waltz obroniłaby Feliksa Dzierżyńskiego

Łukasz Warzecha dla WP.PL: Hanna Gronkiewicz-Waltz obroniłaby Feliksa Dzierżyńskiego

Gdyby Hanna Gronkiewicz-Waltz rządziła Warszawą w roku 1989, na dzisiejszym Placu Bankowym stałby nadal pomnik Feliksa Dzierżyńskiego. Przecież począwszy od 1951 r. "wpisał się trwale w krajobraz miasta".

Łukasz Warzecha dla WP.PL: Hanna Gronkiewicz-Waltz obroniłaby Feliksa Dzierżyńskiego
Źródło zdjęć: © PAP
Łukasz Warzecha

25.08.2014 | aktual.: 25.08.2014 11:53

Zgodnie z decyzją Rady Warszawy, podjętą pod dyktando politycznej woli pani prezydent, pomnik Braterstwa Broni, zwany pomnikiem "Czterech Śpiących", wróci wkrótce na warszawską Pragę.

Pomnik, którego postawienie jeszcze w 1945 r. zarządzili Sowieci - bo przecież nic się wówczas nie działo bez ich akceptacji - miał ściśle określony cel. W ustroju totalitarnym, który był wówczas przemocą zaprowadzany w Polsce przez komunistów przy pomocy NKWD, pomniki ustawiane zwłaszcza w podbitych państwach pełniły ściśle zdefiniowaną funkcję. Nie upamiętniały ważnych dla danego narodu czy miejsca zdarzeń albo cenionych, wybitnych postaci. Miały natomiast przypominać, kto panuje nad podbitym krajem, kto rządzi i kogo należy słuchać. Sowieci doskonale rozumieli, jaka jest rola symboli. Rozumie to zresztą każdy, kto stara się analizować otaczającą nas rzeczywistość.

Do pomnika "Czterech Śpiących" można podejść na trzy sposoby. Można go mianowicie z pełną świadomością zaakceptować, argumentując, że komunistyczny system był konieczny, dobry dla Polski i trzeba było go utrwalać także takimi sposobami jak stawianie pomników najeźdźcom. Zwolenników takiego podejścia nie ma jednak dzisiaj wielu. Lub przynajmniej niewielu odważa się otwarcie swoje poglądy przedstawiać. Drugi sposób to równie świadome odrzucenie pomnika jako narzuconego Polakom symbolu sowieckiej dominacji.

Trzeci sposób najczęściej pojawia się w tekstach i dyskusjach na temat warszawskiego monumentu, kiedy trzeba przytoczyć argumenty na rzecz postawienia go na dawnym miejscu. Ten trzeci sposób jest szczególnie obłudny lub wynika z wyjątkowej bezmyślności. Streszcza się w następujących stwierdzeniach: to stały element krajobrazu, komu ten pomnik przeszkadza, on upamiętnia zwykłych żołnierzy, nie niszczy się pomników.

Wyraziciele takich opinii nie są w stanie zrozumieć, że przyjmują punkt widzenia, na którego narzuceniu kiedyś zależało sprytnym sowieckim propagandzistom. O zgrozo, dzieje się to 25 lat po upadku komunizmu w Polsce i niemal 70 lat od ustawienia pomnika.

Ludziom, dla których pomnik "Czterech Śpiących" i inne podobne pomniki wciąż stojące w Polsce są "naturalnym elementem krajobrazu" oraz "upamiętniają zwykłych żołnierzy", trzeba do upadłego tłumaczyć, jak bardzo się mylą.

Po pierwsze - Komuniści, którzy stawiali w Warszawie pomnik Braterstwa Broni nie mieli zamiaru upamiętniać wysiłku własnych sołdatów. Oni ten wysiłek mieli gdzieś, a zwykłych żołnierzy traktowali jak mięso armatnie. Cel i intencja były całkiem inne. - o czym wyżej była już mowa.

Po drugie - można się spierać o to (i takie spory publicystyczno-historyczne od jakiegoś czasu są całkiem intensywne), czy okupacja sowiecka była jednak lepsza niż niemiecka czy może wbrew pozorom tak samo zła albo i gorsza. Nie ma jednak na gruncie faktów sporu co do tego, że sowieccy sołdaci nie przynieśli nam wolności. Owszem, uratowali nas być może przed szybkim fizycznym wyniszczeniem, ale przecież tylko po to, żeby można nas było wziąć pod but i eksploatować przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Zachowywanie ich pomnika to w tej sytuacji perwersja, może nawet jakaś wersja syndromu sztokholmskiego.

Po trzecie - fakt, że jakiś monument wtopił się w otoczenie i jest w nim od dawna, to o wiele za mało, aby go tam pozostawić. W listopadzie 1989 r. rozumieli to doskonale ludzie, którzy bez specjalnych ustawowych upoważnień, bez konsultowania się z sowiecką ambasadą i po części spontanicznie zabrali się do rozbierania pomnika Feliksa Dzierżyńskiego na Placu Bankowym (wtedy jeszcze Dzierżyńskiego). A przecież Dzierżyński - sowiecki masowy morderca, szef złowrogiej Czeka w czasach Lenina - także stał na placu swojego imienia od 38 lat.

Rosjanie mieli szczególne upodobanie do narzucania podbitym narodom symboli, a doświadczenie w tej dziedzinie zdobywali długo przed nadejściem komunizmu. W roku 1841 w samą rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego na ówczesnym Placu Saskim (dziś Plac Piłsudskiego) przed Pałacem Saskim stanął ponury w formie 30-metrowy żelazny obelisk, poświęcony pamięci sześciu generałów, zabitych za wierność carowi w noc listopadową przez zbuntowanych podchorążych z Piotrem Skrzyneckim na czele. Szkice monumentu wykonał osobiście car Mikołaj I. Inskrypcja po polsku głosiła: "Polakom w dniu 17/29 listopada 1830 r. poległym za wierność swojemu monarsze" (dziwne datowanie wynikało z różnicy między stosowanym w Rosji kalendarzem juliańskim a używanym w Polsce gregoriańskim). Tego pomnika warszawianie nie znosili, doskonale rozumiejąc, jaki był cel jego postawienia w samym centrum stolicy. W roku 1894 pomnik lojalistów przeniesiono na dzisiejszy Plac Dąbrowskiego, bowiem na Placu Saskim rozpoczęto budowę soboru św. Aleksandra
Newskiego. Gdy Warszawa znalazła się w 1917 r. pod niemiecką okupacją, monument za zgodą władz niemieckich czym prędzej rozebrano. Cel budowy wspomnianego soboru był identyczny co cel budowy pomnika lojalistów: na głównym placu stolicy miała stać cerkiew, aby podkreślić, kto sprawuje władzę nad krajem. Gdyby zastosować do soboru kryteria, jakie dziś próbuje stosować choćby "Gazeta Wyborcza" broniąc pomnika Braterstwa Broni, stałby on nadal. Bo przecież także "wtopił się w krajobraz stolicy", a poza tym nie był to nawet pomnik, a świątynia. Szczęśliwie wówczas Polacy kierowali się nieco innymi kryteriami, choć cerkiew budziła spory i miała swoich obrońców również wśród elity. Propozycje były różne, w tym przerobienie jej na kościół. Ostatecznie, przy powszechnym poparciu, świątynię rozebrano w latach 1924-26.

O ile jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy z nieświadomości i braku refleksji dają się wciąż nabierać sowieckim propagandzistom i wysuwają absurdalne argumenty w obronie "Czterech Śpiących", to znacznie trudniej mi zrozumieć władze Warszawy. Właściwie usprawiedliwienia tu nie ma. Wytłumaczenia mogą być tylko dwa. Pierwsze - że nawet ten wstrętny symbol sowieckiej dominacji został przez PO włączony do arsenału walki politycznej tak, aby mógł służyć do okładania się z politycznymi przeciwnikami. Drugie - że to zwykłe tchórzostwo: Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej partyjni koledzy z rady miasta boją się wziąć na siebie odpowiedzialności za decyzję o odesłaniu pomnika na złom lub do skansenu. Zwłaszcza gdy wydali już sporą sumę publicznych pieniędzy na jego odnowienie. Możliwe, że zachodzą obie te przyczyny naraz.

Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (424)