Luiza Łuniewska: Lucjan Wiśniewski "Sęp". Kim był likwidator Armii Krajowej?
Zabijał na rozkaz. To nie wyglądało jak na filmach, nikt nie odczytywał wyroku: „W imieniu Rzeczypospolitej”. Cała sztuka polegała na tym, by zabić i zdążyć się ewakuować – mówił Lucjan „Sęp” Wiśniewski, zmarły właśnie legendarny żołnierz kontrwywiadu i oddziałów likwidacyjnych.
18.01.2017 | aktual.: 18.01.2017 18:15
Kryptonim oddziału brzmiał 993/W. 99 – oznaczało kontrwywiad, 3 – trzeci referat. Kluczowa była litera W, wyróżniała tych, którzy wykonywali wyroki. Strzelali tak, żeby zabić. Wbrew pozorom nie każdy żołnierz to potrafi.
Lucjan w chwili wybuchu wojny miał 13 lat. Mieszkał w Chomiczówce, kiedyś była to podwarszawska miejscowość, dziś dzielnica stolicy. Z okien widział tzw. szwedzkie górki. Tam Niemcy w pierwszych dniach wojny rozstrzelali ponad stu Polaków. Był przekonany, że tak będzie wyglądać okupacja.
– My się tak bardzo nie baliśmy, bo mieliśmy głębokie przekonanie, że nie przeżyjemy wojny – powiedział kiedyś.
- Nie chcieliście żyć? – spytał jego rozmówca.
- Chcieliśmy, bardzo, ale jako wolni ludzie.
Najpierw zorganizowali się sami, sześciu chłopaków z osiedla. Potem jeden z nich nawiązał kontakt z Tadeuszem Towarnickim „De Vranem”. On ich zaprzysiągł i zabrał w lasy Rozwadowskie, gdzie przez kilka tygodni robili partyzantkę. Lucjan potem podejrzewał, że był to rodzaj kwalifikacji do przyszłych zadań.
W październiku '42 roku Lucjan i czterech jego kolegów weszło do 993/W noszącego jeszcze wtedy kryptonim „Wapiennik”. Stworzyli patrol nazywany potocznie „Ptaszkami” - „Sęp", Ryszard Duplicki „Gil”, Zygmunt Szadokierski „Puchacz” i Stanisław Salach „Kobuz”. Był jeszcze Jerzy Pajdziński „Jur I”. Lucjan był najmłodszy, w chwili wykonywania pierwszego wyroku miał 17 lat. Jak potem mówili jego koledzy, był także najlepszy w tym, co robili.
Trenowali na odludziu. W piwnicach, korytarzach. Dowódca lojalnie ich uprzedził: – Pamiętajcie, będziecie strzelać także do Polaków, do mężczyzn – zawiesił głos. - I do kobiet, które na to zasłużyły. „Sęp” i jeden z jego kolegów nie mogli się z tym do końca pogodzić. Lucjana wychowywała bardzo religijna matka, był ministrantem. Ksiądz, o czym nie wiedzieli, kapelan AK, powiedział im, że przecież nie można „tak samym kadzidłem na tę zarazę”. Trzeba strzelać. Jak zasłużą, trzeba.
Dzieciak zabójca
Michał Wójcik i Emil Marat, autorzy „Ptaków drapieżnych”, książki o Wiśniewskim i patrolach likwidacyjnych w ogóle, uważają, że dowódcy, doświadczeni oficerowie, specjalnie wybierali do tej roboty młodych chłopców. Bo łatwiej było nimi manipulować. Bo nie zadawali zbędnych pytań, a jeśli już, łatwo było ich zbyć. Trudno ocenić to po latach – sam „Sęp” uważał, że chodziło raczej o brak zobowiązań rodzinnych i typową dla wieku brawurę. Z pewnością pomagał mu młody wygląd. Nawet będąc już pełnoletnim wyglądał na nie więcej niż 15 lat, chodził w za dużych spodniach i, wedle jednego z kolegów, sprawiał wrażenie jakby spieszył się do mamy na obiad.
Głównym zadaniem 933/W była likwidacja zagrożeń wokół Komendy Głównej AK. Dwie najważniejsze akcje to likwidacja człowieka, który doprowadził do aresztowania i śmierci gen. Roweckiego „Grota”. Zlikwidowani zostali też członkowie Nadwywiadu Rządu Londyńskiego, który został zorganizowany jako gestapowska prowokacja. Jedną z większych była też akcja wymierzona w kolaborujący z Niemcami „Komitet Ukraiński”. Wyrok wydano na jego szefa, którym był Mychajło Pohotowko.
Pomyłki, wpadki i brawurowe pościgi
– Ale gdy tylko weszliśmy, oni wyciągnęli broń i zaczęli strzelać. Położyliśmy ich łącznie szesnastu, a sami mieliśmy tylko jednego rannego - opowiadał „Sęp”. Brał udział w sześćdziesięciu egzekucjach. Choć nie zawsze strzelał. Wykonawcę wskazywał już podczas akcji dowódca patrolu. Ofiarę namierzały dziewczyny pracujące w kontrwywiadzie. Często było tak, że nie można było dostarczyć zdjęcia i „Mira" lub „Wiera” szły z nimi na akcje i palcem pokazywały: - To ten!
„Sęp” opowiadał, że zdarzyło mu się gonić po ulicy za wskazanym człowiekiem i, pomyliwszy twarze, o mały włos nie zastrzelił niewinnego. Szczęśliwie dziewczyna odpowiedzialna za identyfikację krzyknęła ostrzegawczo. Innym razem weszli do domu, gdzie były dzieci. Dowódca patrolu zabrał ojca, konfidenta gestapo do piwnicy, by tam z nim skończyć. Lucjan siedział i „zabawiał" rozmową żonę. Gdy po wykonaniu wyroku poinformowali kobietę, ta zaczęła płakać: – Za co ja go pochowam, za co dzieci wyżywię. „Sęp” w odruchu litości oddał jej pieniądze ze swojego i kolegów żołdu, które akurat miał przy sobie. Dostał za to naganę, ale żołd wypłacono mu powtórnie.
– To była praca. Skuteczna, konsekwentna i robiąca, wiem o tym, wrażenie na naszych wrogach. Wiedzieli, że jesteśmy, że mamy odbezpieczoną broń, że dyszymy żądzą zemsty. I mogę to powiedzieć nie tylko w swoim imieniu, ale także nieżyjących już koleżanek i kolegów: mieliśmy z tego wielką satysfakcję – mówił „Sęp” w jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią.
Luiza Łuniewska, Wirtualna Polska