Ludzkość żyje w ekologicznej nieświadomości? Wybudziła się z niej całe lata temu
Choć przyszłość Ziemi rysuje się w czarnych barwach, warto dostrzec, ile proekologiczne podejście zmieniło w naszym życiu już teraz. Pszczoły otoczone są lepszą opieką niż kiedykolwiek, Europa się zalesia, a kwaśne deszcze pozostały wspomnieniem.
- Nazywam się Greta Thunberg. Mam 16 lat, przyjechałam tu ze Szwecji i chcę żebyście wpadli w panikę - zaczęła swoje przemówienie na forum Parlamentu Europejskiego nastoletnia aktywistka. Od tamtej pory minęły dwa lata. Słowa twórczyni Młodzieżowego Strajku Klimatycznego obiegły świat. Ona sama stała się ikoną ruchu, murowaną kandydatką do Pokojowej Nagrody Nobla i kimś na kształt proroka.
Greta Thunberg nie mówi tylko o tym, jak jest, ale chętnie zabiera głos na temat przyszłości, a jest to przyszłość wybitnie nieciekawa. Datą graniczną jest tu rok 2030, po którym "ma się skończyć cywilizacja, jaką znamy". Globalne ocieplenie sprawi, że wiele tzw. krajów rozwijających się stanie się niezdatnych do życia. Ich ludność nękana suszami i pożarami uda się na Północ.
Szacuje się, że może to być jedna z największych migracji w dziejach. W Europie latem fale upałów będą zabierać osoby starsze i schorowane. Do tego dojdą niszczycielskie burze, które porwą dachy domów i zrujnują życiowe dobytki. Woda z topniejących lodowców może zaważyć na kierunku prądów oceanicznych i trwale zmienić klimat niektórych części świata.
Część z tych negatywnych procesów już można obserwować. Choćby zagładę dotykającą kolejnych gatunków zwierząt. To proces będący wypadkową zanieczyszczenia planety, wycinania wysp dzikiej przyrody i globalnego ocieplenia. Bioróżnorodność Ziemi kurczy się dosłownie z dnia na dzień.
Ale wymieniona wyżej lista to tylko wycinek z ponurej rzeczywistości, jaka ma się ziścić za niespełna dekadę. Wielu konsekwencji zmian temperatury na Ziemi wciąż nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ponure proroctwo Thunberg jest tym mocniejsze, że ma poparcie wśród niezliczonych autorytetów i znajduje swoje odbicie w badaniach naukowych. W zasadzie Szwedka nie powiedziała niczego, czego nie byłoby wiadomo co najmniej od czasu podpisania protokołu z Kioto w 1997 roku. Młoda aktywistka swoją osobą po prostu podkreśla, że z podejmowanymi obecnie decyzjami polityków będą musiały mierzyć się przyszłe pokolenia.
Zobacz też: Wpuścili ludzi na koncert w Barcelonie. "Myślę, że to przyszłość"
No, chyba że cały świat - tak, jak zaplanował to, ustalając treść protokołu paryskiego w 2015 roku - radykalnie lub całkowicie zrezygnuje z emisji dwutlenku węgla.
Niemożliwe? Cóż, uczciwie przyznając, mało prawdopodobne. Polityka energetyczna wielu państw Zachodu jest niespójna. Na przykład w Niemczech z jednej strony państwo stawia na pozyskiwanie prądu ze źródeł odnawialnych, a z drugiej, w lęku przed awariami masowo zamyka kolejne reaktory atomowe, zastępując je węglem. Tym samym kraj tkwi w spirali błędnego koła. Chcąc zapobiec jednej katastrofie, niechybnie przybliża się do drugiej.
Nie oznacza to jednak, że ludzkość nic już nie może zrobić. Nawet patrząc na globalne ocieplenie przez ciemne okulary (lub jak kto woli – realistycznie) trudno nie dostrzec ogromu pracy, który do tej pory został wykonany na rzecz planety.
Hi-tech ul dla pszczół
Za przykład na to, że widmo katastrofy pomaga ludziom znaleźć przestrzeń do współpracy, mogą posłużyć pszczoły. O masowym wymieraniu tych owadów słychać od lat. Faktycznie, pszczoły przegrywają w starciach z pasożytami czy pestycydami. Jeśli jednak przyjrzeć się tym zagrożeniom bliżej, to nie wyglądają one aż tak strasznie.
Roztocza, które pasożytują na pszczołach, osłabiają je, wywołują choroby i są w stanie przyczynić się do wymarcia całego ula. Najgorsze z nich - Varroa Destructor - zostały odkryte ponad sto lat temu w Indonezji i szybko skolonizowały cały glob. Do tej pory pszczelarze skupiali się na niwelowaniu skutków "warrozy". Pomagało polewanie owadów kwasem mrówkowym lub mlekowym, a także odymianie ulu środkami zawierającymi w sobie amitrazę.
Z problemem powstrzymania niszczycielskich pajęczaków próbuje poradzić sobie nauka. Na przykład francuska firma BeeLife skonstruowała specjalne ule, które posiadają system ogrzewania i klimatyzacji w celu wytępienia pasożyta. Varroa umiera mniej więcej w temperaturze 42 stopni, która dla pszczół jest jeszcze do wytrzymania. Komputer pozwala utrzymać gorąc w ulu dokładnie na tym poziomie pozbywając się zagrożenia, ale nie szkodząc trwale owadom. Całość systemu zasilana jest przez zamontowane na dachach panele słoneczne.
Inne rozwiązanie znaleźli australijscy inżynierowie, których do tej pory bardziej zajmowała budowa marsjańskich łazików. Dla pszczół zeszli jednak na ziemię i skonstruowali PurpleHive, będący ulem z wbudowaną fotokomórką. Za każdym razem gdy pszczoła wraca do ula, robione jest jej zdjęcie, a sztuczna inteligencja wyłapuje, czy któryś z osobników nie przenosi na sobie "gapowiczów". Jeśli tak, to sygnał alarmowy natychmiast wysyłany jest na telefon komórkowy pszczelarza.
Skoro pszczoły można sfotografować i zmierzyć im temperaturę, to dlaczego nie stworzyć całej bazy pszczelich danych? Tym zajmuje się brytyjski World Bee Project, który testowo monitoruje kilka pasiek w Wielkiej Brytanii. Do bazy spływają informacje o wadze ulu, zachowaniu pszczół wobec zmieniającej się pogody czy wpływie pestycydów. Wszystko po to, żeby uzbrojeni w nową wiedzę naukowcy mogli lepiej radzić sobie z wymieraniem gatunku.
Wymieniony projekty są pionierskie i trudno na razie oczekiwać, żeby weszły do użycia na masową skalę (przede wszystkim ze względu na koszta). Żeby bronić pszczoły - już nie przed pasożytami, a środkami owadobójczymi – Unia Europejska zastosowała znacznie łatwiejszą broń. Zakaz.
Choć nie ma jednoznacznych dowodów na szkodliwość neonikotynoidów uznano, że lepiej chuchać na zimne. Od 2018 roku środki zostały wycofane z użycia. Potencjalna zagłada pszczoły miodnej wpłynęłaby na proces zapylania roślin i negatywnie wpłynęła na żywiące się nią ptactwo. Ubezpieczając się przed tym scenariuszem, naukowcy z uniwersytetu Harvarda stworzyli RoboBee. Małą, sztuczną pszczołę, która gotowa byłaby przenosić pyłek kwiatowy, na wypadek gdyby jej naturalna siostra nie była w stanie tego zrobić.
Kwaśne deszcze, mgliste wspomnienia
Odpowiedź na pytanie, czy nauka skutecznie poradzi sobie z pszczelim problemem, jest jeszcze nieznana. Na pewno poradziła sobie za to z kwaśnymi deszczami. Choć trudno w to dziś uwierzyć, jeszcze 15 lat temu w licealnych podręcznikach do biologii właśnie ten problem był wymieniany jako główne ekologiczne wyzwanie Europy. Za symbol skali zniszczenia powodowanej przez deszcz wzbogacony o tlenki siarki, azotu i chlorowodór posłużyły Góry Izerskie. To tam w latach 80. całe hektary lasów zostały wypalone do tego stopnia, że z drzew pozostały jedynie sprawiające ponure wrażenie kikuty.
Dalszy ciąg wydarzeń jest znany, ale jako że stanowi pewien wzorzec, warto go przypomnieć. Szokujące w swojej skali wydarzenie wywołało falę niezadowolenia społeczeństwa, a to wymogło na politykach wprowadzenie norm emisyjnych. Od 1990 roku do dziś powierzchnia lasów w Europie zwiększyła się o ponad sto tysięcy kilometrów kwadratowych. To więcej niż obszar całych Węgier.
Epoka kwaśnych deszczów to też czasy, gdy w Polsce nie trzeba było mieć w samochodach oczyszczających spalin katalizatorów. Od 1995 roku są one obowiązkowe, a Unia Europejska co kilka lat podkręca dopuszczalną normę emisji spalin, wymuszając w ten sposób stały postęp technologiczny.
To nie znaczy, że nie może być lepiej. Wykonane przez European Public Health Alliance badanie mówi, że Europejczycy "wydają" na spaliny 70 miliardów euro rocznie, a duża część tej kwoty to wydatki związane z ochroną zdrowia. W większości zanieczyszczenia pochodzą z silników Diesla, jednak te są pod specjalnym nadzorem od 2015 roku, gdy okazało się, że Volkswagen celowo instalował w swoich autach oprogramowanie pomagające zakłamać skalę emisji z układu wydechowego.
Walka z globalnym ociepleniem wymaga jednak czegoś więcej niż tylko lokalnych regulacji. Tym czymś jest tzw. porozumienie paryskie. To dokument, na mocy którego 188 państw świata zadeklarowało chęć utrzymania wzrostu światowej temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza rocznie.
Pierwsze lata po podpisaniu porozumienia nie wyglądają korzystnie. Emisja CO2 zwiększyła się o dwa miliardy ton. Jednak zainicjowany w 2015 roku proces wymaga czasu. Świat musi przestawić swoją gospodarkę na zielone tory, tak żeby ekonomia ucierpiała w jak najmniejszym stopniu, szczególnie w erze pandemii COVID-19.
Kasandryczne wizje Thunberg są uprawnione, z jedną drobną różnicą. Od ratowania pszczół po międzynarodowe traktaty o globalnym zasięgu ludzkość udowadnia, że nie musi się budzić z ekologicznej nieświadomości. Zrobiła to już dawno.