Makowski: "Smoleńsk niczego nas nie nauczył?" [OPINIA]
To się po prostu nie powinno wydarzyć. Jak ustaliła WP, samolot z prezydentem Andrzejem Dudą na pokładzie latem 2020 r. przez ponad cztery minuty wzbijał się w powietrze bez asysty wieży kontroli lotów. Złamano przepisy, następnie starano się zatuszować całą historię. W państwie dotkniętym Smoleńskiem, Mirosławcem oraz wypadkiem śmigłowca rządowego pod Piasecznem - nie uczymy się niczego.
20.04.2021 10:19
"Prawo lotnicze jest pisane krwią" - to zdanie zna każdy, kto kiedykolwiek na poważnie zajmował się lataniem. Nie jest ono pod żadnym względem przesadzone ani efekciarskie, ale znaczy ni mniej ni więcej, że nawet jeśli jakaś procedura wydaje się zbędna, nadmiarowa albo niezrozumiała - kiedyś jej brak kosztował, albo mógł kosztować kogoś życie.
Czasami są to rzeczy tak małe, jak nieodpowiednia konserwacja aparatury, fragment lodu na rurce mierzącej poziom ciśnienia, błąd proceduralny w szkoleniu pilotów, którzy źle zinterpretowali odczyty czujników prędkości, aby w konsekwencji Airbus A330-203 linii Air France spadł do oceanu w połowie drogi między Paryżem a Rio de Janeiro.
Zwłaszcza w Polsce, państwie naznaczonym wypadkiem rządowego śmigłowca Mi-8 w 2003, katastrofą CASY w Mirosławcu w 2008 r. i Tupolewa pod Smoleńskiem 11 lat temu - powinniśmy być wręcz przewrażliwieni na punkcie procedur i ich chirurgicznego przestrzegania. Jak ustalił reporter WP Szymon Jadczak - niestety ciągle powtarzamy te same błędy.
Tym razem chodzi o lot Embraera 175, który 2 lipca 2020 r., na finiszu kampanii prezydenckiej, z Andrzejem Dudą na pokładzie wystartował z Zielonej Góry do Warszawy, i zrobił to mimo braku kontrolera ruchu lotniczego na lotnisku w Babimoście - przez cztery minuty wznosząc się bez formalnej kontroli z ziemi, do momentu, w którym jednostkę przejęła wieża kontroli lotów w Poznaniu.
Ze stenogramów oraz rozmów między osobami zaangażowanymi w incydent, do których dotarła nasza redakcja, wynika, że nie tylko przedstawiciele LOT-u, który obsługiwał podróż głowy państwa, ale również jego zaplecze polityczne, wiedziało o łamaniu procedur. Mimo tego, na grupie utworzonej na komunikatorze internetowym starano się całą sprawę zatuszować, bagatelizować oraz przedstawić ją w taki sposób, aby nie była interesująca dla mediów, które w lipcu ubiegłego roku wpadły na trop całego wydarzenia.
Marcin Horała - wiceminister w Ministerstwie Infrastruktury i pełnomocnik rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego sugerował nawet, w jaki sposób od strony politycznej podejść do ewentualnej "afery". "Instytucje powinny trzymać taki profesjonalny przekaz"- pisze na grupie minister. I dodaje: "Natomiast politycy to IMHO powinni iść na ostro: kolejna wrzutka Laska, próba puszczenia szczura na ostatniej prostej kampanii, źródło niewiarygodne, mimo wszystko nie lekceważymy, sprawdzimy, ale na spokojnie po wyborach".
Przecież w tej sprawie nie chodzi o partyjne porachunki, małostkowe gierki czy personalne utarczki. Tu idzie o pewność, że Smoleńsk nigdy więcej się nie powtórzy. Zaufanie do państwa polskiego, które jak świętość powinno traktować zasady ruchu lotniczego, a gdy dojdzie do jego naruszenia - transparentnie przedstawi sprawę obywatelom.
Dodatkowo mamy tutaj do czynienia z osobami odpowiedzialnymi za przestrzeganie bezpieczeństwa ruchu lotniczego, które po godzinach - wiedząc, że procedury zostały złamane - bardziej przejmowały się opinią publiczną, niż procedurami. "Tupolewizm" w czystej postaci i po prostu skandal.
Jeśli nie będziemy w stanie zachować tak podstawowych, obowiązujących na całym świecie norm, prosimy się o kolejną tragedię.
Marcin Makowski dla WP Opinie