Lot nad zakonnym gniazdem
„Wątpliwość” Cieplaka jest słuszna, choć pełna wątpliwości
29.10.2007 | aktual.: 29.10.2007 09:42
Sztuka Shanleya mówi same słuszne rzeczy. Za to porządni ludzie w Stanach nagrodzili ją Pulitzerem. Warszawska premiera umieszcza fabułę w polskich realiach także w celu bezwzględnie słusznym. Porządni ludzie na widowni Teatru Polonia z powagą kiwają głowami. Tylko czemu, cholera, co jakiś czas z trudem powstrzymują ziewanie? Siostra zakonna trzyma w ryzach swoją szkołę tak mocno, jak zaciska szczęki, zmieniając twarz w imadło. Nauczycielkę nowicjuszkę wdraża ze świętym ogniem w oczach do donosicielstwa – rzecz jasna w interesie wychowanków. Szczególnie podpadł jej jeden z wychowawców, pogodny i sympatyczny ksiądz starający zaprzyjaźnić się z uczniami, dać im odrobinę ciepła. Czy nie za dużą odrobinę? Jeden z chłopaków zostaje przyłapany na podpijaniu mszalnego wina, ksiądz go kryje. Prowadzi z nim długą rozmowę. Tylko rozmowę? A może sam poczęstował go tym winem w wiadomym celu? Zakonnica już wie. Rozpoczyna wściekłą krucjatę, sięgając po szczucie, szantaż i obmowę. Ksiądz się broni. Jest uczciwy, więc
bezradny wobec fanatyzmu. Jego ofiara to Ukrainiec (w oryginale Murzyn), w nietolerancyjnej społeczności szkolnej odrzucany, co dodatkowo komplikuje sprawę.
W amerykańskiej wersji było więcej niejednoznaczności. Ani ksiądz nie był jedynie dobrodusznym misiem, ani siostrą nie kierowało wyłącznie folgowanie bezpodstawnym fobiom. W polskim wydaniu siostra grana przez Aleksandrę Konieczną jest upiorną bździągwą o jadowicie słodkim głosie, którą natychmiast udusiłoby się własnoręcznie. Ksiądz Cezarego Kosińskiego – fajnym kumplem w koloratce. A gdy pojawiają się pierwsze, nomen omen, wątpliwości, Piotr Cieplak szparko skręca ku poetyckiej puencie. Ksiądz znika, a siostrę widzimy znieruchomiałą, w fotelu, otuloną pledem, w czarnych okularach. Cóż to? Dopadły ją znienacka metafizyczne wątpliwości co do niesłusznie rzucanych podejrzeń o molestowanie? Jakiż dysonans! Czyżby Cieplak zawstydził się płaskiej użytkowości realizowanego tekstu i postanowił udać się po pomoc w wyższe rejony ducha? Sam sobie winien: było tego nie tykać. „Wątpliwość” jest świetnie skrojoną sztuką DYDAKTYCZNĄ, uczącą ufności, otwartości, trzeźwości. Także unikania łatwego ferowania wyroków,
zacietrzewienia i złości. W kraju, gdzie podejrzliwość i kompleksiarstwo stały się realnymi elementami programu partii rządzącej, nigdy dość powtarzania takich rzeczy. Nikt więc nie rzuci kamieniem; porządni ludzie na widowni będą chwalić i po gazetach umieszczać, że to ważna edukacja społeczna, trafiony temat, potrzebny spektakl.
A że sobie ziewną? Cóż robić, skoro dobrodziej teatr prawią poczciwie i dobitnie to, co w porządnych ludziach, dalibóg, nie budzi, nie ma powodu budzić żadnych wątpliwości.
Jacek Sieradzki
lll
„Wątpliwość” Johna Patricka Shanleya, przekład Michał Ronikier, reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, muzyka Patryk Zakrocki/Tupika, Teatr Polonia w Warszawie
Pojedynek na pamięć
„Żar” Sándora Máraiego w magicznym trójkącie aktorskim
W starym pustym pałacu spotykają się Henrik i Konrad, generał i podróżnik. Za młodu przyjaciele, których podzieliły miłość do tej samej kobiety, zdrada, próba zbrodni, ucieczka i upływ czasu. Ile można pamiętać kobiecie, że nas zdradziła? Jak długo nienawidzić przyjaciela i rozmyślać o własnej ślepocie? Bohaterom powieści Máraiego zajmuje to 40 lat.
Kiedy jakiś czas temu przeczytałem „Żar” po raz pierwszy, byłem pewien, że to tekst dla Krystiana Lupy na pięciogodzinne przedstawienie pełne pauz, milczenia i emocji zastygłych w przedmiotach. W Teatrze Narodowym sięgnięto po adaptację Hamptona, który maksymalnie zredukował wszelkie retrospekcje i niedopowiedzenia, przykroił powieść do słownego pojedynku bohaterów na pamięć i cierpienie. W konsekwencji reżyseria sprowadza się w zasadzie do nieprzeszkadzania aktorom. Zbigniew Zapasiewicz (Henrik) i Ignacy Gogolewski (Konrad) jak starzy wytrawni mistrzowie dogrzebywania się w człowieku drugiego i trzeciego dna, po prostu zatapiają się w sobie. Jesteśmy wraz z nimi w zakurzonym saloniku zbudowanym w kącie foyer teatru. Palą się świece, intrygują obrazy na ścianach. Jeden stary mężczyzna mówi, drugi słucha. Nic więcej. Bo to jest opowieść o bólu. O zasadach. Generał, którego zdradzono, miał dużo czasu na pieczołowite posklejanie rozsypanej mozaiki prawdy. Po ucieczce przyjaciela i śmierci żony została mu tylko
samotność. Wmyślał się tak długo w możliwe zamiary i odczucia drugiego mężczyzny, że powoli zaczął się nim stawać. Coraz lepiej rozumiał sens miłości, która nie miała odwagi ani zabić, ani zostać zabita.
Zapasiewicz jest jak zwykle chłodny i piekielnie precyzyjny w logicznym wywodzie. Gogolewski skrywa się za półsłówkami, niepamięcią, dystansem. Mam pretensję, że Wojtaszek nie przygotował mu konsekwentnej partytury słuchania monologu generała, bo przecież w materii„Żaru” ważny jest każdy detal, ruch ręki, drgnienie powieki. Popisowej tyradzie Zapasiewicza musi być przeciwstawiona symfonia słuchania Gogolewskiego. Tylko wtedy „dręczący ich pociąg do kobiety, która umarła”, zyskuje monumentalny wymiar.
Żal kilku zmarnowanych szans, niepostawionych znaków i akcentów, które podniosłyby przedstawienie na arcymistrzowski poziom. Ale i tak nie mogę wyrzucić spod powiek obrazu dziewięćdziesięcioletniej Nini (Danuta Szaflarska), dystyngowanej piastunki goryczy. Pamiętam, jak wchodzi do pokoju, jak dotkliwie stoi obok starego generała. W innym, lepszym spektaklu, który mógłby eksplodować w tych dekoracjach i z tą samą obsadą, jej postać miałaby zarówno cechy akuszerki, jak i anioła śmierci. Żar, który tli się przez lata, w końcu zmienia się w popiół, trzeba tylko cierpliwie poczekać. Prawda wreszcie nadejdzie. Albo nie nadejdzie. Marai niczego nie dopowiada do końca.
Łukasz Drewniak
llll
„Żar” Sándora Máraiego/Christophera Hamptona, reżyseria Edward Wojtaszek, scenografia Dorota Ko-łodyńska, Teatr Narodowy w Warszawie