Łódź - miasto pubów, klubów, ogródków
Weekend to czas, gdy ożywają łódzkie puby, kluby, restauracje, dyskoteki, kawiarnie oraz, zwłaszcza teraz, ogródki piwne. Dziś już nie wyobrażamy sobie, że jeszcze nie tak dawno Piotrkowska była smętną ulicą z niebezpiecznymi bramami. Pubowanie, clubbing stały się stylem życia, a pojawianie się coraz to nowych knajp i knajpek oczywistością. I właśnie te miejsca spędzania wolnego czasu, rozrywki i zabawy wyznaczają dziś charakter Łodzi. Dobrze to i źle.
W epoce PRL nie tylko w Łodzi pubów nie było, a ich funkcje spełniały pijalnie piwa i podobne przybytki w postaci legendarnych "Kufla", "Fraszki" czy innej "Golonki". Każdy z nich miał swój klimat i klientelę. W tym pierwszym można było np. spotkać człowieka ze szklanym okiem, który pragnąc przejąć piwo przez kogoś wcześniej nabyte (rzecz jasna z obowiązkowym koreczkiem z żółtego sera)
, rozszerzał oczodół i zrzucał jego szklaną zawartość do kufla. Mało kto oko wyjmował i dopijał piwo do końca.
W "Golonce" zaś, na setce, spotykali się często rezydujący w Łodzi filmowcy. Młodzież przesiadywała w "Ratuszowej", "Siódemkach", "Pod kurantem". W "Ratuszowej" nierzadko pojawiał się podchmielony łódzki muzyk, grający już wówczas na gitarze amerykańskie standardy na ulicy. Czynił to i w lokalu, gdy miał jednak gorszy dzień, nie używał gitary, zdejmował tylko swój kowbojski kapelusz i ruszał między stoliki mówiąc: Mój repertuar znacie, więc pozwólcie, że tylko zainkasuję...
PRL zmienił się w RP, a pijalnie zmieniły się w puby i kluby. Przy samej Piotrkowskiej jest mnóstwo lokali, coraz więcej jest rozsianych po mieście. Dzięki temu Łódź żyje. Dzięki temu nocne życie trwa tu cały dzień.
Jak to się rodziło
Tak jak w przypadku kury i jajka, trudno dziś jednoznacznie wskazać, co było pierwsze. Nowoknajpiany styl życia rodził się w Łodzi w Bagdad Cafe i Cafe Dada. Ten pierwszy klub, do którego kiedyś trudno się było wcisnąć, istnieje do dziś. Ma się dobrze, choć zmienił swój charakter z typowej knajpy, do której schodzili się krewni i znajomi królika z całego miasta, by napić się piwa, pogadać, zabawić się i zapomnieć o rzeczywistości, w młodzieżowe miejsce z klubową muzyką do tańca.
Cafe Dada już dawno nie ma. Początkowo mieściła się ona w pałacyku przy pl. Dąbrowskiego (drzwi jak do mieszkania otwierały się - ewentualnie - po naciśnięciu dzwonka), a potem przeniosła się na ul. Moniuszki. Lokal, szczególnie w drugiej wersji, trudno było nazwać szczytem luksusu, ale przyciągał outsiderów i ludzi z artystycznym zacięciem.
Kolejnym miejscem, które ściągało "wszystkich", był Irish Pub - zdecydowanie mniej elitarny niż obecnie. W tamtym Irish Pubie było gwarno i parno, a podczas weekendowego grania na żywo, przy szalejących gościach, pociły się nawet ściany. To w Irish Pubie po raz pierwszy w Łodzi można się było bawić na plaży, gdy wysypywano całą podłogę przywiezionym piachem.
Do liderów dołączyła wkrótce, już ściśle polska w nazwie, kultowa dziś Łódź Kaliska. Dość szybko Kaliska stała się najważniejszym miejscem spotkań łódzkiej knajpianej elity i z racji sentymentów tych pierwszych, a i aspiracji obecnych bywalców ma swoją mocną pozycję i teraz.
Łódź Kaliska powstała w jednej sali na parterze. Od początku charakterystycznymi elementami były zdjęcia grupy artystycznej Łódź Kaliska, wielkie stylowe drzwi łączące dwie sale parteru i barman Jasiu. Wszystkie są do dziś. Łódź Kaliska jedynie rozrosła się o dwa kolejne piętra i jedyny w swoim rodzaju "ogródek" na wysokości pierwszego piętra nad podwórkiem kamienicy. Na drugie piętro wędruje się zaś niesamowitymi zewnętrznymi schodami, a miast "ogródka" jest balkon ze stolikami wzdłuż całego piętra.
Łódź Kaliska zaczynała od artystycznego klimatu i drewnianych stołów-ław. Tam spokojnie można było przyjść w każdy weekend, mając pewność, że spotka się kogoś ze znajomych. Tam rzeczywiście następowała integracja gości - nie było tak, że każda grupa siedziała we własnym gronie przy jednym stoliku, wszyscy krążyli i się ze sobą mieszali. Tam można było "spłynąć" po zabawie w innym miejscu, bo lokal był otwarty do świtu. Tam można było poznać kogoś na wspólny sen. Tam zdarzało się, że na stoły wskakiwały kobiety i zrzucały z siebie ciuszki...
Łódź Kaliska co nieco z tamtego charakteru zachowała, ale nie jest już tak frywolna, jak kiedyś, a najstarsza gwardia zachodzi tam coraz rzadziej lub wcale. Pamiętający stare czasy, pewnie z sentymentu i przyzwyczajenia, jeśli już w Kaliskiej są, to zasiadają na parterze. Pierwsze piętro jest już bardziej misz-maszem: trochę starych, trochę młodych, jedni tańczą, inni patrzą, kto tańczy. Piętro drugie to po jednej stronie dyskoteka, a po drugiej stoły i krzesła, opanowane przez najmłodszych, a także nie najmłodszych panów szukających młodszych "przywieszek". To także ciągle lokal z niespodziankami, jak chociażby damska toaleta z weneckim lustrem na pierwszym piętrze...
Góra lokalowa
Cechą charakterystyczną życia lokalowego jest fakt, że co jakiś czas inne miejsce staje się modne i tam napływają goście. Takie chwile miała Szafa, miała Fabryka, miała Piwnica Plastyków, miało Portobello, miał Belfast, miała La Strada. Wiele klubów doczekało się swojej publiczności, oddanej muzyce i klimatom, jak np.: Stereo Krogs, Zapiecek, Iron Horse, Keja Pub czy zamknięte ostatnio w starym miejscu i przenoszące się do nowego Gniazdo Piratów.
Ważne, że kilkanaście rzuconych dotychczas nazw to wierzchołek góry lokalowej w Łodzi. Ciągle powstają nowe miejsca, a stare się zmieniają. Ruch w interesie trwa. Właśnie w pubach, dyskotekach i klubach najtrudniej znaleźć potwierdzenie teorii, że Łódź to biedne miasto. Jednym z lokalowych hitów ostatnich lat jest, a właściwie na razie był - w klubie zmieniła się bowiem zarządzająca nim ekipa i zaczął się remont - Lizard King. Rockandrollowy najazd z Poznania (tam powstał pierwszy Lizard i tam mieszkają właściciele budowanej sieci) przyjął się w Łodzi dobrze i stał się miejscem wielu świetnych koncertów, ale przede wszystkim żywej, muzycznej atmosfery. Dwupiętrowy klub, ze znakomitym wnętrzem i barem w kształcie gitary, stał się siedliskiem rocka i jego miłośników w najczystszej postaci. Nie tylko za sprawą gwiazd, ale i rewelacyjnego pomysłu realizowanego przez Kasię Florczyk - koncertów Scena Niezależna Underground, prezentujących nie tylko łódzkie muzyczne podziemie.
Rock w Łodzi daje radę, jazz jakoś szczęścia nie ma. Z samego jazzu jazzowy klub Jazzga utrzymać się nie mógł, więc odbywają się tam też weekendy z muzyką klubową. Do muzyki klubowej pewnie nie "dojrzeje" Piwnica Artystyczna Przechowalnia, stworzona przez Elżbietę Adamiak i Andrzeja Poniedzielskiego, choć nie jest to najmodniejsze miejsce w Łodzi. Twórcy lokalu chcieli, jak się wydaje, przenieść do Łodzi trochę klimatu piwnicznego Krakowa. Albo jeszcze do tego nie dorośliśmy, albo po prostu krakowski klimat nam w Łodzi nie pasuje. Zagościł tu jednak kabaret i piosenka poetycka, które także mają swoją stałą klientelę.
Niezwykłością łódzkiego życia knajpianego są letnie ogródki, szkoda, że tak mało różnorodne. Choć wiem, iż silna jest opcja, że dla wizerunku Piotrkowskiej lepiej ma być, gdy będą jak najbardziej takie same. Wśród nich jest niezwykły najbardziej, bo całoroczny: piętrowy, oszklony ogródek Klubu Piotrkowska 97. Prawdziwym ogrodem zaś jest ogródek Irish Pubu - umiejscowiony na dziedzińcu kamienicy, w której pub się mieści.
Oczywiście rozrywkowa Łódź to nie tylko puby czy knajpy, ale i potańcówki, choć akurat jakoś klientela rodzimych dyskotek nie zachęca do zaznajamiania się. Cabaret trąci "miastem", Funaberya "cichodajstwem", a Port West małoletnim "plastikiem". Na drugim biegunie jest Karczma Raz na Wozie, gdzie w weekendy "młodzież" z "Czterdziestolatka" bawi się przy starych przebojach w klimacie iście spod strzechy. Dla "lanserów" zaś punktem zbornym stał się na maksa kiczowaty Honey Bunny, z prawdziwie zabawną, bo pretensjonalną w stylu, próbą selekcjonowania gości przy wejściu i dzielenia ich potem na "vipów" i "zwykłych".
Co ciekawe, po boomie na puby coraz więcej w Łodzi mamy kawiarni. I co równie ciekawe, wraca tradycja umawiania się na randki właśnie w takich miejscach. Jednym z najbardziej znanych i wyjątkowych jest Cafe Verte, ale już gonią je inne. Szybko swoją markę zbudowało połączenie kawiarni, klubu i galerii Piano Cafe & Gallery, modne stało się Cafe Foto Studio 102, które jest już bardziej pubem niż kawiarnią-. Silne są też kawiarnie sieciowe lub udające sieciowe: CoffeeHeaven, Boston Cafe (naprawdę dobra kawa), Daily Cafe, Dark Coffe, Coffe Time, Pret A Cafe. Gonią je coraz to nowe, oryginalne, jak Fresco, Manekin. No i nieśmiertelny dawny Hortex, a teraz Hort-Cafe. Do tego herbaciarnie Dwa Księżyce i Niebieskie Migdały.
Wart podkreślenia jest sukces knajpek ulokowanych poza Piotrkowską, jak choćby Ciągoty i Tęsknoty, bo w Łodzi to bardzo trudne. Sukces zaś kilkudziesięciu lokali w Manufakturze jest oczywisty z racji sukcesu miejsca zwanego Manufakturą...
Rozrywka zamiast konceptu na całość
Łodzią pubową chwalił się publicznie już niegdysiejszy prezydent miasta Marek Czekalski. - Na Piotrkowską, do naszych klubów, przyjeżdżają na weekendy nawet z Warszawy - mówiono wtedy, uważając, że w ten sposób możemy leczyć nasz kompleks wobec stolicy.
Dziś idziemy w tym jeszcze dalej. Powtarza się, że na weekendy przyjeżdżają (a właściwie przylatują) spragnieni taniej i długonocnej rozrywki Anglicy z Londynu. Niech przyjeżdżają. Im żywsza Łódź, tym lepsza.
Od dawna uważam, że dziś pomysłem na Łódź jest utworzenie z niej centrum rozrywkowo-kulturalnego kraju (od "czerwonej dzielnicy" po sztukę z najwyższej półki) oraz nowatorskiej twórczej myśli. Musi tylko być jeszcze bardziej bezpiecznie - o to trzeba nękać władze miasta, które m.in. za to biorą pieniądze. Musi być pozytywnie i nieagresywnie, ale to pewnie jeszcze praca na pokolenia.
Warto by też było, aby ktoś przypomniał sobie, że w Łodzi są 40- i 50-latkowie, którzy chętnie wydaliby pieniądze na rozrywkę, nie tylko w stylu Raz na Wozie. Marzy mi się powrót takich miejsc, jak legendarny Spatif, utworzenie Klubu Dziennikarza, powstanie klubów zamkniętych. Ale zamkniętych nie w wyniku kupowania kart czy widzimisię "selekcjonera", lecz jako skutek naturalnej selekcji ludzi, skupionych wokół właściciela i budowanego przez niego zestawu gości, wprowadzających innych. Myślę, że ktoś odważny wygrałby, ryzykując utworzenie klubu tylko dla kobiet.
Łódź jest żywym miastem i do jej życia przyczyniają się znacznie puby, kluby, restauracje, dyskoteki, kawiarnie, ogródki piwne. Nie chciałbym tylko, żeby się okazało, że jest to jedyny przejaw jej życia. I że kiedy mit pubowej Łodzi osłabnie, a nam samym nieco znudzi się nocne życie przez cały dzień, lokalowa gwiazda, tak, jak rozbłysła, zacznie gasnąć.
Knajpy, choć są prywatną inicjatywą, także potrzebują impulsu do rozwoju. Moim zdaniem, najlepiej w postaci rozwoju miasta. Ale konceptu na to nie ma.
Dariusz Pawłowski