Litwini jadą na zakupy - w bankach nie ma złotówek
Okazja! Następna taka będzie dopiero w lipcu. Więc nie ma co czekać. Litwini masowo wybierają się na zakupy do Polski. Na Litwie 11 marca, to dzień wolny od pracy - święto uchwalenia Aktu Odrodzenia Niepodległości. Korzystając z okazji wielu Litwinów wybiera się na kolejne zakupy do Polski.
10.03.2009 | aktual.: 10.03.2009 17:13
Odkąd nowy rząd konserwatysty Andriusa Kubiliusa zwiększył akcyzy na paliwo, alkohol i wyroby tytoniowe, zwiększył podatek VAT oraz wprowadził dodatkowe opodatkowanie wynagrodzeń, zaś w tym samym czasie cena polskiej waluty spadła w stosunku do litewskiej niemalże o połowę, robienie zakupów w polskich supermarketach na Litwie stało się dobrą weekendową tradycją. Dodatkowy wolny dzień w środku tygodnia, to więc kolejna okazja wypadu na zakupy do Suwałk, Augustowa, czy też Białegostoku.
Okazja tym bardziej większa, bo zaraz Wielkanoc, więc najwyższy czas na robienie zakupów, po podczas kolejnych weekendów może być prawdziwe piekło na drogach prowadzących do Polski. A następny dodatkowy wolny dzień w tygodniu przypada dopiero na poniedziałek 6 lipca. Wtedy na Litwie będzie obchodzony Dzień Państwowości, czyli dzień domniemanej koronacji księcia Mendoga na króla Litwy. Nie wiadomo jednak, czy do tego czasu kurs polskiej waluty utrzyma się na niskim poziomie, czy może wzrośnie do poziomu z jesieni ubiegłego roku. Wtedy robienie zakupów w Polsce po prostu przestanie się być opłacalnym zajęciem.
A tym czasem opłaca się jak najbardziej. Na Litwie ostatnio panuje wręcz gorączka robienia zakupów w polskich supermarketach.
Niektórzy kupujący zwierzyli się nam, że w suwalskich supermarketach i sklepach czują się niemalże jak u siebie w Maximie (sieć litewskich supermarketów) na osiedlu. W polskich sklepach również spotykają znajomych, a nawet sąsiedzi. Pogawędzą więc trochę o trudnościach życia na Litwie i "prawdziwym raju dla kupujących" w Polsce.
- Koleżanka wybiera się po zakupy, więc zaprosiła mnie. Podobno z miasteczka wyruszy cały autokar. Jedziemy do Białegostoku, bo mówią, że w Augustowie, czy Suwałkach zbyt dużo naszych będzie, więc mogą być kłopoty z zakupami - zwierza się nam mieszkanka jednego z podwileńskich miasteczek. Zadzwoniła w rozpaczy, że nie może nigdzie w Wilnie kupić polskich złotówek oraz euro. - Gdy pytałam w bankach o złotówki, to zbywali mnie uśmiechem, że naiwna jestem, bo złotówek w Wilnie, zresztą na Litwie podobno w biały dzień ze świecą nie znajdziesz. A euro nie mają, bo ktoś plotkę puścił o dewaluacji lita. To w ciągu ubiegłego weekendu ludzie wszystkie eura wykupili. Teraz trzeba zamawiać i czekać – użalała się kobieta. Poradziliśmy, żeby nie przejmowała się, bo w polskich supermarketach można kartą rozliczyć się. Wiadomość tę przyjęła z niedowierzaniem: "Chyba trzeba będzie dolary kupić, ale mówią, że też nie w każdym banku są".
Sprawdziliśmy. Faktycznie, są problem z walutą polską, europejską oraz amerykańską, i to poważne..
- Oj Panie, złotych to mam tylko 10, bo akurat przed chwilą ktoś wymienił. Ale Pana to chyba nie uratuje. Zresztą Panu nie opłaca się kupować tych 10 złotych, bo za operację pobieramy komisyjne 3 lity (4 zł) – mówi kasjerka w minibanku Snoras obok Dworca Autobusowego. - Złotówek faktycznie nie mamy już od kilku dobrych tygodni. Nawet nasza centrala nie ma - dodaje.
Idziemy do banku Parex co obok Dworca Kolejowego. Kantor bankowy pracuje 24 godziny na dobę. Dużo wyjeżdżających, dużo przyjeżdżających, więc interes kwitnie. - Złotówki? – pani w okienku patrzy jak na osobę niespełna rozumu. – Nie mamy teraz. Zresztą bardzo rzadko miewamy - stara się być grzeczna. Odchodzimy znowu z niczym… Na Litwie już od dawna nie było tzw. koników. Już są, bo na wymianie waluty można znowu zarabiać. Jedyny warunek – trzeba mieć walutę.
- …? – mężczyzna patrzy podejrzliwie, gdy pytamy, czy nie ma złotówek. W końcu chyba stwierdza, że nie jesteśmy od fiskusa.
- Mam tylko trzy dych. Przed chwilą jakiś turysta zrzucił. Akurat autokar do Warszawy odjechał, więc na drogę flaszkę leciał kupić – opowiada cinkciarz.
Stwierdzamy, że trzy dychy nas nie ratują, pytamy więc o euro.
– Odkąd ta plotka krąży, to euro już ze trzy dni w ręku nie miałem – odpowiada.
Proponuje łotewskie łaty, brytyjskie funty, rosyjskie ruble… Nic z tego.
- Zawsze kupuję w dużych sklepach więc nie potrzebuję gotówki. Płacę kartą. Opłaca się, bo zawsze jest dobry kurs i żadnych dodatkowych opłat - dzieli się z nami swoim doświadczeniem wilnianka Helena. Mówi, że co drugi weekend wsiada z rodzinką do samochodu i zapuszcza się w głąb Podlaskiego.
- Bo do przygranicznych miast zbyt dużo naszych najechało. Więc tłumy, czasami nawet towaru brakuje – wyjaśnia nam wilnianka. Nie chce jednak zdradzić, dokąd w Polsce dociera po zakupy.
- Nie zdradzę, bo zaraz rozreklamujecie – odmawia kokietliwie. Ma rację.
Od kilku tygodnie litewskie media prześcigają się w opisywaniu wyjazdów krajanów na zakupy do Polski. Niektóre gazety zaczęły już regularnie zamieszczać poradniki, gdzie najlepiej w Polsce kupować oraz drukują cotygodniowy porównawczy zestaw cen towarów i produktów w litewskich i polskich supermarketach. Tylko idiota by nie pojechał! Różnica w cenie na niektóre produkty i towary wynosi nawet 50%, toteż 20-procentowa różnica w cenie nie robi już żadnego wrażenia i często podawana bywa z adnotacją *nie opłaca się.
Litewscy klienci w polskich supermarketach wolą jednak sami sprawdzić, co się opłaca, a co nie. Dlatego też, coraz więcej Litwinów robi zakupy w Polsce. Jest popyt, jest i podaż. Niektóre litewskie firmy turystyczne i przewoźnicze, z braku tradycyjnych turystów, uruchomili w weekendy regularne wyjazdy autokarowe do polskich supermarketów. Wolny dzień na święto niepodległości, to dla przewoźników również dodatkowa okazja do podreperowania podmytego kryzysem biznesu.
Tymczasem władze w Wilnie biją na alarm – budżet kraju co miesiąc traci około 100 mln litów, tylko z powodu, że Litwini robią zakupy w Polsce. Jest to jednak raczej krzyk rozpaczy, bo nawet propagowane przez premiera hasło "Kupuj produkt Litewski", jako panaceum na kryzys, nie chwyta, bo najczęściej ten produkt przegrywa z tanim w polskich supermarketach.
Stanisław Tarasiewicz