LiS‑y w kościelnych kurnikach
Na wszelki wypadek radzę moim konfratrom rozsypać przed schodami kilka garści soli poświęconej w dniu św. Agaty. Ponoć pomaga ona w obronie gospodarstw przed szkodnikami, zwłaszcza przed tymi przefarbowanymi.
24.07.2007 13:06
Mam sporo przyjaciół i znajomych, którzy w dobrej wierze głosowali na LPR i Samoobronę. Znam też wielu porządnych ludzi, którzy działali w strukturach tych partii. Sam też wiązałem duże nadzieje z istniejącą koalicją. Zawsze jednak miałem sporo nieufności, tak wobec Romana Giertycha, jak i Andrzeja Leppera oraz niektórych jego przybocznych. Ta moja nieufność jeszcze bardziej wzrosła, gdy obaj politycy utworzyli jedną z najdziwniejszych formacji politycznych, czyli LiS (nawiasem mówiąc, co za trafna nazwa!). Jego dziwaczność polega na tym, że w przeciwieństwie do innych Bożych stworzeń jest on dwugłowy, tak jak carski orzeł, który naszym rodakom raczej się źle kojarzy. Poza tym LiS został zawiązany ze strachu przed wyborami, i to na chybił-trafił.
Strach ten też spowodował, że obaj przywódcy nowej formacji – w myśl ludowego powiedzenia "Jak trwoga, to do Boga" – od razu rzucili się do stóp kościelnych person, zwłaszcza tych, co mają swoje ambicje polityczne. Najpierw więc Andrzej Lepper pojechał na Jasną Górę na spotkanie z o. Tadeuszem Rydzykiem, bynajmniej jednak nie po to, aby wspólnie odmówić dziesiątek różańca. Następnie obaj politycy, wzorem wielkiego przyjaciela Kościoła Aleksandra Kwaśniewskiego, udali się do słynnej już rezydencji arcybiskupa generała Sławoja Leszka Głódzia w jego rodzinnej Bobrówce w Podlaskiem. Pojechali tam, a raczej polecieli, z szykiem i fasonem, bo helikopterem rządowym. Również i poczęstunek, jak przystało na rangę gospodarza, był odpowiedni; z całą pewnością nie składał się on ani z chleba ze smalcem, ani z wody spod ogórków. Pieśni maryjnych przy tym poczęstunku raczej też nie śpiewano.
Takich poczynań ze strony LIS-a należy spodziewać się bardzo wiele. Jeszcze nieraz usłyszymy o wizytach wspomnianych polityków w kuriach biskupich i klasztorach, gdzie wycierając wszystkie klamki, obiecywać będą kolejne zwolnienia podatkowe, a także zamknięcie raz na zawsze archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Nie raz, nie dwa zobaczymy ich także, oczywiście w świetle kamer, przy ołtarzach lub nawet na ambonach. Może także rządowymi lanciami pojadą na letnie Oazy albo też w eleganckich garniturach przespacerują się parę kroków z uczestnikami pieszych pielgrzymek do Częstochowy lub Kalwarii. Ubiorą się nawet w komeżki i będą dzwonić dzwoneczkami lub pójdą z tacką po składce, a nawet umyją samochód księdza prałata lub z wielkim poświęceniem pomogą plebańskiej gosposi w krojeniu cebuli lub w tarciu chrzanu. Z pewnością też pojadą do Lublina, aby wypić pojednawczą kawę z „Filozofem” oraz pokłonić się "Wielkiemu Męczennikowi", a także wybiorą się aż do Urugwaju, gdzie pewien "Wielki Polak" wyjaśni im nad
brzegiem oceanu, co w naszej Ojczyźnie jest prawdziwie narodowe i katolickie, a co koszerne i liberalne. Poza tym dostaną od niego uaktualniony spis tych dziennikarzy i duchownych, co są obrzezani lub należą do lóż masońskich. Wybiorą się także w podróż do Rzymu, gdzie zamiast pielgrzymować do Bazyliki św. Piotra na Watykanie udadzą się wprost z lotniska do kancelarii generała redemptorystów. W ich ślady pójdą także ich współpracownicy, którzy rozsypią się po parafiach jak Polska długa i szeroka. Może nawet niektórzy z nich wzorem wodza pewnej partii opozycyjnej uregulują swoje sprawy małżeńskie, biorąc tuż przed wyborami śluby kościelne w biskupich katedrach, lub wzorem Bolesława Bieruta będą na procesjach trzymać drążki od baldachimu lub nieść kościelne chorągwie, a nawet sypać kwiatki z koszyczka. Zrobią wszystko i wszystko też obiecają, aby wyborczego "drobiu" nałapać jak najwięcej.
Gospodarze kościelnych "kurników" winni więc strzec się przed LiS-ami. Mam nadzieję, że to uczynią, zwłaszcza ci, co pochodzą z mojego albo starszego pokolenia. Zbyt dobrze bowiem pamiętamy wspólnie, co dawniej wyprawiali działacze kolaboranckiego PAX-u czy Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, któremu przewodniczył guru Romana Giertycha, Jan Dobraczyński (nawiasem mówiąc ten sam, którego jedną z książek minister edukacji próbuje dziś wcisnąć na siłę do kanonu lektur obowiązkowych). Działacze ci też chodzili po plebaniach i klasztorach, aby namawiać do udziału w fikcyjnych wyborach, mamiąc przy tym profitami materialnymi i różnego rodzaju udogodnieniami. Jeden z moich proboszczów, któremu w zamian za agitację wyborczą z ambony obiecano podłączenie plebanii do kanalizacji, nie spał z tego powodu przez kilka nocy, ale w końcu przełamał się i odmówił, za co szanuję go niezmiernie.
A na wszelki wypadek radzę moim konfratrom rozsypać przed schodami kilka garści soli poświęconej w dniu św. Agaty. Ponoć pomaga ona w obronie gospodarstw przed szkodnikami, zwłaszcza przed tymi przefarbowanymi.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski