Likwidacja "okien życia" doprowadzi do częstszego porzucania noworodków na śmietniku?
Psychologowie i osoby porzucone w dzieciństwie przez własnych rodziców podzielają zdanie Komitetu Praw Dziecka ONZ o tym, jak ważne jest prawo dzieci do poznania swojego pochodzenia. Prawa tego nie mają noworodki podrzucane do tzw. okien życia. Ale czy to znaczy, że należy je likwidować?
Niedawny nakaz Komitetu Praw Dziecka ONZ dotyczący zamknięcia w Polsce tzw. okien życia, zbulwersował wiele osób. W naszym kraju takich miejsc, gdzie każda matka może po porodzie pozostawić anonimowo swoje dziecko bez obaw, że będzie za to ścigana przez policję, jest w sumie ponad 50. W ciągu ostatnich dziewięciu lat pozostawiono w nich ponad 80 dzieci.
Komitet Praw Dziecka ONZ zwraca jednak uwagę, że pozostawiane w tych punktach noworodki są pozbawione praw do tożsamości. W przeciwieństwie do dzieci pozostawianych po porodzie w szpitalach czy oddawanych w późniejszym okresie do domów dziecka nie mają możliwości dowiedzenia się, kim byli ich rodzice, skąd pochodzą, czy mają rodzeństwo itd.
Prawo do tożsamości czy prawo do życia?
Większość okien życia utworzył Caritas. Funkcjonują głównie przy zakonach żeńskich. Pierwsze ze współczesnych takich miejsc otwarto u sióstr nazaretanek w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego. Do dziś oddano w nim 18 noworodków.
- Rozumiemy argumenty komitetu ONZ, ale tu nie chodzi o to, czy my jesteśmy za, czy przeciw „oknom życia”, my jesteśmy po prostu za życiem – mówi Wirtualnej Polsce Paweł Kęska, rzecznik prasowy Caritasu. – Zamiast zastanawiać się, czy likwidować takie miejsca, czy nie, zastanówmy się, co możemy zrobić, aby zdesperowana kobieta decydująca się na oddanie dziecka, mogła to zrobić w możliwie prosty, bezpieczny sposób – dodaje.
„Okien życia” broni stanowczo Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka.
- Komitet zwraca uwagę na prawo do tożsamości, ale przypominam, że my w tym wypadku mówimy o prymacie prawa do życia – powiedział Michalak. I dodał, że sam wolałby, aby matki zostawiały dzieci w szpitalu lub ośrodkach adopcyjnych, ale jeśli alternatywą miałoby być zostawienie noworodka w lesie lub innym niebezpiecznym miejscu, to lepiej „okna życia” pozostawić.
Warto w tym miejscu przypomnieć niedawną historię chłopca porzuconego świeżo po porodzie w Ostrowie Wielkopolskim. Matka zostawiła żywego noworodka na chodniku. Wyziębione dziecko znaleźli przypadkowi przechodnie, dzięki czemu udało się je uratować. Chociaż od tamtych zdarzeń minęło 2,5 miesiąca, policji do dziś nie udało się ustalić tożsamości matki. Prawdopodobnie nigdy nie pozna jej także jej syn, który obecnie przebywa w rodzinie zastępczej.
Szansy poznania nazwiska swoich rodziców, informacji o swoim domu rodzinnym, ewentualnym rodzeństwie, raczej nie dostaną także dzieci oddawane do „okien życia”. Paweł Kęska przyznaje, że nie słyszał, aby jakaś kobieta zostawiająca w nim noworodka zostawiła też jakąś informację o swoim pochodzeniu, chociaż zdarzały się przypadki, że po kilku dniach matki zgłaszały się po dziecko, które wcześniej tu zostawiły (mają na to w sumie sześć tygodni, po tym czasie dziecko może decyzją sądu trafić do rodziny zastępczej).
O tym, że pozbawienie człowieka prawa do tożsamości to prawdziwa krzywda, przekonani się psychologowie na co dzień zajmujący się niechcianymi dziećmi oddawanymi do ośrodków adopcyjnych.
- Nam trudno sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy się nie zna swojego pochodzenia, swoich korzeni. Takie dzieci czują się „podrzutkami”, chcą wiedzieć, kim byli rodzice, co ich skłoniło, aby ich oddać – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Stańczak-Kuraś, psycholog pracujący w Ośrodku Adopcyjnym w Łodzi. – Takie osoby już w dorosłym życiu wkładają mnóstwo wysiłku w to, aby ustalić, kim byli ich rodzice i móc się z nimi zobaczyć - dodaje.
Dzieci chcą znać prawdę o sobie
Jedną z takich osób jest Bożena Łojko, która w latach 70. jako 7-miesięczne niemowlę trafiła do domu dziecka. Gdy miała niecałe 5 lat, została adoptowana. Chociaż nowi rodzice zapewnili jej miłość i ciepły dom, zawsze czuła się gorsza od rówieśników i zależało jej na tym, aby poznać prawdę o swoich rodzicach.
- Chciałam się dowiedzieć, dlaczego mnie porzucili, czym zawiniłam, że mnie nie chcieli – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską. – Każde dziecko porzucone przez własnych rodziców czuje niepokój, nie potrafi wkroczyć w dorosłość i normalnie się rozwijać, dopóki nie pozna prawdy o sobie. W głębi duszy taka osoba nawet w wieku 20 lat czuje się jak dziecko. To trochę tak, jakby była cofnięta w rozwoju o pięć lat – dodaje.
Bożena Łojko odnalazła rodziców po 25 latach. Dopiero wtedy dowiedziała się, że ma też młodszego brata. Aby ustalić, co się z nim stało, musiała skorzystać z pomocy detektywa. Okazało się, że jej brat mieszka w Szwajcarii. Do dziś utrzymują kontakt.
Takich historii jest cała masa, a Bożena Łojko założyła fundację i portal internetowy www.zerwanewiezi.pl, który pomaga osobom z domów dziecka odnaleźć swoich biologicznych rodziców i rodzeństwo. Dopiero od 2013 r. urzędnicy mają obowiązek udostępnić wychowankom domów dziecka dane osobowe rodziców, chociaż jak opowiada pani Bożena, mimo zmiany prawa, bywa z tym różnie.
- Od 2010 r. na naszym portalu zamieszczono trzy tysiące ogłoszeń, około 600 osobom udało się odnaleźć swoich krewnych. Historie ich rozdzielenia są bardzo różne. Ludzie dowiadują się, że oddano ich do domu dziecka, bo zostali odebrani rodzinom patologicznym, zostali spłodzeni w wyniku gwałtu, albo ich matki zmuszono do ich oddania – opowiada twórczyni portalu. – Tak naprawdę odkrycie nawet najbardziej szokującej prawdy o swoich rodzicach daje wewnętrzny spokój. Jedne historie kończą się tym, że dzieci dalej utrzymują kontakt ze swoimi odnalezionymi biologicznymi rodzicami, inne kończą się na tylko jednym spotkaniu, ale nawet to wystarczy, by odzyskać spokój i móc żyć dalej – dodaje.
Nic dziwnego, że Bożena Łojko w pełni popiera ochronę prawa do tożsamości, o którą tak zabiega Komitet Praw Dziecka ONZ. Czy jednak to znaczy, że „okna życia” należy w imię tego prawa zlikwidować?
Albo „okno życia” albo beczka po kapuście?
- Można zadać pytanie „Gdyby nie było okien życia, to co by się stało z tymi dziećmi?” – pyta retorycznie Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka.
Zdaniem Małgorzaty Stańczak-Kuraś obawy, że alternatywą dla „okien życia” będzie wyrzucanie niechcianych noworodków w lesie, na śmietnik czy do już symbolicznej beczki po kapuście, są przesadzone.
- Oddanie dziecka do „okna życia” wymaga od matki dużego przygotowania. Musi wszystko zaplanować – wiedzieć, gdzie jest takie miejsce, dojechać tam i zostawić noworodka i to taki w sposób, aby po drodze nikt jej nie zauważył – zwraca uwagę psycholog. – Trudno zakładać, że osoba, która jest na tyle świadoma i opanowana, aby zrobić to wszystko, byłaby zdolna do porzucenia dziecka w lesie – dodaje.
Troskę matki o dziecko oddawane do „okna życia” potwierdza też inna historia z Poznania.
- Kiedyś zdarzyło się, że zadzwoniła do nas kobieta z pytaniem, jak wyglądają procedury, czy dziecko będzie bezpiecznie itd. Później rzeczywiście znaleźliśmy w oknie niemowlę – opowiadała niedawno w rozmowie z Wirtualną Polską Emilia Kierlik, pedagog z Centrum Wspierania Rodzin „Swoboda” w Poznaniu, gdzie „okno życia” funkcjonuje od 6 lat.
- Powinniśmy skupić się na upowszechnianiu wiedzy o tym, co ma zrobić matka, która chce po porodzie oddać dziecko do adopcji – apeluje Małgorzata Stańczak-Kuraś.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .