Lewica wraca pod kuratelę Kwaśniewskiego
Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że
prezydent Kwaśniewski w przedostatnim roku swej prezydentury jest
bliski celu - rządzenia Polską zza pleców premiera. Przy Leszku
Millerze było to skomplikowane. Nawet zwykłe suflowanie liderowi
SLD nie było proste - pisze Janusz Rolicki na łamach "Faktu".
06.04.2004 12:00
Tak ważni ministrowie jak Belka czy Cimoszewicz mianowani zostali wprost na życzenie Aleksandra Kwaśniewskiego. Z Kaliszem - kandydatem na ministra sprawiedliwości - już się prezydentowi nie udało. Leszek Miller, wspominając podczas Rady Krajowej SLD tamte dni, powiedział wprost, że prezydent był bliski wywołania kryzysu konstytucyjnego. O kogo konkretnie chodziło, premier nie wyjawił - pisze publicysta gazety.
Według Janusza Rolickiego, "twarda męska przyjaźń" między oboma politykami przerodziła się w otwarty konflikt wiosną ubiegłego roku, po wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" przez prezydenta. Szef państwa wezwał wówczas premiera do ustąpienia. Zakończyło się to ugodą co do wspólnego terminu wyborów do parlamentu krajowego i europejskiego w czerwcu tego roku. Wkrótce to porozumienie zostało zerwane, a prezydent musiał jak niepyszny robić dobrą minę do złej gry.
Aleksander Kwaśniewski czasem sprawia wrażenie uśmiechniętego, pogodnego misia. To jednak tylko pozory. Każdy, kto się z nim bliżej zetknął, wie, że urazy odpuszcza niechętnie i uparcie zabiega o jednoznaczne zwycięstwo. Czyni to jednak w rękawiczkach, nie unikając politycznych intryg. Od chwili, gdy Leszek Miller wskazał prezydentowi jego miejsce w szeregu, dla wszystkich stało się jasne, że po dniach upokorzeń musi nadejść czas rewanżu. I ten czas nadszedł, gdy zaczęły spadać notowania SLD - pisze publicysta "Faktu".
W obliczu nacisków ze wszystkich stron Leszek Miller zdecydował się na złożenie zapowiedzi dymisji. Ta dymisja to prawdziwa Canossa byłego lidera SLD, który korząc się przed prezydentem, oddał w jego ręce dalszy bieg wydarzeń. Dlaczego Miller zdecydował się na gest tak usłużny wobec prezydenta, a w stosunku do swoich kolegów zachował się jak Kozakiewicz w Moskwie - jest dziś przedmiotem domysłów. Niewykluczone, że w rewanżu Miller znajdzie się pod prezydenckim parasolem, a będzie mu on potrzebny, gdy w ślady Wiesława Kaczmarka pójdą inni ministrowie - pisze Janusz Rolicki na łamach "Faktu". (PAP)