"Lepiej rzucić w prezydenta fekaliami w wirtualu, niż realu"
Jak ktoś ma złość dla prezydenta, to lepiej by sobie ściągnął grę i w wyżył się wirtualu, niż by zaspokajał swoje zbrodnicze zamysły w realu, czy - nie daj Boże! - pisał przeciwko panu prezydentowi felietony - ironizuje prof. Magdalena Środa w felietonie dla Wirtualne Polski, nawiązując do głośnej w ostatnich dniach afery ze stroną AntyKomor.pl.
23.05.2011 | aktual.: 23.05.2011 15:37
Przez Polskę przeszła kolejna afera, tym razem z udziałem internauty, który prowadził "antypaństwową" stronę AntyKomor.pl. Na szczęście nasi dzielni funkcjonariusze ABW, żywieni z naszych podatków, spisali się na medal i - ryzykując życie - internetową stronę zamknęli, a jej administratora strasznie nastraszyli.
Ulżyło mi, że podatki płacę nie na darmo, bo nie dość, że chronią one życie prezydenta, to jeszcze i jego reputację. A wiem jakie to ważne, bo od jakiegoś czasu mam sprawę sądową wszczętą przeciwko mnie przez telewizję publiczną, która skarży się, że jakąś wypowiedzią naruszyłam właśnie jej reputację. Bronię się twierdząc, że nie sposób naruszyć reputacji kogoś (lub czegoś), kto jej nie ma, ale oskarżyciel jest nieugięty (w końcu na procesy wydaje pieniądze publiczne, a nie prywatne). I tak to trwa już dwa lata.
Prezydent to jednak nie telewizja publiczna, nikogo po sądach ciągać nie będzie, bo od czego jest ABW? Weszło do mieszkania internauty, nastraszyło go i sprawa jest zamknięta.
Rzeczywiście, zagrożenie (życia, reputacji, prestiżu) pana prezydenta musiało być wielkie, bo sprawca prowadził stronę, gdzie działy się straszne rzeczy. Zapewne pół Polski ściągało z niej grę "Komor-killer", by w przestrzeni wirtualnej ciskać w prezydenta fekaliami lub innymi okropieństwami. Trudno mi sobie, co prawda, wyobrazić realne zagrożenie jakie stąd płynie i dla prezydenta, i dla pokoju społecznego. Przeciwnie. Jak ktoś ma złość dla prezydenta, to lepiej by sobie ściągnął grę i w wyżył się wirtualu, niż by zaspokajał swoje zbrodnicze zamysły w realu, czy - nie daj Boże! - pisał przeciwko panu prezydentowi felietony. Jednak jakiejś usłużnej prokuraturze powiadomienie ABW wydało się niezbędne.
Toczy się dyskusja, czy potrzebnie? Czy nie jest to ograniczanie wolności słowa, czy nie jest to nadużywanie władzy i przesadna troska o dobra (prezydencki prestiż i bezpieczeństwo), o które dbać powinny różne służby a także sam prezydent, ale niekoniecznie w sposób, który ogranicza wolność innych?
J.St. Mill mówił, że wolność opinii, nawet najgłupszej, to najważniejsze dobro jakie mamy i że trzeba nie lada powodów, by ją ograniczyć. Najważniejszym jest krzywda drugiego człowieka. Czy prezydent był zagrożony? Nie sądzę. Czy korozji uległa jego reputacja? - również nie. Złą reputację mógł mieć co najwyżej antyprezydencki portal.
Prezydent chroniony jest odpowiednimi służbami, a także opieką samego pana Boga. Rzadko bowiem który prezydent przebywał tyle czasu na klęczkach, w modlitewnym skupieniu i w otoczeniu kleru, co obecny. Trochę tak, jakby premier powierzył mu rolę pełnomocnika ds. kontaktów z siłami nadprzyrodzonymi lub biskupami, a pan prezydent gorliwie się z tej roli wywiązuje. Ale czy ochrona pana prezydenta wymaga kontroli portali internetowych i analizy chamstwa, które tam się zalęgło? Nie sądzę.
Dla bezpieczeństwa pana prezydenta wystarczy jego doradca Nałęcz i pan Bóg, do którego się tak gorliwie modli. ABW mogłoby się zająć poważniejszymi sprawami.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski