Leków w tej wsi nie kupisz. Zamknięto im ostatnią aptekę
Masz receptę? Coś cię bierze? Musisz jechać dwanaście kilometrów, bo ostatnią aptekę zamknięto. Nie masz samochodu, to masz problem. Tak wygląda codzienność mieszkańców tej wsi. I dziesiątek innych w całym kraju.
Wzdłuż drogi wolnym krokiem idzie staruszek. Trzyma w rękach wypakowane zakupami siatki.
- W którą stronę jedziecie? - Pyta. - Może na Czarnowo?
- Tak, na Czarnowo - odpowiadam. Choć to nie w naszą stronę.
Staruszek prosi, żeby go podwieźć. Wsiada do samochodu. Tak poznaję Henryka.
- Zabrali aptekę - wzdycha. - Okropny problem jest.
Była apteka
Jest w Kołakach sklep spożywczy. Naprzeciwko stoi szary budynek urzędu gminy. Tam gabinet ma też lekarz. Kawałek dalej jest remiza, obok cmentarz. Są też uprawne pola, które sięgają po horyzont. I mały staw, przy którym stoi plac zabaw.
- Strasznie żałowałam - kręci głową mieszkająca we wsi staruszka. - Ale inni sobie jeździli do miasta. Kupowali tam leki, bo jest taniej. Kobiecina u nas zbankrutowała.
Mieszkańcy opowiadają, że aptekarka przyjeżdżała do nich aż z Białegostoku. Codziennie rano wsiadała w samochód, pokonywała sześćdziesiąt kilometrów. Otwierała swoją małą, ciasną aptekę. Parę godzin sprzedawała mieszkańcom leki. I wracała.
- Jedne drzwi był lekarz, drzwi obok apteka - mówi dalej staruszka. - Kiedyś wyszłam od lekarza i zaraz kupiłam co trzeba. Teraz trzeba jechać. Muszę zawsze prosić syna, wnuczka, synową, żeby mnie zawieźli.
Bo apteki już w Kołakach nie ma.
Przecież każdy ma samochód
Ruch we wsi jest między sklepem a urzędem. Parkują tam samochody, ludzie przemykają przez jezdnię. Jedni robią drobne zakupy, inni wychodzą z teczkami dokumentów. Dalej, za domami, widać pole, po którym jeździ traktor. Słychać już tylko szczekające psy.
- Teraz każdy ma samochód - stwierdza jeden z mieszkańców. - Dług po uszy w banku, ale samochody, ciągniki, wszelki sprzęt stoi.
- Nie ma takich osób, które by nie miały młodszych opiekunów - dorzuca inny. - Wnuczki, dzieci, ktoś podjedzie zawsze.
- Bywa, że i na pogotowie trzeba samemu babkę zawieźć - zauważa pierwszy.
Na pogotowie wieźć trzeba do miasta, tak jak po niemal wszystko trzeba jechać do miasta. Po zakupy spożywcze, po paliwo do samochodu, no i po leki. Najbliżej mieszkańcy mają do Zambrowa.
- Tylko z lekami coraz gorzej, bo droższe są - wzdycha mężczyzna. - Cały czas jakiegoś leku nie ma. Najgorzej z tymi na nowotwory jest.
Wtedy muszą jechać jeszcze dalej. Większa od Zambrowa jest Łomża, potem zostaje tylko Białystok albo Warszawa.
Za lasem mieszkam
Henryk siada na tylnej kanapie. Tłumaczy, jak dojechać do jego domu. Wyjeżdżamy ze wsi, skręcamy w lewo. Po chwili mijamy ostatnie zabudowania.
- Prosto, panie, jedź prosto - mówi. - To kawałek drogi jest.
Jedziemy wzdłuż pól. Nie widać na nich żywej duszy. Tylko lekką mgłę.
- Rozmaite ludzie, starsze i chore, nie mają jak leków kupić - opowiada. - Teraz od lekarza wracam. Syn mnie odwiózł, ale nie mógł czekać.
- To jak pan leki kupuje?
- Jeździć trzeba. Nawet do Łomży - wzdycha - U nas w domu są dwa samochody. Tylko dzieci muszą czymś do pracy jeździć.
Pola zmieniają się w las. Do wsi są stąd dwa kilometry. Do Zambrowa kolejne dwanaście, a Łomża to jakieś czterdzieści.
- O, tu zaraz, za lasem mieszkam - wygląda przez okno.
PRZECZYTAJ TEŻ: Zafałszowana frekwencja wyborcza. Odkryłem tajemnicę Zębowic
Stajemy przed bramą sporego, schowanego w drzewach domu. Wygląda trochę, jakby był opuszczony. Widać puste podwórko za płotem, podjazd, na którym nie ma samochodu.
- Duży dom? Jak się zjadą wszyscy, to pełen jest - uśmiecha się staruszek. - Przyjeżdżają raz na tydzień. Pracują, każdy chce zarobić. Tu nie ma lekko, każdy kręci tak, żeby parę złotych było.
Henryk otwiera drzwi. Wysiada powoli z samochodu. Idzie w stronę furtki.
- Cała wieś, cała parafia za panem stanie, jak pan aptekę założy - rzuca na pożegnanie.
Wójt się stara, ale chętnych nie ma
Apteka w Kołakach zniknęła dwa lata temu. Wójt robił, co mógł, aby do gminy powróciła. Rozmawiał z właścicielami wszystkich aptek w okolicy, czy ktoś chciałby otworzyć punkt u niego. Chętnego nie znalazł.
- Nikt nie będzie przyjeżdżał z Warszawy, żeby u nas aptekę otworzyć - wzdycha.
Poza tym przeszkodą stały się przepisy. Budynek urzędu gminy przestał spełniać wymagania, które pozwalają otworzyć w nim aptekę. Nie ma lokalu, który miałby jednocześnie i podjazd dla niepełnosprawnych, i oddzielne wejście, i wymaganą liczbę pomieszczeń.
- Przystosowanie lokalu to są poważne koszty - rozkłada ręce wójt. - Innych budynków w gminie nie mamy.
Aptekarzy, którzy mogliby przyjechać, zniechęcało również to, że nie mieliby wielu klientów. Cała gmina to nieco ponad dwa tysiące mieszkańców, w samych Kołakach mieszka około czterysta osób. Poza tym część i tak jeździ do miasta, bo tam zapisali się do lekarza.
- Prawo rynku - stwierdza krótko wójt.
Ostatnio pojawiła się jednak nadzieja, że ktoś aptekę otworzy. Wójt opowiada, że znajoma ich wikariusza wróciła jakiś czas temu z zagranicy. Otworzyła aptekę w innej miejscowości, ale usłyszała, że u nich w gminie nie ma gdzie kupić leków.
- Tym razem może się udać - cieszy się wójt. - Chodzi o podstawowe leki. Żeby mieszkańcy mogli coś przeciwbólowego kupić.
Miasteczka bez aptek
Nie tylko w Kołakach zniknęła ostatnia apteka. Podobnie stało się w ponad siedemdziesięciu innych miejscowościach. Gdzieniegdzie nie była to nawet apteka, ale punkt apteczny. Poza tym ciężko zliczyć wsie, gdzie nigdy nie było ani jednego, ani drugiego.
O problemie nieustannie mówią członkowie Związku Pracodawców Aptecznych "PharmaNet". Prezes Marcin Piskorski wymienia listę przyczyn, które jego zdaniem sprawiają, że apteki nie powstają tam, gdzie może ich brakować.
- Wysoki koszt wejścia, wysokie koszty utrzymania, mnóstwo wymagań - oznajmia Piskorski.
Koszt to chociażby sam lokal, który musi spełniać szereg wymagań. Jak już pisaliśmy, zarówno apteka, jak i punkt apteczny, muszą mieć określoną liczbę pomieszczeń, wejść, podjazd dla niepełnosprawnych. Poza tym każda apteka musi mieć własną recepturę, czyli miejsce, gdzie robi leki na receptę.
- Na Zachodzie jest tak, że receptura jest w jednej aptece i obsługuje cały powiat - zauważa. - U nas są archaiczne przepisy, że każda apteka musi być w nią wyposażona, co jest bardzo drogie.
Nie można też apteki reklamować, a po zmianie przepisów może prowadzić ją jedynie farmaceuta. Dawniej aptekę mógł otworzyć każdy inwestor, który dopiero potem musiał zatrudnić fachowy personel.
- Nie ma kto otwierać aptek - stwierdza Piskorski. - Farmaceuci nie chcą tego robić. Nie chcą być właścicielami aptek, bo musieliby wziąć kredyt, stać się przedsiębiorcami, ponosić odpowiedzialność, działać na trudnym rynku.
Na wsiach, zamiast apteki, może powstać punkt apteczny. Wtedy wymagań jest nieco mniej, ale i asortyment znacznie uboższy. Może w nim pracować technik farmaceutyczny, a nie farmaceuta. Wciąż jednak trzeba mieć odpowiedni lokal.
- Trzeba liberalizować ten rynek. Zamykanie go skutkuje spadkiem dostępności, jakości i wzrostem cen - uważa Piskorski. - Jesteśmy na początku tego procesu, a nie na jego końcu.
Najwięcej tracą ci, którzy leków najbardziej potrzebują. Osoby starsze, schorowane, dla których te kilkanaście kilometrów do sąsiedniego miasta może być barierą. Bo autobus nie jeździ co chwilę, bo trzeba kupić na niego bilet, bo to cała wyprawa, która może zająć kilka godzin.