PolskaLekcja umierania. Krystyna była przy śmierci każdego podopiecznego. "Nie żałuję"

Lekcja umierania. Krystyna była przy śmierci każdego podopiecznego. "Nie żałuję"

Krystyna dołączyła do pani Marianny w ostatnim stadium choroby. Od razu przypadły sobie do gustu. Przegadywały całe cztery godziny, które w tygodniu spędzały razem. W tej relacji nie miało znaczenia kto jest kim. Zaprzyjaźniły się. Później nastąpiło drastyczne pogorszenie zdrowia i śmierć. Krystyna była na pogrzebie. Płakała. Mówi, że to normalne, bo związała się emocjonalnie. I, że na tym polega jej zadanie. Na wsparciu psychicznym i przeprowadzaniu na drugą stronę.

Lekcja umierania. Krystyna była przy śmierci każdego podopiecznego. "Nie żałuję"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

17.01.2017 | aktual.: 18.01.2017 08:34

W rozmowie z Wirtualną Polską Krystyna opowiada, że w życiu każdego człowieka przychodzi moment, w którym chce pomóc, ale nie wie jak. Oczywiście, jak się ma pieniądze, sprawa jest prosta. Ale Krystyna nie ma ich zbyt wiele. Ma jednak coś innego, czym mogła się podzielić - swój czas. Zapisała się na pierwsze zajęcia kursu w łódzkim Caritasie. Po trzech kolejnych spotkaniach oficjalnie stała się wolontariuszką hospicjum domowego.

Potrzeba rozmowy

- Mój kurs w Caritasie popchnął mnie do tego, by zmienić zawód. Stwierdziłam, że to jest coś, czego mi brakuje. Zrobiłam zwrot o 180 stopni. Ze szwaczki przekwalifikowałam się na opiekuna medycznego. Teraz pracuję w Domu Pomocy Społecznej. Nie żałuję - opowiada Krystyna.

Przez cztery lata wolontariatu miała czterech podopiecznych. Patrzyła na śmierć każdego z nich. Z ostatnim, panią Marianną, na początku było całkiem nieźle. Sama korzystała z toalety i prysznica. Krystyna opowiada, że jej stan był na tyle dobry, że wizyty w jej domu polegały przede wszystkim na towarzystwie i rozmowach. Rodzina dbała o nią bardzo. Odpowiednie warunki, dobry lekarz. Ale brakowało jej rozmowy. Więc z Krystyną gadały godzinami. - Starsze osoby, mieszkające same, potrzebują kogoś, z kim mogą po prostu porozmawiać. Niekoniecznie z rodziny. Jak już się zdobędzie ich zaufanie, co często nie jest łatwe, nawiązuje się silną więź. Gdy przychodziłam do pani Marianny na dwie godziny, cały czas poświęcałyśmy na rozmowę i nawet nie wiadomo było, kiedy te godziny mijały - wspomina Krystyna.

Ale pani Marianna miała już 80 lat, a jej organizm trawił paskudny rak. Rozwijał się bardzo cicho i w zastraszającym tempie. Gdy trafiła do szpitala, lekarze zdiagnozowali już przerzuty. Nie miała apetytu, przestała chodzić. Opieka w domu stała się bardzo ciężka i dla jedynego syna niemal niemożliwa. Panią Mariannę trzeba było umieścić na oddziale opieki paliatywnej.

Znienawidzona umieralnia

"Umieralnia" - tak ludzie nazywają oddział, na który przeniesiono panią Mariannę. Krystynę denerwuje takie określenie. - Nam wciąż jeszcze bardzo źle kojarzy się hospicjum. I na tym też polega mój wolontariat. By tę nazwę odczarować. Gdy człowiek jest ciężko chory, leżący, nie znaczy, że ma być skazany na zaniedbanie. Nie. Tym bardziej trzeba się o niego troszczyć. Hospicjum jest po to, by człowiek nie cierpiał, albo cierpiał jak najmniej - mówi.

Gdy pani Marianna trafiła do szpitala, Krystyna nie przestała do niej przychodzić. Zmieniła tylko lokalizację. Opowiadała jej tak, jak dawniej. Czytała książkę. Modliła się. - Nasi podopieczni od strony medycznej zaopiekowani są dzięki lekarzom i pielęgniarkom. My jesteśmy od wsparcia psychicznego - zaznacza Krystyna. Do domowego hospicjum Caritasu przyjmują osoby nie tylko wyznania katolickiego. Nie ma przymusu modlitwy i odwiedzin księdza. Bo nie o wiarę tutaj chodzi.

- Taki wolontariat jest najpiękniejszą rzeczą, którą można dać drugiemu człowiekowi. To nasz wolny czas, poświęcony choremu, za który nie oczekujemy ani wynagrodzenia, ani podziękowań. To nasza dobra wola. Pomoc chorym sprawia mi ogromną radość - mówi Krystyna. Tłumaczy też dlaczego na wolontariat wybrała akurat hospicjum, czyli tą znienawidzoną przez wszystkich "umieralnię".

- Można tu bezpośrednio, w namacalny sposób pomóc człowiekowi. Szczególnie temu, który jest nieuleczalnie chory. Jego rodzina zmaga się zwykle z problemem braku czasu - nie mogą go poświęcić choremu tyle, ile by chcieli. Dlatego często nasi podopieczni są samotni. I my pomagamy im z tym walczyć. Już sama nasza obecność przy ich łóżku dużo daje - tłumaczy.

"Dlaczego teraz?"

Krystyna wie, jak wygląda umieranie. Nauczyła się rozpoznawać, kiedy przychodzi czas na pożegnanie. Zawsze ma nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Że lekarze "coś" zrobią, bo przecież nigdy nie ma dobrego momentu na odchodzenie. Później budzi się w Krystynie silna natura realistki i wie, że człowiek nie może już nic zrobić. Płyną łzy bezsilności, których Krystyna nie może i nie chce powstrzymywać. - Czasami pozwalam sobie na głośne tupnięcie: dlaczego teraz? Mimo że wiem, że na to pytanie nie ma odpowiedzi. Później sobie tłumaczę - Bóg tak pomyślał i czemuś przecież ma to służyć - mówi.

Podopieczni trafiają do wolontariuszy z przypadku. Nie wybierają. Pojawiają się w domu podopiecznego, lub przy jego szpitalnym łóżku, zwykle na cztery godziny w tygodniu. W zależności od potrzeb chorego i rodziny. Medyczna pomoc wolontariusza kończy się na zmianie opatrunków. Uczą za to rodzinę codziennej pielęgnacji. - Staram się tych ludzi pokierować, jak opiekować się osobą leżącą, jak wykonywać toaletę, jak ją myć, zmieniać pampersa, czy umyć głowę w łóżku. Takie czynności mogą wydawać się trywialne, ale w rzeczywistości są ciężką, fizyczną pracą - tłumaczy Krystyna.

Każdy wolontariusz ma jednego podopiecznego na raz i zostaje z nim do samego końca. Mimo że praca ze starszymi osobami daje w kość i często, jak mówi Krystyna, jest niewdzięczna, to właśnie ten koniec okazuje się być dla niej najcięższy.

"Przyjaciółka"

- To moment, który zostaje w człowieku na całe życie - mówi Krystyna. - Na razie daję sobie z tym radę. Chyba nawet całkiem nieźle. Częściowo na zasadzie wiary i modlitwy, ale bardzo ważne są też spotkania i wymiana doświadczeń z innymi wolontariuszami. Śmierć to temat, o którym należy rozmawiać - dodaje.

Jest też pogrzeb. To ta część odchodzenia, która pozwala uporać się z żałobą. Nie każda rodzina chciała, by Krystyna była obecna podczas uroczystości. - Nie mam do nich żalu. Mają do tego prawo - mówi. To zwykle rodziny tych podopiecznych, z którymi spędziła mniej czasu.

Na pogrzebie pani Marianny była. Syn nie miał nic przeciwko. Przegadały przecież tyle godzin. Związała ich bardzo specyficzna więź. Dziadkowie Krystyny umarli, gdy była małą dziewczynką. Nawet ich nie pamięta. Więc kontakt z panią Marianną pustkę po dziadkach odrobinę wypełnił, choć Krystyna nie lubi o tym myśleć w ten sposób. Swoją podopieczną nazywa więc przyjaciółką.

- Za każdym razem boli serce, bo wiem, że mój podopieczny prędzej czy później odejdzie. Mimo to staram się stworzyć z nim więź i podchodzić do niego ze spokojem i miłością. A każdy z nich, mimo że zmaga się z paskudną chorobą i bólem, odpłaca się tym samym - opowiada Krystyna.

Lekcja cierpliwości

Wolontariusz nie jest pozostawiony sam sobie. Zawsze może porozmawiać z psychologiem, a raz w roku z innymi wolontariuszami bierze udział w spotkaniu wyjazdowym. - To jest czas kiedy można odreagować i porozmawiać o tym, co nas niepokoi i dręczy - mówi Krystyna. Nie ukrywa, że taki wolontariat to spore obciążenie psychiczne, ale powtarza, że nigdy się nie zawahała. - Jak człowiek nauczy się podchodzić do tego z oddaniem i miłością, i patrzy na pozytywne konsekwencje swojego działania, takie wątpliwości po prostu się nie pojawiają - mówi. Daje od siebie dużo, ale przyznaje, że sama też na tym korzysta. - Nie jesteśmy w stanie nauczyć się tyle od zdrowego człowieka, ile od chorego - zaznacza.

Najważniejsza lekcja? Krystyna mówi o cierpliwości i umiejętności słuchania. - Wszyscy mamy to do siebie, że zawsze chcemy robić tak, jak nam się wydaje, że będzie dobrze. Rzadko słuchamy, co druga osoba ma do powiedzenia. Wciąż chcemy, by było po naszemu. A tu się okazuje, że najpierw warto usiąść, porozmawiać, a przede wszystkim posłuchać. To bardzo ważne. I zapewniam, że warto. Dla uśmiechu tych ludzi, naprawdę warto.

* Od 1995 roku Caritas Archidiecezji Łódzkiej prowadzi kurs podstawowy dla kandydatów, przygotowujący ich na wolontariuszy hospicjum domowego. Z dotychczasowych edycji skorzystało już ponad tysiąc osób. Hospicjum domowe Caritas Archidiecezji Łódzkiej rozpoczęło kolejny kurs dla kandydatów na wolontariuszy, z którego może skorzystać każdy, kto skończył 18 rok życia.

śmierćwolontariathospicjum
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (64)