Lekarzy jak na lekarstwo, informacje o informatykach bezcenne
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Mam dla was dwie wiadomości: złą i trochę lepszą. Zła jest taka, że irlandzkie szpitale dogorywają i coraz więcej pacjentów zamiast wyleczyć złamaną nogę łapie tam infekcje. Co drugi lekarz w irlandzkim szpitalu jest obcokrajowcem i oficjałowie próbują wyjaśnić tym niskie kwalifikacje personelu; najwyraźniej wciąż zbyt mało jest tam lekarzy z Polski. Irlandzki sektor IT nie dogorywa, ponieważ w ogóle nie jest irlandzki - prawie wszyscy informatycy w tym kraju są zagraniczni i tu na szczęście nikt na kwalifikacje nie narzeka, ponieważ większość informatyków to Polacy. Wciąż jednak jest ich o wiele za mało i tu zaczyna się myśl przewodnia lepszej wiadomości: w obu sektorach wciąż jest do obsadzenia kilka tysięcy miejsc pracy.
15.07.2013 | aktual.: 15.07.2013 08:02
Czytaj także wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Zacznijmy od lecznictwa, bo szlachetne zdrowie jest przecież najważniejsze. Niestety, nigdy nie było przesadnie ważne w Irlandii, Republic of, gdzie nawet w czasach boomu mówiono, że tutejsza gospodarka jest w pierwszym świecie, a służba zdrowia w trzecim. Teraz na szczęście obie gałęzie zrównały się do jednego poziomu, aczkolwiek tego drugiego. Dyrektorzy szpitali biją na alarm, bo eksodus personelu zaczął przybierać na sile - miejscowi lekarze tłumnie uciekli do Kanady i Australii, a w ślad za nimi podążyły pielęgniarki, przez co zasadniczą część personelu medycznego zatrudnia się zza granicy. Uciekli, bo ponoć kuszą ich tam lepszymi zarobkami i krótszym tygodniem pracy, ale jeśli to prawda, to przysłowie o grzędzie, którą dało się kurze, jest tu jak najbardziej uzasadnione. Powinni popracować przez chwilę w prawdziwym trzecim świecie, żeby docenić lokalne warunki. Albo w Pipidówku Górnym nad Wisłą za symboliczne pięć zeta.
Doszło do tego, że Health Service Executive, czyli coś jakby tutejszy odpowiednik NFZ, musiało prowadzić oficjalne kampanie rekrutacyjne w Pakistanie i Afryce Południowej, żeby sprowadzić lekarzy do pracy w newralgicznych placówkach, gdzie braku personelu być nie może, czyli na przykład na oddziałach intensywnej terapii. W lipcu do koniecznego obsadzenia jest aż 200 miejsc pracy dla samych tylko lekarzy, przez co kandydatów poszukuje się niemal histerycznie. Wszystkich wakatów dla samych tylko doktorów medycyny w irlandzkiej służbie zdrowia jest teraz 4910. Nie wspominając o reszcie personelu. A w przeciwieństwie do sytuacji choćby znanej z polskiego podwórka, tutaj jest to zawód całkiem elitarny. Zarobki zapewne wahają się zależnie od regionu i stanowiska, ale jeszcze w marcu tego roku Irish Independent wspominał o wolnych miejscach pracy dla lekarzy aż za 116 tysięcy euro brutto rocznie.
Z danych serwisu Payscale.com można wywnioskować, że lekarz zarabia w Irlandii od 45 do 48 tysięcy euro rocznie, co przy standardowych stawkach podatków i opłat w przybliżeniu przekłada na dwa i pół tysiąca miesięcznej pensji netto, a nawet dwa osiemset. Pensja pielęgniarki to 30 tysięcy brutto rocznie, co by dawało w przybliżeniu dwa tysiące miesięcznej pensji na rękę.
Dr. Sam Coulter Smith, dyrektor szpitala „Rotunda” w Dublinie, przyznał publicznie, że aktualny standard usług lekarzy w irlandzkich szpitalach sięgnął poziomu na tyle niskiego, że kiedyś byłby nie do pomyślenia. Jeżeli ma na myśli przepyszne czasy Celtyckiego Ratlerka, to by znaczyło, że teraz służba zdrowia w tym kraju przeistoczyła się w jakieś znachorskie podziemie. Dr. Smith próbuje wyjaśnić sytuację eksodusem irlandzkich lekarzy i napływem obcokrajowców o niskich kwalifikacjach i niestety muszę się z nim nie zgodzić, bo spotkałem w tym kraju lekarzy z różnych regionów świata i byli naprawdę wysoko kwalifikowanymi specjalistami. Notorycznie opowiadam o obserwacji dokonanej w szpitalu położniczym, gdzie doskonały skądinąd personel był przekrojem etnicznym całej kuli ziemskiej, a jedyni Irlandczycy, z wyjątkiem kilku pielęgniarek, byli ochroniarzami lub pracowali na recepcji. Z drugiej strony, często opowiadam o irlandzkim lekarzu, który nie rozpoznał książkowego przypadku krańcowego stadium zapalenia
woreczka żółciowego i rozkładając ręce zaproponował morfinę komuś, kogo życie uratowała natychmiastowa wycieczka do Polski i operacja w polskiej klinice.
Zdarzają się oczywiście i tendencje biegnące w przeciwnym kierunku. Wspominałem już na łamach tej rubryki o polskim ginekologu, który był przeziębiony i kichał badając ciężarne pacjentki, oraz o Irlandczyku z mojej osiedlowej przychodni, którego uważam za wzór cnót i wszelkiej medycznej wiedzy. Choć przyznaję, że w sprawach wagi ciężkiej największe zaufanie mam do polskich lekarzy z Dublina, bynajmniej nie z powodów językowych, tylko natury czysto profesjonalnej. Żeby nie było niedomówień: rzeczony kichacz nie pracował dla żadnej z naszych tutejszych przychodni.
Tak czy owak, poziom usług w szpitalach faktycznie osłabł, ale ja bym raczej upatrywał przyczyny tego faktu w sferze logistyki albo biurokracji i faktycznie, rotacji personelu, co się zwykle przekłada na spadek poziomu wszystkiego, co w tych sferach kuleje. Z innego raportu, opublikowanego przez Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób, wynika że co dziewiętnasty pacjent irlandzkiego szpitala zamiast się w nim wyleczyć łapie w nim jakąś infekcję. Jak rozumiem, ma to wynikać z marnych warunków sanitarnych.
Wracając zaś do sektora informatycznego, tutaj też zarabia się naprawdę nieźle. Najgorsze pensje dla absolutnie początkujących małolatów zaczynają się od 30 tysięcy euro rocznie, przeciętne osiągają 70 tysięcy, a doświadczony specjalista zarabia od stu tysięcy wzwyż. Według prognoz sektor IT to najszybciej i najprężniej rozwijająca się gałąź irlandzkiej gospodarki. Potężnieje sfera tzw. Business Intelligence, czyli systemów przetwarzania danych. Niestety, za przeproszeniem, nie ma komu robić. W efekcie prawie wszyscy eksperci w tej dziedzinie pochodzą zza granicy i choć nie mam dostępu do statystyk, wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że przynajmniej połowa z nich to Polacy. Wciąż jest ich za mało, w Irlandii na obsadzenie czeka 4.500 miejsc pracy dla informatyków.
Przyczyna tego przedziwnego braku lokalnej siły roboczej jest dość prosta i ma swoje korzenie we wspominanych już przez mnie czasach prosperity, kiedy na irlandzkim rynku pracy miejscowych obowiązywało hasło „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie menadżera”, przez co kraj ten zaroił się od ledwo piśmiennych menadżerów z kolczykami w językach, zainteresowanych głównie wymiotowaniem na chodniki w sobotnią noc. Chodzenie do szkoły dłużej niż potrzeba, by zasilić tę kadrę, zrobiło się bardzo niemodne, a wręcz nieopłacalne, bo wiadomo było, że autentycznie, przecież przyjadą Polacy i zrobią wszystko.
Wniosek z tego jest dość banalny. Wciąż brakuje tu Polaków, którzy zrobią wszystko, po prostu. Jeśli więc jesteś lekarzem albo informatykiem i zapoznałeś się z merytoryczną stroną niniejszego felietonu, porównaj ją z merytoryczną stroną swojego życia i dokonaj wyboru.
Zapoznanie się z jego stroną niemerytoryczną traktuję jako zachętę to mniej sztywnego myślenia o życiu, które jest chlubą tego kraju, a i mnie przyświeca dość zasadniczo. Jeśli zostaniemy sąsiadami, chętnie przybliżę je nad kufelkiem czegoś ciemniejszego.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com