Lekarze boją się pobierać narządy
Zastraszeni wypowiedziami ministra Ziobry lekarze boją się pobierać narządy od ludzi, u których orzeczono kliniczną śmierć. Boją się działać, bo widzą, że władza jest skora do ferowania natychmiastowych wyroków - mówi w wywiadzie dla "Słowa Polskiego - Gazety Wrocławskiej" prof. Dariusz Patrzałek, wojewódzki konsultant ds. transplantologii.
24.03.2007 | aktual.: 24.03.2007 09:38
Najpierw było aresztowanie warszawskiego kardiochirurga. Potem zarzuty dotyczące nieprawidłowości przy leczeniu chłopca chorego na białaczkę przeszczepem komórek macierzystych. Dla transplantologów nastały ciężkie czasy.
Prof. Dariusz Patrzałek: Bardzo ciężkie. Co ważne, to nie odbija się tylko na nas, ale na wszystkich chorych. Bo dramatycznie spada liczba przeszczepów. W naszej klinice zwykle miesięcznie przeszczepialiśmy około 10 nerek, a teraz od początku miesiąca przeprowadziliśmy tylko trzy tego typu operacje. Kolejka wcale się nie skraca. Na nerkę w Polsce czeka 1200 osób. Niektórzy nie doczekają szczęśliwego końca.
Wszystko przez to, że brakuje narządów?
– Nie o to chodzi. Najwięcej przeszczepów wykonaliśmy w 2005 roku. Od tego czasu z kraju wyjechały tysiące anestezjologów. To odbiło się też na transplantologii. Nie robi się takich operacji, bo nie ma rąk do pracy. Taka jest nasza polska rzeczywistość – rzeczywistość lekarzy uciekających w poszukiwaniu lepszych zarobków za granicę.
Ale skąd ten deficyt właśnie teraz?
– Jeśli minister sprawiedliwości w błyskach fleszy oznajmia, że lekarz popełnił zabójstwo, proszę się nie dziwić, że środowisko jest zastraszone. Lekarze wiedzą, że orzeczenie śmierci mózgu i pobranie narządów jest zgodne z prawem. Boją się działać, bo widzą, że władza jest skora do ferowania natychmiastowych wyroków. Więc nie pobierają narządów.
Nie mają obowiązku?
– Nie mają. To jest decyzja ich sumienia. Każdy staje przed ogromnym ryzykiem. A w przypadku lekarzy pobierających narządy, to ryzyko jest podwójne. Nie chodzi o procedurę medyczną, ale o traumatyczną rozmowę z bliskimi potencjalnego dawcy. Teraz, po takiej medialnej kampanii, rodziny są sfrustrowane i często wrogo nastawione. Mają pretensje i masę wątpliwości.
Bo widzą ukochaną osobę podłączoną do wielu urządzeń. Myślą, że ich bliski żyje...
– Ale tak nie jest! Medycyna może sporo – można utrzymać akcję serca, podłączyć respirator i odpowiednio nawodnić takiego człowieka. Ale śmierć pnia mózgu to nieodwołalna śmierć. Są kryteria, procedury, według których się postępuje, orzekając ją. Nie ma mowy o dowolności.
Rodzin nie interesują procedury.
– I dlatego te rozmowy są takie trudne. Zdarzyło mi się kilka razy, że lekarze prowadzący pacjenta, którzy mieli pobrać narządy, wzywali mnie na pomoc. Byli to głównie pediatrzy.
Najtrudniej rozmawia się z rodzicami małych dzieci?
– Tak, ale takich rozmów jest też najmniej. Na 50-60 przeprowadzanych w naszym regionie w ciągu roku, tylko cztery to rozmowy z rodzicami. Są dramatyczne. Na takie cztery przypadki sukces osiągamy tylko w jednym.
Rodziny w całej procedurze nie można pominąć? Przecież jest centralny rejestr sprzeciwów. Do niego może się wpisać każdy, kto nie chce być dawcą.
– Ale prawo zakłada dwie inne możliwości zastrzeżenia sprzeciwu. Pierwszy to pisemne oświadczenie – zanotowane chociażby na pudełku papierosów. Drugie to oświadczenie w obecności dwóch świadków. Te furtki powodują, że bliscy zawsze są w stanie zablokować pobranie narządów. Nie zgadza się na to co dziesiąta rodzina pacjenta, u którego stwierdzono śmierć pnia mózgu. Ale przez ostatnie wydarzenia to się może zmienić.
A jak pod tym względem wyglądamy na tle Europy?
– Był czas, kiedy doganialiśmy cywilizowane kraje Europy. Ale teraz znów zaczynamy odstawać. I dopiero statystyki z końca tego roku pokażą, jak duże będą to dysproporcje.
Można to jakoś zmienić?
– Można, ale to musi być wielka zbiorowa praca lekarzy, Kościoła. Trzeba nie tylko poprawić prawo, ale też zmienić świadomość. No i władze powinny zmienić priorytety. I w końcu postawić na służbę zdrowia. Nie na F-16, nie na wojnę w Afganistanie, ale na szpitale. Rodziny, na które spada wiadomość o śmierci bliskiego, są w szoku, więc nietrudno zrozumieć, dlaczego nie chcą myśleć o oddaniu jego narządów. Ale od 1996 roku do rejestru sprzeciwów zgłosiło się prawie 24 tysiące osób.
– Każdy ma i powinien mieć do tego sprzeciwu prawo. Chce zabrać swoje narządy po śmierci do piachu – jego sprawa. Ale w takim układzie nie powinien liczyć na to, że w razie potrzeby dostanie narząd od obcego dawcy. Moim zdaniem takie rozwiązanie byłoby sprawiedliwe i słuszne.
To nie byłoby odbieranie komuś szansy na życie w majestacie prawa?
– A ten, który się nie zgadza na oddanie swoich narządów, to co? Nie odbiera innym szansy? Gdyby był taki zapis, że sam w razie potrzeby nie dostanie tego najcenniejszego daru, to może zastanowiłby się nad swoim sprzeciwem. Bo powinien mieć świadomość, że swoją odmową może kogoś zabić. To mało poprawne politycznie, dlatego nie dyskutuje się o tej kwestii. A debata powinna zacząć się już teraz. Mamy sprzęt, mamy fachowców, ale organów brakuje.
Anna Waszkiewicz, (Polskapresse)