Legendarna polska broń - karabin przeciwpancerny "UR"
Chyba żadna polska broń nie jest owiana taką tajemnicą i legendą, jak karabin przeciwpancerny wzór 1935. Przez długi czas sekretem pozostawała nawet jego nazwa - znany jest przede wszystkim pod kryptonimem "UR". Czy jego skuteczność także była mityczna?
03.03.2014 18:05
Kilka lat po odzyskaniu niepodległości Polska stanęła u progu nowego niebezpieczeństwa: Związek Sowiecki zbroił się na potęgę. W latach 1928-1932 wprowadzano tam w życie "pięciolatkę", program gospodarczy mający doprowadzić do rozbudowy przemysłu zbrojeniowego. Cel osiągnięto i - chociaż z głodu zginęło kilka milionów ludzi - to Armia Czerwona stała się dumną posiadaczką wielu tysięcy czołgów. W Warszawie doskonale zdawano sobie sprawę, że jednym z pierwszych celów dla sowieckich czołgów będzie Rzeczpospolita. Zdobycie broni przeciwpancernej stało się polską racją stanu.
Polski wywiad zauważył zagrożenie sowieckimi czołgami dość wcześnie i już od końca lat 20. XX wieku szukano broni przeciwpancernej. W tym czasie mało kto w Europie zdawał sobie sprawę ze znaczenia czołgów. Większość państw zdecydowało się na rozwiązania połowiczne: do obrony przed czołgami miała służyć artyleria polowa, bardziej wyrafinowani postawili na armatki piechoty, bogatsi inwestowali w wielkokalibrowe karabiny maszynowe, a najbogatsi zastanawiali się nad specjalnymi armatami przeciwpancernymi. Polacy poszli zupełnie inną drogą - zaprojektowali cały system. Z dala od linii frontu czołgi wroga miała zwalczać artyleria, później do walki włączały się armaty przeciwpancerne, a gdy czołgów nie udawało się zatrzymać - do walki wchodziła indywidualna broń przeciwpancerna piechoty.
Polowanie na czołgi
Ową "indywidualną bronią przeciwpancerną" miał zostać opracowywany właśnie karabin przeciwpancerny. Prace nad nim rozpoczęły się jeszcze w latach dwudziestych od badań nad... amunicją myśliwską. Zdawano sobie bowiem sprawę, że proste powiększenie karabinu nie przyniesie dobrych rezultatów. Skorzystano zatem z pomysłu niemieckiego inżyniera Hermanna Gerlicha, który pracował nad pociskami myśliwskimi wielkich prędkości.
Karabin przeciwpancerny UR wz.35 w zbiorach Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy fot. PAP/Tytus Żmijewski
Do tej pory, żeby udało się przebić pancerz, pociski musiały być nie tylko od niego twardsze, ale również jak najbardziej masywne. Broń przeciwczołgowa stawała się zatem coraz większa i cięższa. Polacy poszli inną drogą. Okazało się, że przebicie pancerza wcale nie jest konieczne! Zwykły ołowiany pocisk wystrzelony z bardzo duża prędkością trafiał w płytę pancerną, "przyklejał" się do niej i oddawał jej cała swoją energię. Po drugiej stronie pancerza naprężenia były tak wielkie, że pancerz pękał i tworzył rój odłamków, które raziły załogę czołgu. Sam pocisk po uderzeniu w pancerz dosłownie rozpływał się w powietrzu - to znaczy sublimował i zamieniał się w gaz.
W 1932 roku zaczęto pracę nad ostateczną wersją broni działającej wedle opisanej zasady. Skonstruował ją młody inżynier Józef Maroszek. Wyglądem zewnętrznym i zasadą działania przypominała stosowany w Wojsku Polskim karabin Mauzera wzór 1898. W 1935 roku nową broń przyjęto do służby i pod nazwą "karabin przeciwpancerny wzór 1935" skierowano... wprost do tajnych magazynów.
Gdyby bowiem przeciwnik był uprzedzony o posiadaniu takiej broni przez Polaków, mógłby się bardzo łatwo - i tanio - przed nią zabezpieczyć. Wystarczyłoby przed zasadniczym pancerzem wozu bojowego umieścić cienki metalowy ekran, który przyjmowałby na siebie energię kinetyczną pocisku. Takie ekrany pojawiły się zresztą na czołgach w czasie II wojny światowej.
Eksport do Urugwaju
Karabiny przeciwpancerne produkowano jako "karabiny eksportowe dla Urugwaju", stad też znane są one także pod kryptonimem "Urugwaj", "Ur" czy też "UR". Do jednostek wojskowych "Ury" trafiły w pierwszym etapie mobilizacji - w marcu 1939 roku. Nawet wówczas dbano o przestrzeganie tajemnicy. Karabiny wysyłano w oplombowanych skrzyniach z napisem: "sprzęt optyczny" lub "sprzęt optyczno-mierniczy". Otworzyć je można było jedynie na rozkaz ze Sztabu Głównego. Przestrzegano tego bardzo skrupulatnie - w przypadku naruszenia plomb, otwarcia skrzyń czy też zgubienia się skrzyni na stacji kolejowej (bo były i takie przypadki), Sztab Główny wysyłał specjalne komisje, w których skład wchodzili nawet pułkownicy.
Nie wiadomo, ile karabinów przeciwpancernych wzór 1935 trafiło do Wojska Polskiego. Oceny są różne i wahają się od 2 tys. do 5,5 tys. egzemplarzy. Były jednak bronią powszechną i często spotykaną. Żołnierzy zapoznano z nią tuż przed wybuchem wojny. Utrzymywanie kb ppanc. wz.35 w tajemnicy nie miało jednak wpływu na umiejętność posługiwania się nim. Jego zasada działania była bowiem taka sama jak wszystkich innych karabinów piechoty: Mauzera wz. 1898 czy też nowszego wz. 29. Mógł więc z nich korzystać każdy polski żołnierz, nawet taki, który służbę czynną odbył w armii zaborcy.
Własności kb. ppanc. wz. 35 były doskonałe: z odległości 300 metrów przebijały płytę pancerną grubości 15 milimetrów, a ze 100 metrów - 33 mm. Oznaczało to, że mogły być przez nie niszczone nawet najlepiej opancerzone czołgi naszych wrogów - niemiecki Panzer IV oraz sowieckie T-35. Felerem był niewielki zasięg karabinu oraz to, że nawet celne strzały nie zawsze były efektowne: czołgi jechały dalej nawet z ranną lub częściowo zabitą załogą.
Jednak wady te nie miały większego znaczenia. Obrona przeciwpancerna w Wojsku Polskim - co stanowiło wówczas ewenement na skalę światową - była bowiem rozwiązaniem systemowym. Polskie uzbrojenie przeciwczołgowe było bardzo nowoczesne i bardzo liczne - pod tym względem Wojsko Polskie ustępowało jedynie Wehrmachtowi. Było także bardzo efektywne: w 1939 roku niemieckim dywizjom pancernym ani razu nie udało się przełamać polskich pozycji obronnych, a niemieckie czołgi odnosiły sukcesy jedynie podczas pościgów za rozproszonymi polskimi oddziałami.
Na wszystkich frontach
Historia karabinów przeciwpancernych wz. 1935 nie zakończyła się w 1939 roku. 886 sztuk wpadło w ręce niemieckie, również Sowieci zagarnęli nieznaną, najprawdopodobniej zbliżoną liczbę. Niemcy używali polskich karabinów w ataku na Francję, później zostały one zastąpione przez niemieckie "Panzerbüchse 39", podobną broń, którą Niemcy opracowali z kilkuletnim opóźnieniem wobec polskiego karabinu. W 1940 roku większość zdobycznych polskich karabinów Niemcy przekazali Włochom, którzy używali ich zarówno na froncie wschodnim, jak i w Afryce. Stąd trafiły na Bliski Wschód: podobno z jednego z kb. ppanc. wz. 35 afgańscy powstańcy zestrzelili w latach 80. sowiecki śmigłowiec. Ile w tym prawdy - nie wiadomo, faktem jest jednak, że już w XXI wieku żołnierze amerykańscy odkryli kilka sztuk polskiej broni w arsenałach Iraku.
Niemiecka rusznica przeciwpancerna Panzerbüchse 39 fot. Wikimedia Commons/Bundesarchiv
Polski karabin przeciwpancerny został wykorzystany również przez Sowietów. Nie do końca zrozumieli oni ideę lekkiego pocisku o dużej prędkości i postanowili... powiększyć polski karabin przeciwpancerny. Bezpośrednio skopiowali również konstrukcję zamka, opatentowanego przez inż. Maroszka. O ile polski kb. ppanc. wz. 35 ważył 9,5 kilograma, to sowiecki PTRD był dwa razy cięższy. Miał on przy tym niewiele większą przebijalność (zwiększyło ją dopiero wprowadzenie bardzo drogich pocisków z wolframowym rdzeniem). PTRD trafiły do Polski wraz z armią generała Berlinga, a wraz z nimi przybyła także rosyjska nazwa tego typu broni: rusznica przeciwpancerna. Pod takim też mianem "rusznica przeciwpancerna Ur" bywa znany także bohater artykułu.
Różnica pomiędzy "rusznicą" a "karabinem przeciwpancernym" jest jednak bardzo istotna. Rusznica - tak sowiecka PTRD, niemiecka PzB 39 czy brytyjska Boys - jest bowiem bronią zespołową, obsługiwaną przez kilku specjalistów i zastępującą armaty przeciwpancerne. Polski karabiny przeciwpancerny wz. 1935 to indywidualna broń przeciwpancerna, którą obsługiwać mógł każdy żołnierz i która uzupełniała asortyment przeciwpancerny Wojska Polskiego. Podobny sprzęt pojawił się w innych armiach dopiero kilka lat później, a dziś trudno wyobrazić sobie bez niego nowoczesne siły zbrojne.
A wszystko zaczęło się w Polsce.
Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski