Legenda PRL
Zginął tragicznie w masakrze w domu Romana Polańskiego...
Wstrząsająca śmierć legendy PRL
"Ojciec Wojciecha urodził się na milionera - pisał Krzysztof Kąkolewski - i był nim. Cokolwiek zobaczył, stawało się towarem. Pieniądze - mówiono - ścigają go nieustannie, prześladują. Miał talent posiadania, ale uważał się za człowieka pracy, który pracuje w pieniądzu". Jan Frykowski tuż po wojnie założył firmy na Pomorzu, w Wielkopolsce i Łodzi, specjalizował się w transporcie oraz produkcji wyrobów chemicznych i tekstylnych. Gdy komuniści ograniczyli działalność prywatnych przedsiębiorców, Frykowski przeniósł się do podziemia gospodarczego i nadal znakomicie prosperował.
"Z natury rzeczy taki człowiek jak mój ojciec był wrogiem klasowym - wspominał Jerzy Frykowski, brat Wojtka. - Miał przeciwko sobie Państwową Izbę Handlową, inspekcje kontrolno-rewizyjne, izby skarbowe, komisje specjalne do walki ze spekulacją. Wszystkich trzeba było przekupywać. Straszyło widmo obozu pracy dla spekulantów w Mielęcinie". Rodzinie jednak znakomicie się powodziło, do dyspozycji było zawsze kilka samochodów, a synowie chodzili do renomowanych szkół. Ojciec przygotowywał ich do przejęcia rodzinnego interesu, poniósł jednak spektakularną porażkę wychowawczą. Jerzy zamiast studiować chemię, wybrał prawo (obecnie jest producentem filmowym), a Maciej ukończył socjologię (zamiast szkoły handlowej). Tylko Wojciech początkowo nie zawodził, ukończył studia na Politechnice Łódzkiej, niebawem okazało się jednak, że on również nie spełni oczekiwań ojca. Bardziej odpowiadało mu "towarzystwo 'chuliganów' i studentów szkoły filmowej", a swoje kontakty z naukami technicznymi ograniczył do udziału w imprezach
organizowanych przez studentów politechniki - czytamy w książce "Skandaliści PRL".
(js)
Tłukł "polską Brigitte Bardot"
Frykowski był pierwszą miłością Ewy Morelle, później modelki. "Polska Brigitte Bardot" została przez niego "opętana", kiedy miała 16 lat i była w drugiej klasie liceum. Poznali się w bardzo romantycznych okolicznościach, Frykowski pojawił się przed nią w roli rycerza broniącego damy przed bandytami. "Została otoczona przez chuliganów - relacjonował Kąkolewski - którzy zaczęli zdzierać jej sukienkę i szarpać za włosy. W tej chwili usłyszała pisk opon, na chodnik wjechał samochód amerykańskiej marki, roztrącając bandę. Z wozu wyskoczył barczysty młody chłopak, który straszliwym ciosem rzucił jednego chuligana na ziemię, a drugiego kopniakiem złożył na dwie połowy, po czym jak książę, z rykiem silnika, zarzucając potężnym wozem, uwiózł ocaloną".
Ewa zakochała się w barczystym i wysportowanym młodzieńcu. Wprawdzie Frykowski miał już opinię playboya i lekkoducha, to jednak uznała, że będzie dla niej tym jedynym. Gdy zaszła w ciążę (z której urodził się syn Bartłomiej), pobrali się, a ich ślub w łódzkiej katedrze był znaczącym wydarzeniem towarzyskim. Frykowscy zamieszkali na zapleczu manufaktury ojca, skąd Wojtek miał nadzorować produkcję zakładu. Nie był jednak tym specjalnie zainteresowany i bardziej odpowiadała mu rola króla życia towarzyskiego.
Jak pisze Sławomir Koper, młoda pani Frykowska szybko się przekonała, że życie u boku takiego męża nie będzie łatwe. Zaraz po ślubie "Wojtek od razu uciekł gdzieś", a potem nie było wcale lepiej. Na domiar złego Frykowski okazał się damskim bokserem. "Spotkałem ich pierwszy raz razem na koncercie jazzowym w Filharmonii - opowiadał Henryk Kluba. - Piękną Ewę w czasie koncertu Wojtek, delikatnie mówiąc, karcił, a dokładniej tłukł ją". To nie był wyjątek, Wojtek był bowiem chorobliwie zazdrosny i potrafił pobić żonę za taniec z innym mężczyzną czy też uśmiech posłany nieznajomemu. Problem stanowiły również stosunki z teściową. "Matka Wojtka podejrzewała mnie - opowiadała Ewa - że żyję z jego braćmi, z jej mężem, że widzę w nich jak kurwa oddział wojska, jak nauczycielka klasę, a ja widziałam w nich Wojtka, tylko doskonalszego".
Słynną uczestniczką balang była "Dziewica Nowo-Orleańska", mistrzyni miłości francuskiej
Wojciech Frykowski, jak dowiadujemy się z książki "Skandaliści PRL" wyznawał filozofię "zwisu", uważał, że zabawa i przyjemności są jedynym celem w życiu. Miało to zastąpić pracę zawodową i wszelkie inne nudne obowiązki. "Uważał pośpiech za znak złego smaku. Drażniło go i budziło odrazę podobieństwo ludzi do mrówek i pszczół. Tych nie znosił. Kiedyś nad ranem wracał z libacji na dachu triumpha, krzycząc do idących dziewcząt: "Robotnice łódzkie! Dlaczego tak rano wstajecie?".
Miał niezwykłe powodzenie u kobiet, decydował o tym nie tylko zasobny portfel, ale również wolny czas, którym z reguły dysponował. "Mógł zawsze go ofiarować kobiecie - pisał Kąkolewski - towarzyszyć jej wszędzie, nieustannie: do krawcowej, modystki, czekać u fryzjera, opiekować się nią, choćby z nudów - był dobry, doskonaląc w miarę mijania lat swój kunszt, w czasie gdy inni tracili czas na pracę". Zawsze dysponował dużą gotówką i potrafił szokować stosunkiem do dóbr materialnych. Gdy pod Chęcinami zatarł silnik swojego forda taurusa, to poprosił o pomoc przypadkowych przechodniów. Razem zepchnęli pojazd do rowu, a Wojtek "zatrzymał jakiś służbowy samochód i kazał się wieźć do Łodzi".
W Łodzi wszyscy opowiadali o jego imprezach zwanych "wojtkowiskami". Brały w nich udział "prządki z kawiarni Honoratka", czyli odwiedzające lokal piękne panie, a drobnomieszczańska moralność mieszała się wtedy z epoką wyzwolonej miłości. Jedną z najsłynniejszych uczestniczek balang Frykowskiego była niejaka "Dziewica Nowo-Orleańska", której narzeczony wymagał, "żeby do ślubu była dziewicą". Wobec tego stała się "mistrzynią miłości zwanej u nas francuską".
Impreza, która przeciągnęła się o 10 dni. Gorszące sceny na dachu
Jedna z organizowanych przez Frykowskiego imprez przeciągnęła się o 10 dni. W tym czasie przez mieszkanie Frykowskiego "przewinęły się dwie ekipy filmowe oraz tabuny bliższych i dalszych znajomych". Z powodu ograniczonego metrażu balanga "wylała się" na dach, gdzie jej uczestnicy "zaliczali nowe towary, które sprowadzali z miasta". Wkrótce u Wojtka pojawiła się "delegacja kobiet" z pobliskiej fabryki protestujących przeciwko "gorszącym scenom na dachu, odciągającym ich mężów od pracy".
Imprezy nie był w stanie przerwać nawet Jan Frykowski, któremu "musiało być nie na rękę", że "na dziesięć dni stanęła (...) produkcja chusteczek". Członkowie ekipy filmowej, ponaglani telefonami z wytwórni, jeździli wprawdzie na plan filmowy, "lecz po paru godzinach wracali, solidarnie dostarczając napoje alkoholowe". W takiej sytuacji Frykowski senior "machnął ręką i odjechał zrezygnowany".
"Godzinę po jego wyjściu - wspominała Ewa - podjechała taksówka z dwoma kelnerami z Grand Hotelu, którzy wnieśli dwie ogromne tace kanapek z tatarem i dwa półmiski karpia po żydowsku. Do tego cztery półlitrówki czystej i ze czterdzieści kieliszków. Zamówił to oczywiście mój Małżonek na koszt swojego starego. Tym razem poszedł na całość. Zbuntował się. Nie chciał być inżynierem, a już na pewno nie właścicielem fabryki chustek. Postanowił zostać artystą, ale jeszcze nie zdecydował, jak i kiedy zrealizuje to marzenie".
Paradował po Piotrkowskiej jak udzielny książę, schodzono mu z drogi
Frykowscy obracali się w łódzkim środowisku artystycznym, Wojtek uwielbiał przesiadywać w kawiarni Honoratka w gronie studentów szkoły filmowej. Często widywano go w towarzystwie Romana Polańskiego (na zdjęciu), którego poznał na balu gałganiarzy. "Nie wpuściłem go wtedy - wspominał reżyser - lubił rozrabiać, poza tym nie miał zaproszenia. Omal nie doszło do mordobicia, lecz później, gdy spotkałem go w jakimś barze na mieście, wystąpił z kieliszkiem wódki. Tak się zaczęła nasza długotrwała przyjaźń".
Polańskiemu Frykowski imponował, był zamożny, przystojny i wysportowany. Wieczorami paradował po Piotrkowskiej jak udzielny książę, schodzono mu z drogi. Sam nie szukał zaczepki, przyłączał się do rozrób, czasami również stawał w obronie słabszych. "Wojtek z nosem boksera i lekkim grymasem ust - opowiadał Polański - miał w sobie coś supermęskiego i wyglądał jak wykidajło z nocnego lokalu. Pod powierzchownością brutala kryła się natura łagodna, złote serce graniczące z sentymentalizmem i absolutna lojalność".
Zażyłość Frykowskiego ze środowiskiem filmowców była tak wielka, że został nawet studentem szkoły filmowej. Jego studiowanie nie trwało jednak zbyt długo, bowiem relegowano go z uczelni za przedstawienie kupionej pracy. Ale świat filmu go zafascynował. Sfinansował (oczywiście za pieniądze ojca) pierwszą powojenną prywatną produkcję w bloku wschodnim. Była to krótkometrażówka Polańskiego "Ssaki".
"Żyliśmy zachłannie, jakby za chwilę miał nastąpić jakiś kataklizm lub wybuch III wojny światowej"
Frykowski dołączył do obsady "Noża w wodzie" (na zdjęciu kadr z filmu). Większość akcji rozgrywała się na jeziorze, a Frykowski jako świetny pływak dostał angaż ratownika. Szybko zdobył uznanie członków ekipy filmowej, gdy bowiem "złamał rękę, ci ustalili jednogłośnie w drodze plebiscytu, że 'ryzykujemy życie', ale nie godzimy się na zmianę ratownika". Po miesiącu dołączyła do męża Ewa, był to już jednak łabędzi śpiew ich związku.
Przez pewien czas małżonek rościł sobie jeszcze pretensje do wyłączności na jej wdzięki, aż wreszcie interweniowali koledzy z ekipy. "Mogłam pokazywać się, z kim chciałam, nie narażając się na podbite oko. To koledzy wytłumaczyli Mężowi, dla własnej wygody, bo byli mną zainteresowani, że powinien (...) wyzbyć się drobnomieszczańskich nawyków, które dyskwalifikowały go w ich oczach". Niebawem orzeczono rozwód, ale Ewa długo jeszcze nie przestała kochać Wojtka. Miała nadzieję, że wrócą do siebie, okazało się to jednak niemożliwe. Po dramatycznym rozstaniu z mężem wpadła w cyklon długoletniej balangi. "Dołączyłam do grupy straconego pokolenia, które nie miało przyszłości, więc żyliśmy jednym dniem. Wciąż nas jednak coś do siebie przyciągało, czasami widywaliśmy się parę razy na dobę. Życie toczyło się w rytmie nieustającej balangi. Żyliśmy zachłannie, jakby za chwilę miał nastąpić jakiś kataklizm lub wybuch III wojny światowej" - wspominała.
Wyruszyła "w Polskę", przez pewien czas wędrowała nawet z taborem cygańskim, a potem zamieszkała u Zofii Komedowej. Z Wojtkiem widzieli się jeszcze kilka razy, zapraszał ją nawet na Zachód, ale coraz mniej ich łączyło. Żadne z nich nie zajmowało się małym Bartkiem, który pozostał pod opieką dziadków. Ukrywali przed nim jego pochodzenie, tak że chłopiec w pewnym momencie nawet zapytał, czy jest synem Agnieszki Osieckiej - drugiej żony ojca.
Po awanturze musiała uciekać z pędzącego samochodu
"Któregoś dnia Agnieszka Osiecka (na zdjęciu) zagadnęła mnie: 'Co ty tak ciągle o tym Frykowskim opowiadasz?' - wspominał Wojciech Solarz. - Zacząłem o nim mówić: jaki to jest łobuz, jak on wódkę popija, jak traktuje kobiety, że z jednej strony jest genialnym kierowcą rajdowym, a z drugiej potwornym leniem. Ona słuchała, aż powiedziała: 'To ja go muszę poznać'. Dałem jej jego adres i telefon. I stała się rzecz straszna. Pięć, sześć tygodni później dostałem pocztówkę z Kazimierza: 'Tu jest cudownie, całujemy serdecznie - Agnieszka i Wojtek'". Frykowski został drugim mężem poetki, ale małżeństwo przetrwało tylko rok. Pobrali się w Zakopanem latem 1963 r., a świadkami na ślubie byli Bogumił Kobiela i Krzysztof Komeda. Poetka uległa jego urokowi, inna sprawa, że zawsze miała słabość do skandalistów. Jednym z poprzedników Wojtka był przecież Marek Hłasko. "Wojtek był postacią tak malowniczą - wspominała po latach - że w wielu ludziach, nie tylko we mnie, wzbudzał fascynacje literackie. Posiadał swoisty dar
uwodzenia ludzi, nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Każdy miał wrażenie, że w chwili poznania Wojtka otwierał się przed nim baśniowy świat kolorowych przygód".
Szybko jednak okazało się, że obyczaje Frykowskich były obce Osieckiej. Córka artysty, poetka z inteligenckiej rodziny nie potrafiła zrozumieć interesów teścia i nienormalnego świata gospodarki PRL. Małżeństwo z Frykowskim układało się coraz gorzej, Wojtek okazywał pogardę dla jej pracy i regularnie nadużywał alkoholu. Irytował żonę swoją "pijacką mitomanią", w efekcie niedzielne przedpołudnia często upływały "na płaczliwym kacu". Bywał zazdrosny o swoich poprzedników, ale przywłaszczył sobie kożuch otrzymany przez żonę od Hłaski. Kiedy jednak po kolejnej awanturze (tym razem o Andrzeja Jareckiego) Agnieszka musiała uciekać z pędzącego samochodu, to zdecydowała się na rozwód.
"Psychicznie rozpadał się w strzępy. Na kacu potrafił szlochać"
Po odejściu Osieckiej Frykowski nie potrafił zwalczyć nudy. Postanowił opuścić Polskę. Właściwie nie wiadomo, co dokładnie planował Frykowski. Czy chciał współpracować z Polańskim? Jeżeli tak, to w jaki sposób? A może po prostu pragnął coś zmienić i zabić nudę dostatniego życia? W Polsce miał praktycznie wszystko, Zachód zaś stanowił dla niego wyzwanie. Niebawem okazało się jednak, że będzie skazany niemal wyłącznie na samego siebie, imperium Frykowskich runęło bowiem kilka miesięcy później, gdy w wypadku samochodowym zginął jego ojciec. Wojtek miał ponad 30 lat i nie przypominał już sprawnego, przystojnego młodzieńca. Hulaszcze życie pozostawiło na nim ślady.
"Wysportowana sylwetka zmieniła się w rozlazłe ciało - opisywała Ewa byłego męża. - Twarz miał czerwoną i spuchniętą. Psychicznie rozpadał się w strzępy. Na kacu potrafił szlochać. Byłam jedynym świadkiem jego mazgajstwa, w które nikt by nie uwierzył. Upijał się pod pretekstem urojonego nieszczęścia. Chętnie wcielał się w romantycznych bohaterów książek Hemingwaya, Faulknera czy Fitzgeralda, fascynowało go też skandaliczne życie Hłaski".
Na początku trafił do Francji, w Marsylii przez pewien czas towarzyszył Hłasce (na zdjęciu). Żaden z nich nie miał pieniędzy, snuli zatem plany zaciągnięcia się do Legii Cudzoziemskiej. Ostatecznie jednak Marek grzecznie powrócił do zamożnej żony, sławnej niemieckiej aktorki Sonji Ziemannn, natomiast Frykowski wybrał się za Atlantyk. W Nowym Jorku dopisało mu szczęście.
"Wszechświat był niczym gigantyczny łódzki SPATiF"
Frykowski wyobrażał sobie wszechświat na obraz i podobieństwo gigantycznego SPATiF-u łódzkiego. I w tym się nie mylił. Na pierwszym party w Nowym Jorku otrzymał zaproszenia na inne. Szedł od jednego do drugiego przyjęcia jak zdobywca. Od razu wyrobił sobie opinię wschodniego playboya, brutalnego i czułego - siła fizyczna była jednym z atutów Wojtka" - pisał Kąkolewski. Dzięki dobrze już zadomowionemu w USA Jerzemu Kosińskiemu poznał absolwentkę historii sztuki, Abigail (Gibby) Folger (na zdjęciu). Dziewczyna pochodziła z niezwykle zamożnej rodziny, była córką "księcia kawy", prezesa Folger Coffee Company. Frykowski zrobił na niej duże wrażenie, najwyraźniej z wiekiem nic nie stracił ze swojego uroku. A chociaż twierdził, że Abigail jest zbyt bogata, aby mógł ją poślubić, to jednak korzystał z jej pieniędzy. Wprowadził się do nowojorskiego mieszkania dziewczyny, przedstawiał ją jako żonę, a ona nie protestowała.
"Córka księcia kawy" była dziedziczką gigantycznego majątku, ale ojciec uważał, że sama powinna na siebie zarabiać. Wprawdzie miała pokaźny dochód z tytułu spadków (130 tysięcy dolarów rocznie, równowartość obecnego miliona dolarów), ale duże sumy wydawała na finansowanie kampanii wyborczych demokratów i cele charytatywne. W efekcie Frykowski prosił rodzinę w Łodzi o paczki żywnościowe, stanowiły one znaczące podreperowanie jego budżetu. Zapewne był jedynym emigrantem z bloku wschodniego, który otrzymywał podobne przesyłki, zamiast je wysyłać.
Wylegiwał się bez przerwy koło basenu ze szklaneczką. Polański: nie zamierzałem żałować przyjacielowi wina
Wreszcie Frykowski zdecydował się poprosić o pomoc Polańskiego odnoszącego sukcesy w Hollywood. "Uwijał się wokół Romka Polańskiego - opowiadał Kostenko. - Pamiętam, jak Romek pokazał mi kiedyś wylewny list Wojtka i pytał: 'Czy on chce się ze mną żenić?'. A to był list człowieka zestresowanego, liczącego, że nadejdzie pomoc. I Romek mu pomógł". W sierpniu 1968 r. Abigail i Wojtek (oboje na zdjęciu) przenieśli się do Kalifornii. Przejechali cały kraj samochodem, a w Los Angeles zamieszkali w wynajętym dwupiętrowym domu po sąsiedzku z Cass Elliot z grupy The Mamas and The Papas. Całą imprezę sfinansowała oczywiście Abigail.
Niektórzy świadkowie pobytu Wojtka w Kalifornii uważali, że zachowuje się jak typowy łowca posagów. Związek z Abigail miał być dla niego szansą na zdobycie majątku, podobno za wszelką cenę chciał się z nią ożenić. Abigail zatrudniła się w pomocy społecznej, zainwestowała jednak dużą sumę w nowy salon fryzjerski przyjaciela żony Polańskiego, Jaya Sebringa, w San Francisco. Natomiast Wojtek usiłował znaleźć sobie miejsce w świecie filmu. Polański zachęcał go do pisania scenariuszy, ale chyba jednak nie wierzył, że Frykowskiemu wreszcie coś się uda. Tym bardziej że do jego legendarnego lenistwa i upodobania do alkoholu doszło jeszcze uzależnienie od narkotyków. Zdesperowany reżyser zatrudnił go wreszcie do prac przy dekoracjach, ale po kilku dniach Wojtek stwierdził, że "nie ma zamiaru wbijać gwoździ w jakieś pieprzone dechy" i zrezygnował z pracy.
Polański pamiętał jednak, że to Frykowski sfinansował przed laty jego krótkometrażówkę. I teraz dał mu posadę ochroniarza swojej ciężarnej żony, Sharon Tate. Frykowski zajmował się nią, gdy Polański pracował w Londynie, razem z Abigail przenieśli się do posiadłości reżysera. Mieszkał tam również Jay Sebring. "Niektórzy z naszych gości na Cielo Drive - wspominał Polański - rozdrażnieni jego (Frykowskiego - przyp. red.) stałą obecnością u nas, nazywali go pieczeniarzem, żigolakiem, a także zarzucali mu, że wyleguje się bez przerwy koło basenu z nieodłączną szklaneczką wina w ręce. Nie zamierzałem we własnym domu żałować przyjacielowi wina".
Cały budynek nosił ślady masakry
Polański był w Londynie, gdy otrzymał tragiczną wiadomość z Los Angeles. "Właśnie miałem wyjść na spotkanie z Victorem Lownesem, kiedy zadzwonił telefon - wspominał po latach. - Od razu poznałem Billa (Tennanta, swojego agenta - przyp. red.) i zapytałem, jak się czuje. - Źle - zabrzmiała odpowiedź. Jego głos wydawał mi się daleki, przytłumiony. Zdziwiło mnie to, ponieważ zwykle przy połączeniach z Ameryką miało się wrażenie, że rozmówca siedzi w sąsiednim pokoju. - W domu wydarzyło się nieszczęście - powiedział. Sądziłem, że ma na myśli jakąś rodzinną awanturę u siebie - wiedziałem, że jego małżeństwo przeżywa kryzys - ale na wszelki wypadek zapytałem: - W czyim domu? - W twoim. Sharon nie żyje. Wojtek, Gibby i Jay też. Wszyscy nie żyją. Usłyszałem swój własny głos: 'Nie, nie, nie'".
W nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 r. do posiadłości Polańskich wdarli się członkowie sekty Rodzina Charlesa Mansona. Przed domem zastrzelili 18-letniego Stevena Parenta, gościa ogrodnika, któremu chciał sprzedać radio z zegarem (zbierał pieniądze na studia). Będąca w ósmym miesiącu ciąży Sharon Tate (na zdjęciu z mężem) otrzymała 16 ciosów nożem, Jay Sebring został ugodzony siedem razy i dodatkowo postrzelony, ich ciała znaleziono związane razem sznurem. Wojtek bronił się do upadłego, na jego ciele było 51 ran kłutych, dwukrotnie zraniono go z broni palnej, dostał też wiele razów tępym narzędziem w głowę. Abigail otrzymała 28 ciosów nożem. Ciała Frykowskiego i Folger znaleziono na trawniku koło domu, najwyraźniej w ostatniej chwili próbowali uciec. Cały budynek nosił ślady masakry, na drzwiach zabójcy wypisali krwią ofiar słowo "pig" (świnia), napisy były też wewnątrz domu. Następnego dnia ofiarą zbrodniarzy padli małżonkowie LaBianca, zamordowano również nauczyciela muzyki, Gary'ego Hinmana.
Frykowski miał długi u handlarzy narkotyków, więc nasłano na niego bandę Mansona?
Najbardziej zadziwiająca była reakcja mediów na tragedię, przez pierwsze dni trwał bowiem seans nienawiści do zamordowanych. Sugerowano, że ofiary przedawkowały narkotyki i same się pozabijały, a kiedy wreszcie zidentyfikowano zbrodniarzy, to zaczęto mówić o związkach Frykowskiego z dilerami narkotykowymi. Przez pewien czas krążyła modna teoria, że Wojtek był winien handlarzom ogromną sumę, wobec czego nasłano na niego bandę Mansona. Do tego wyciągano upodobanie Polańskiego do satanizmu i czarnej magii, oczywiście dodawano również wątki seksualne.
"Podstawą melodramatu były narkotyki - pisano na łamach 'Newsweeka' - niektórzy podejrzewają, że tego wieczoru towarzystwo zabawiało się w praktykowanie czarnej magii przy ich użyciu; wspomina się o rodowitym Jamajczyku, wyznawcy voodoo, który dołączył niedawno do prowadzonej przez Frykowskiego operacji przemytu narkotyków. Tego typu salonowe rytuały mogą tłumaczyć fakt, że Sebring miał na głowie kaptur i był sznurem związany z Tate. Oto część przyjaciół dopuszcza możliwość, że zbrodnie były wynikiem odegrania parodii rytualnej egzekucji. Uczestnicy, odurzeni środkami halucynogennymi, stracili kontrolę nad wydarzeniami".
Inne tytuły nie pozostawały w tyle za "Newsweekiem". Nawet poważne pisma ("Life", "Time") publikowały niesprawdzone informacje, a prasa bulwarowa wręcz szalała. Rozpisywano się o rzekomo odciętej piersi Sharon, o kabalistycznych znakach wyciętych na jej ciele, twierdzono, że Sebring przed śmiercią został wykastrowany. Zbrodnia miała być efektem narkotykowej orgii seksualnej z użyciem czarnej magii, a wszystko idealnie pasowało do "scen z filmów Polańskiego, w których zapuszczał się on w najbardziej mroczne, ponure zakamarki ludzkiej duszy".
"Seans narkomański połączony z orgią seksualną"
W równie obrzydliwy sposób zareagowała polska prasa. Krajowi dziennikarze prześcigali się w opisywaniu zgnilizny zachodniego stylu życia, dając przy tej okazji upust nienawiści do Frykowskiego. Powszechnie uznawano, że Wojtka spotkała zasłużona kara za prowadzony przez niego tryb życia. "Prasa szerzy pogłoski - pisano na łamach 'Życia Warszawy' - jakoby celem morderców miał być jedynie Frykowski, który rzekomo popełnia jakieś oszustwo przy zakupie większej ilości narkotyków. Na przyjęciu w willi Cielo Drive zabawa nie była purytańska. Mówi się o seansie czarnej magii połączonym z demaskowaniem czarownic, o seansie narkomańskim, o pijaństwie połączonym z orgią seksualną. Rankiem po orgii służące znalazły pięć zmasakrowanych trupów. Pani domu w bikini, nawiasem mówiąc znajdowała się w ósmym miesiącu ciąży. Wojtek Frykowski handlował narkotykami. Uważa się go za bezpośredni powód wydarzeń tragicznej nocy. Pozostałe cztery trupy to ponoć tylko niepotrzebni świadkowie. Zgnilizna moralna, wyuzdanie, zwyrodnienie,
alkohol, narkotyk, czarna magia, seks należą do codziennych sposobów zabijania nudy".
Według artykułu w "Panoramie Północy", Sharon Tate i Jay Sebring mieli należeć do sekty The Swingers - klubu dla zamożnych erotomanów, narkomanów i sadystów, a zostali zamordowani za zdradę tajemnic. Wszystkich jednak przelicytował felietonista tygodnika "Kultura" publikujący pod pseudonimem Hamilton (Jan Zbigniew Słojewski). W rok po tragedii opublikował bowiem felieton pod tytułem "Fiku-miku i po Fryku", w którym odwoływał się do socjalistycznych wartości.
Po latach Roman Polański w przekonujący sposób wyjaśniał, skąd wziął się mit o powiązaniach Frykowskiego z dilerami narkotykowymi. "Wojtek nie miał w sobie nic podejrzanego, dwuznacznego czy tajemniczego. Reputacja wielkiego handlarza narkotykami zrodziła się w dużej mierze z opowieści, według której miał interesy ze znanymi dostawcami. Otóż kiedy w kwietniu wydaliśmy z Sharon wielkie przyjęcie, pojawili się na nim również, jak to często bywa w Hollywood, nieproszeni goście. Trzy takie typy zaczęły rozrabiać i zostały wyrzucone, między innymi przez Wojtka. Jeden znał Wojtka i poprzysiągł zemstę. Okazało się, że wszyscy trzej to płotki w handlu narkotykami, ale ten drobny incydent dał początek teorii 'polskiego łącznika'. Policja przeprowadziła dokładne śledztwo w sprawie trzech mężczyzn, ale na noc morderstwa wszyscy mieli żelazne alibi".
Wysłał swoje komando, bo chciał się zemścić na producencie, który odmówił wydania jego płyty. Uważał się za wcielenie "Jezusa i Szatana"
Prawda o masakrze w Cielo Drive nie była bowiem specjalnie skomplikowana. Jej zleceniodawca, Charles Manson (na zdjęciu), drobny złodziej i sutener, stał wówczas na czele własnej sekty. Jej członkowie wierzyli, że ich szef jest wcieleniem "Jezusa i Szatana", a ich działalność miała wywołać rewolucję, po której czarna ludność (z bandą Mansona na czele) będzie rządzić Ameryką. Sam "prorok" czerpał swoje inspiracje z filozofii Nietzschego i piosenek Beatlesów (szczególnie "Helter Skelter"), a jego poziom umysłowy mógł przerażać. Gdy bowiem pierwszy raz usłyszał o obozach zagłady, to "wyraził jedynie żal", że nie on je wymyślił...
W domu wynajmowanym przez Polańskich wcześniej mieszkał producent, który odmówił Mansonowi wydania jego płyty, "prorok" miał bowiem ambicje muzyczne. Z zemsty wysłał zatem swoje komando (trzy kobiety i mężczyznę) - zresztą cel zbrodni był mu obojętny, liczyło się tylko to, by zamordować ludzi znanych i zamożnych. Bandyci zaskoczyli domowników i rozpoczęła się rzeź.
W ciele Frykowskiego znaleziono ślady: kokainy, meskaliny, LSD, marihuany i haszyszu. We krwi miał jednak tylko 0,6 mg amfetaminy, nie był zatem kompletnie odurzony narkotykami, jak sugerowali dziennikarze. Ciało Wojtka poddano kremacji, a prochy przewieziono do kraju, gdzie spoczęły na Starym Cmentarzu przy ulicy Ogrodowej w Łodzi.
30 lat po tragedii w Beverly Hills, jego syn zginął od ciosu nożem w dworku Karoliny Wajdy
Zbrodniarze zostali skazani na karę śmierci, ale zmiany w kalifornijskich regulacjach prawnych powodowały, że nie wykonano egzekucji. Manson dopiero w więzieniu spełnił swoje muzyczne aspiracje, a tantiemy, jakie otrzymywał za teksty piosenek, oscylowały w granicach kilku milionów dolarów. Rodzina Frykowskich postanowiła ten fakt wykorzystać. Po kilku procesach sąd amerykański przyznał Bartkowi, synowi Wojtka i Ewy, dożywotnią rentę w ramach odszkodowania za śmierć ojca. Chłopak wybrał karierę operatora filmowego, pracował przy ekranizacji "Ogniem i mieczem" oraz "Pana Tadeusza". W czerwcu 1999 r., 30 lat po tragedii w Beverly Hills, zginął od ciosu nożem w dworku w Głuchach, należącym do Karoliny Wajdy. Podobno było to samobójstwo, ale śledztwo prowadzono wyjątkowo niedbale (na nożu znaleziono odciski palców policjanta) i wątpliwości pozostały do dzisiaj.
Rodzinne tradycje skandalistów kontynuuje córka Bartłomieja, Agnieszka (Maja) Frykowska (na zdjęciu). W całym kraju stała się znana, gdy w programie reality show odbyła stosunek seksualny w jacuzzi. To wystarczyło, aby przez następną dekadę gościć w serwisach plotkarskich. "Kiedy wyszłam z domu Wielkiego Brata - mówiła 'Frytka' - szybko zaczęłam się zastanawiać, skąd bierze się takie halo wokół mojego nazwiska. Kim są ci Frykowscy, o których ciągle pytają mnie dziennikarze? Wcześniej się tym nie interesowałam. Żyłam jak każda przeciętna dziewczyna". Z rodzicami spędziła pierwsze dwa lata życia, potem wychowywała ją babcia, do której zresztą zawsze mówiła "mamo". Po występie Agnieszki w "Big Brotherze" członkowie klanu Frykowskich uznali, że nie chcą mieć z nią nic wspólnego, ale przy tej okazji dowiedziała się, że należy jej się jedna czwarta odszkodowania za morderstwo dziadka. To kilkaset tysięcy dolarów, z których nie zamierza zrezygnować, bez względu na to, jakie jest stanowisko rodziny Frykowskich...
Fragmenty książki "Skandaliści PRL-u", która właśnie trafiła do księgarń, publikujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czerwone i Czarne.
(js)