Legalna płaca za nielegalną pracę
Jest 17.30. Adriana idzie do pracy. Brnie pod prąd potoku ludzi wylewających się o tej godzinie ze sklepów i biur. Już po chwili podbija kartę, zakłada fartuch i rusza wyczyścić swoją pierwszą ubikację tego wieczoru.
Kilka kilometrów dalej, o 22.00, w jednym ze sklepów na przedmieściach pojawia się Ana. Ma posprzątać znajdującą się wewnątrz sklepu restaurację. Następnego dnia o 5.30 rano Emilio rozpoczyna rundkę po przebieralniach w sklepie odzieżowym. Pół godziny później Polo rusza wyczyścić szatnie i prysznice na uniwersyteckim basenie, zanim jeszcze ranne ptaszki skończą swój trening.
Adriana (27 l.), Ana (27 l.), Emilio (48 l.) i Polo (52 l.) – wszyscy oni to nielegalni imigranci, zatrudnieni w jednym z najczęściej pomijanych segmentów – segmencie pracowników fizycznych. Zwykle ignorowani przez urzędników, studentów i klientów sklepów, dla których sprzątają. - Czuję się, jakbym była niewidzialna– wyznaje Adriana.
Może niewidzialni, ale nie ukryci
Stereotyp nielegalnego imigranta, płacącego gotówką, pracującego pod stołem dla niewielkiej firmy na farmie lub na budowie, musi odejść do lamusa. Większość imigrantów pracuje teraz dla czołowych, wielkich korporacji, którym daleko do firm-krzaków. Są w nich zatrudniani i opłacani jak wszyscy inni pracownicy w Ameryce.
Polo, który jak pozostali rozmówcy prosił o nie ujawnianie prawdziwego nazwiska, pracuje dla publicznej korporacji z San Francisco, która zatrudnia 73 tys. pracowników na terenie całego kraju i ma roczny dochód na poziomie 2,6 miliardów dolarów. Emilio pracuje dla wielkiej, prywatnej firmy zatrudniającej 5 tys. w 30 stanach, której sprzedaż kształtuje się na poziomie 100 mln dol.
Więcej niż połowa z szacowanych 7 mln imigrantów pracujących nielegalnie w USA regularnie raz na tydzień lub dwa dostaje czek z wypłatą – twierdzą eksperci. Pod koniec roku otrzymują formularz W-2. 15 kwietnia wiele formularzy podatku dochodowego wraca do urzędów oznaczonych specjalnym numerem tożsamości, który wydawany jest obcokrajowcom, aby mogli płacić podatki. Niektórzy nawet otrzymują zwrot!
W wielkich korporacjach
Nielegalni imigranci obecni są w niewykwalifikowanych zawodach na terenie całego kraju. Stanowią 12% zatrudnionych w gastronomii. Nielegalnym imigrantem jest jeden na 20 zatrudnionych w USA. Branża budownicza przyjmuje ich z otwartymi ramionami. Wyjątkowo konkurencyjne okazały się firmy o najniższych kosztach zatrudnienia i to one wygrywają kontrakty. Jak podaje Pew Hispanic Center, więcej niż co czwarty z miliona nielegalnych imigrantów jest dozorcą, 350 tys. z nich to pokojówki i gospodynie domowe, 300 tys. - robotnicy ziemni.
Branża stróżów w ostatnich latach uległa wielkiej zmianie – większe korporacje skonsolidowały się przejmując kontrolę nad małymi, lokalnymi firmami. Profesja rozrastała się wraz z nieprzerwanym napływem imigrantów, tych legalnych i nielegalnych, w większości hiszpańskojęzycznych. Wniknęli oni do branży, którą robotnicy urodzeni w USA nie byli zainteresowani.
Adriana pracuje dla Harvard Maintenance, korporacji z Nowego Yorku, która zatrudnia 3,700 dozorców i sprzątaczy w takich obiektach jak Yankee Stadium czy Shea Stadium. Firma zatrudniająca Pola, ABM Industries, zdobyła już 35% rynku i rekomandację klientów takich jak zarządcy Minneapolis-Saint Paul International Airport czy niektóre budynki Downtown. ABM jest potężna siłą w branży, odpowiedzialną za sprzątanie wielu budynków – symboli narodowych, włącznie z WTC w Nowym Jorku, w którym 11 września zginęło kilkoro nielegalnie zatrudnionych dozorców.
Pomimo nielegalnych papierów ABM zatrudniło Pola tak, jak zatrudniłoby każdego innego pracownika. Jego żona i córka, które wcześniej pracowały na uniwersytecie, poleciły go swojemu szefowi. Ten przejrzał formularz zgłoszeniowy i CV Polo, dał mu firmowy strój ABM i dopisał go do listy płac. Polo zarabia 11,75 dol. na godzinę, ma ubezpieczenie zdrowotne i dwa tygodnie płatnego urlopu rocznie.
Ustawa z 1986 r. włączyła świadome zatrudnianie nielegalnych imigrantów do listy przestępstw. Przedsiębiorcy zapewniają, że robią wszystko, aby tego przestrzegać. - Nigdy nie zatrudniamy osób, zanim nie pokażą nam swoich dokumentów – mówi Amy Polakow z firmy Kimco. Harvard Maintenance wydał oświadczenie: „Jesteśmy przerażeni faktem, że zatrudnieni rzekomo przedkładają fałszywe dokumenty. Prześwietlamy wszystkich nowozatudnianych, aby upewnić się, że okazali prawdziwe dokumenty”.
Jak kupić dokumenty
Zasady ABM mówią, że umowa osoby złapanej na okazaniu podrobionych dokumentów uprawniających do podjęcia pracy zostanie rozwiązana. Jednak w wielu miastach wciąż ciężko byłoby zebrać ekipę porządkową bez uciekania się do pomocy nielegalnych imigrantów.
Adriana jeszcze rok temu także pracowała dla ABM. Wówczas kontrakt na sprzątanie „jej” budynku wygrał Harvard Maintenance, konkurent, który wszedł na rynek dwa lata wcześniej. Adriana zgaduje, że poza garstką legalnych imigrantów z Ekwadoru i z Somalii, reszta z 40 dozorców na jej zmianie to nielegalni imigranci.
Mimo, że zmienił się kontrahent, pracownicy budynku zostali. – Wszyscy są, wszyscy ci sami – opowiada Adriana. Nielegalni imigranci zachowują się bardzo podobnie do tych zatrudnionych legalnie, a tworzone przez nich struktury w wielu przypadkach przypominają te istniejące na legalnym rynku zatrudnienia. Rządzą się jednak swoimi regułami i procedurami.
Zdobycie dokumentów niezbędnych do pracy jest transakcją rutynową. W Mineapolis wystarczy tylko pokręcić się chwilę po parkingu Kmart, aby zwrócić na siebie uwagę młodego mężczyzny w kapeluszu, który podjeżdża na rowerze i cicho proponuje pomoc. Kilka zdjęć zrobionych Polaroidem w sklepiku ze sprzętem sportowym w górze uliczki kosztuje 10 dol. – szybkie ujęcie między piłkami do „nogi” a bluzami z narodowymi symbolami z całego świata.
Same dokumenty to koszt 110 dol. Dwie godziny po otrzymaniu zdjęć Gwatemalczyk znów pojawia się na parkingu na swoim rowerze i rzuca paczkę z nową tożsamością. W środku zielona karta ze zdjęciem klienta i obcymi odciskami palców oraz ubezpieczenie, którego numer jest wzięty z powietrza.
Niektórzy nielegalni imigranci nie potrzebują nawet zielonej karty. Aż do późnych lat 90. ci z Meksyku pojawiali się w Minnesocie z aktem urodzenia i kartą do głosowania, które mogły być użyte do uzyskania legalnego dowodu tożsamości stanu Minnesota.
Otrzymanie numeru ubezpieczenia było jednak w tamtych czasach trochę bardziej skomplikowane. Lily (38 l.), kolejna sprzątaczka biurowców, do USA przyjechała nielegalnie 14 lat temu z Gwatemali. Nie znała tu wtedy nikogo. Kiedy sąsiad poradził jej wyrobienie papierów, zadzwoniła do przemytnika. Ten przeprowadził ją przez granicę do swojego domu w Meksyku. Poprosił ją o wymyślenie 9-cyfrowego numeru, co zrobiła łącząc daty swego wyjazdy z Gwatemali i przybycia do USA dwa miesiące później. Przysłała mu zdjęcia i 75 dol. Pocztą otrzymała swoje papiery.
Brat zatrudni brata
Z dokumentami w ręku zdobycie pracy nie przedstawia już wielu trudności. Długo typowym pierwszym krokiem nowych imigrantów było zgłoszenie się do agencji pracy czasowej, aby tam zdobyć pierwsze zatrudnienie. Z czasem, kiedy społeczność imigrantów rozrastała się, nowi przybysze zaczęli po pierwsze pukać do drzwi swoich przyjaciół, krewnych i byłych sąsiadów prosząc, aby ci pomogli im odnaleźć się i zdobyć od razu stałą pracę.
Kiedy Adriana i jej siostra w 1998 r. przybyły do Mineapolis z Meksyku, czekała już tu na nie matka. Przemytnikom zapłaciła stałą stawkę - 1,700 dol. od osoby, po czym pomogła Adrianie w jej pierwszej pracy w biurowcu, w którym sama pracowała i znała dobrze szefa. -_ To łańcuch_ – mówi Adriana. – Właśnie załatwiłam pracę w tym budynku kuzynce.
W niektórych branżach opanowanych przez nielegalnych imigrantów, jak budownictwo, praca na farmach i w ogrodach, zatrudnieni często zwracają się do pracodawcy o pozwolenie na skompletowanie całego zespołu. To przenosi na nich odpowiedzialność za sprawdzenie dokumentów, a pracodawcy mogą na wypadek kontroli z czystym sumieniem zaprzeczyć.
Inaczej jest w przypadku administratorów wielkich budynków – oni zatrudniają sami. Niektórzy jednak wciąż dystansują się do rynku pracy i odsyłają kandydatów do zarządców poszczególnych obiektów. Ci to często sami także imigranci - odbierają formularze zgłoszeniowe, pomagają wypełnić oficjalne dokumenty i robią ksero tych osobistych. Adriana mówi, że nigdy nie przestąpiła progu biura ABM. Twierdzi, że jej przełożony wie, że nie ma właściwych dokumentów.
Na podstawie artykułu Eduardo Portera z "New York Times"