Lech Wałęsa dla WP: pomógłbym Dudzie, ale on nie chce
- W Polsce mógłbym się inaczej ustawić, popierać PiS albo nawet remisowo się zachowywać. Ale w imię mojej przeszłości wyłapuję rzeczy, które mi się nie podobają i wchodzę w konflikty - mówi były prezydent.
07.12.2018 | aktual.: 07.12.2018 14:11
Sebastian Łupak: Zaskoczyło pana, że po tylu latach poznają pana w USA?
Lech Wałęsa: Cieszę się, ze u schyłku życia jestem zauważany. Cieszę się ze sposobu zachowania państwa Clintonów, Baracka Obamy czy Angeli Merkel.
Był pan w USA z prezydentem Andrzejem Dudą. Jakieś nieoficjalne rozmowy?
- Za mnie mówiła moja koszulka. To ona do niego mówiła. Spojrzał na mnie i miał odpowiedź: Konstytucja! Ja już siedziałem w samolocie, on przechodził, spojrzał i wiedział, co mu mam do powiedzenia. Prawdę mówiąc, szkoda mi go.
Szkoda?
- No bo Duda chciałby w USA istnieć, a tam go nikt nie zna. Próbował się z kimś poznać, być aktywny, ale tak się nie da. Jak Obama przechodził obok, to Duda szybko z ręką do niego. A Obama: "no, no, ja idę do Wałęsy". Więc trochę mi go szkoda, bo to jednak prezydent Polski, jednak naród go wybrał. Przecież ja bym mu pomógł, mógłbym go z tymi ludźmi zapoznać, zrobić mu dobrą prasę. Ale przecież nie będę się mu narzucał.
Czy prezydent Duda wykorzystuje pana kontakty?
- Nie! A on sam niczego nie załatwi. Amerykanie są praktyczni, to są kapitaliści. Oni zawsze pukają tam, gdzie jest interes. A z nim żadnych interesów nie zrobią, więc nie widzą sensu w tych rozmowach. A ze mną jednak załatwili kiedyś masę interesów. Z panią Clinton były kiedyś piękne rozmowy, z prezydentem Clintonem. Kiedyś się spóźnił na moje spotkanie pół godziny, więc jako dyplomata mu powiedziałem: "coś te amerykańskie zegarki nie bardzo chodzą". A on się tłumaczył, że telewizja NBC się spóźniła. A ja: "ale ja się z panem, a nie z NBC umawiałem". On: "no tak, ale pan jest znany, więc oni muszą pokazać w telewizji, że ja z panem pracuję, więc musiałem na nich poczekać".
A może mógłby pan więcej robić w Polsce, by zasypywać podziały?
- W Polsce mógłbym się inaczej ustawić, popierać PiS albo nawet remisowo się zachowywać. Ale w imię mojej przeszłości wyłapuję rzeczy, które mi się nie podobają i wchodzę w konflikty. Taki jestem.
Humor się panu w USA poprawił?
- Tu nie chodzi o mój humor. Tu chodzi o to, co możemy w USA załatwić. Przecież ja tam latałem, jak wchodziliśmy do NATO, załatwiałem to. Ja tam pracowałem z nimi, mimo że prezydentem był wtedy postkomunista Kwaśniewski, więc różnie mogło być. Ja patrzę na interes Polski. A PiS patrzy najpierw na swój interes.
Jest pan przekonany, że pana koszulka "Konstytucja” pasuje do pogrzebu? Sporo osób uważa, że to przesada.
- Wie pan, oni tam inaczej robią pogrzeby. Jest inna kultura. Starają się podnieść żałobników na duchu. Więc tam poza płaczem jest też śmiech. Każdy opowiada żarty i anegdoty o zmarłym. Śmiech, brawa! To jest inna kultura. Więc moje ubranie było tam odpowiednie. To nie jest dla nich tak dziwne jak w Polsce.
No ale co pan chciał tam tą koszulką załatwić?
- Ja w Ameryce mówiłem, że Bush nam pomógł odzyskać wolność, ale walka wciąż się toczy, bo wolność jest zagrożona. Mówię też tą koszulką, że jak chcemy mieć wolność, to musimy chodzić na wybory i nie lekceważyć głosowania, bo potem mamy to, co mamy.
Przeprosi pan Jarosława Kaczyńskiego, jak nakazał gdański sąd, za słowa o nakazie lądowania w Smoleńsku?
- Rozważą to prawnicy. Jeśli pójdziemy do europejskiego sądu, to oni będą chcieli wyjaśnienia prawdy. Ja nie mam taśmy z dowodem, że Jarosław kazał Lechowi lądować w Smoleńsku. Oni mają. Ale byłem prezydentem, więc wiem, jak to jest na pokładzie samolotu. Zawsze kapitan lotu melduje prezydentowi: "mamy problem, co robimy?" Tutaj było na sto procent podobnie. Więc pytali Kaczyńskiego, co robić. Mógł powiedzieć: "w imię odpowiedzialności zawracamy albo lądujemy gdzie indziej”. Ale tego nie powiedział. Teraz pytanie, kto podjął decyzję: Lech czy Jarosław? Lech do Jarosława dzwonił z samolotu, bo chciał jego pomocy w podjęciu decyzji. Ale taśmę mają oni. Więc dowodów nie przedstawię.
Będzie pan teraz bardziej uważał, co pisze?
- W żadnym wypadku! Mam prawo do wolności słowa i to, co mówię, w mojej ocenie jest słuszne.
A czy wiedział pan, że prałat Jankowski prawdopodobnie molestował dziewczynki i chłopców?
- Zaliczałem go do przyjaciół. Mam pretensje do ludzi, że mnie wtedy o tym nie powiadomili. Dlaczego mnie te rodziny wtedy nie informowały? Ja bym już wtedy próbował to wyjaśnić. Nie pozwoliłbym na coś takiego. Przysięgam, że nie wiedziałem. Ale teraz nikt mi nie uwierzy! Jakieś głosiki, plotki, sugestie dochodziły, że on z chłopcami. Ale ja tego na poważnie nie brałem i to jest mój błąd. Bo ja jestem starej daty: dla mnie ksiądz to święty człowiek. Takie wychowanie na wsi było i ja jestem z tamtej szkoły. Ks. Jankowski mówił czasem brudne rzeczy, ale ja to odbierałem tak, że on chce szpanować, że chce być równiacha i dlatego mówi te brudne rzeczy. Ale nigdy nie przypuszczałem, że aż tak jest z nim źle, że mamy do czynienia z przestępstwem.
Pomnik Jankowskiego w Gdańsku powinien stać?
- Ja czekam na udowodnienie tego. Ale nie możemy zostawić pomników niezasłużonym. Coś z tym trzeba zrobić. Przenieść, przemalować!