Dyktator Rosji Władimir Putin i kanclerz Niemiec Olaf Scholz© PAP

Latami zasilały budżet Kremla. Ich pomoc Ukrainie to żart. Niemcy rozczarowują Europę Środkowo-Wschodnią [OPINIA]

Od trzech miesięcy obserwujemy historyczny paradoks: Niemcy, kraj, który tyle zrobił, by przezwyciężyć dziedzictwo hitleryzmu, wciąż jest ślepy na to, że w Rosji wyrósł godny następca Hitlera i to z palcem na atomowym guziku. A co gorsza, wielu Niemców przez lata przykładało do tego rękę i portfel.

W aspekcie polityki wobec Rosji Niemcy od lat szli i mimo zapowiedzi zmian nadal idą mniej lub bardziej drogą wyznaczoną jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Zawarty w 1922 r. sowiecko-niemiecki układ w Locarno był symbolem współpracy gospodarczej wojskowej i wreszcie politycznej, która osiągnęła szczyt przy okazji podpisania układu Ribbentrop-Mołotow, a potem w momencie dzielenia Polski i Europy Środkowej przez dwa totalitarne mocarstwa.

WIDMO KRĄŻY NAD EUROPĄ. WIDMO TRAKTATU W LOCARNO

Jak to się dzieje, że niemiecki militaryzm wyparował, a marzenie o harmonijnej współpracy gospodarczej między Niemcami i Rosją przetrwało wojnę, wsadzenie 1/3 Niemiec pod sowiecki but, a potem inwazję Rosji na Gruzję i Ukrainę?

Już w latach 1941-1942, w momencie klęski III Rzeszy na terytorium ZSRR, okazało się, że współpraca ta obróciła się przeciwko Niemcom. Sfinansowali i pomogli stworzyć sowiecki przemysł zbrojeniowy. Sowieccy wojskowi zdobyli nowe doświadczenia, współpracując na polu wojskowym. Efekt oczywiście był tragiczny dla obywateli dwóch mocarstw. Jednak najtragiczniejszy los nadszedł dla tych, którym przyszło znaleźć się pomiędzy młotem a kowadłem. 

"Skrwawione ziemie" jak nazwał je Timothy Snyder - czyli najbardziej zniszczony w XX w. obszar w Europie - znajdowały się w przybliżeniu właśnie w granicach I Rzeczypospolitej. Na niemiecko-sowieckich fanaberiach ucierpieli najbardziej Polacy, Białorusini i Ukraińcy oraz rzecz jasna Żydzi. Ponad połowa z nich, zabitych w czasie II wojnie światowej, pochodziła zresztą z tych samych ziem.

NIEGODNI ZAUFANIA

Minęło wiele lat. W 2006 r. Gazprom rozpoczął budowę gazociągu Nord Stream, dzięki któremu rosyjski gaz popłynął wprost do niemieckiego odbiorcy, omijając takie "niegodne zaufania" kraje jak Ukraina czy Polska. Budowa ruszyła niedługo po utopieniu we krwi Czeczenii i otruciu w Wielkiej Brytanii Aleksandra Litwinienki, który wykazał, że FSB, by zwiększyć szanse Putina na wybór, wysadziła szereg domów mieszkalnych w Rosji. 

Być może wtedy jeszcze mało kto na Zachodzie mógł przypuszczać, że część zysków z surowców energetycznych pójdzie na zbrojenia. I za kilkanaście lat "kupione za niemieckie pieniądze bomby" spadną na głowy Ukraińców.

Instalacje gazociągu Nord Stream w miejscu, gdzie stała kiedyś niemiecka elektrownia atomowa
Instalacje gazociągu Nord Stream w miejscu, gdzie stała kiedyś niemiecka elektrownia atomowa © GETTY | Bloomberg

Jednak w kolejnych latach Rosja napadła na Gruzję, a wreszcie na Ukrainę. Wszystko po to, by ukarać europejskie i atlantyckie aspiracje obydwu krajów. I nawet aneksja Krymu i początek wojny w Donbasie nie zmusił Niemiec do zaprzestania budowy Nord Stream II. Projektu "czysto biznesowego", jak przekonywały niemieckie władze. Czysto biznesowego projektu, w którym pierwsze skrzypce grał były niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder i należący do Kremla Gazprom. Niemcy, znane podobno ze swojego rozsądku, zdecydowały się zakończyć projekt dopiero, gdy na Ukrainę spadły rosyjskie pociski. Niby za sprawą Angeli Merkel w 2014 r. poparły sankcje wobec Rosji, jednak duch Locarno znowu był silniejszy, budowa nie stanęła.

Moja znajoma rosyjska dziennikarka, która zmuszona była wyjechać z ojczyzny, zachowanie Niemców dosadnie i z goryczą spuentowała słowem, którego publicznie nie przytoczę. Po czym dodała: "Latami tuczyli Kreml miliardami, a teraz mamy to, co mamy. Trzeba było się obudzić w 2006 r., gdy wszystko się zaczynało". 

Nietrudno zrozumieć jej gorycz. Pieniądze zarobione na Zachodzie być może poszły też na prześladowania rosyjskiej opozycji i wolnych mediów. Za coś trzeba było zbudować olbrzymi aparat represji, kontroli i propagandy. Rosja od lat nie ukrywała przy tym wcale swoich zamierzeń. Wystarczyło przez kilka dni pooglądać rosyjską telewizję, by przekonać się, że mamy do czynienia z rodzącym się państwem prawdziwie faszystowskim. Niemcy, czempion europejskiej demokracji, przykładały rękę do niszczenia jej w Rosji.

Kreml jednak nie poprzestał na zniszczeniu wroga wewnętrznego i postanowił rozwiązać swoje problemy wojną. W cieniu zbliżającej się konfrontacji rozpoczął się niemiecki kontredans. Niemcy – Hamlet Europy - zastanawiali się: dostarczać broń czy nie dostarczać? Dostarczanie wagonami pieniędzy na rosyjskie zbrojenia i coraz większe uzależnianie się od Rosji nie powodowało u niemieckich polityków takich moralnych rozterek, jak perspektywa wysyłania na Ukrainę broni, którą mogłaby się ona obronić przed Rosją. Do dziś pamiętamy niemiecką szczodrość polegającą na wysłaniu kilku tysięcy hełmów, które ostatecznie dotarły już po rozpoczęciu wojny. Wtedy, gdy reszta zachodniego świata dostarczała już pociągami wyrzutnie rakiet, broń i amunicję.

HAMLET EUROPY

Pamiętny jest też niemiecki sprzeciw wobec wysyłki na Ukrainę estońskich dział, które trafiły się temu krajowi w spadku po armii NRD. Znowu: haubice, które mogły bronić Ukrainy od pierwszych dni napaści, trafiły tam po prawie półtora miesiąca od rozpoczęcia wojny. Estonia - jedno z najmniejszych państw UE - do tego czasu dostarczyła Ukrainie pomocy wojskowej o wartości sześć razy większej niż największy kraj w UE.

Znamienne przy tym, że Niemcy w ogóle przetrwały zimną wojnę dzięki temu, że sowieckie ambicje były studzone przez setki tysięcy amerykańskich żołnierzy z najcięższym sprzętem i bronią jądrową. Jeszcze w 1990 r. w RFN stacjonowało 200 tys. Amerykanów. I to, że Niemcy mogły zbudować demokrację i niewyobrażalny dobrobyt, nie było efektem dobrego serca Sowietów, ale twardej siły.

ROZSZERZENIE NATO? "NIE W NIEMIECKIM INTERESIE"

Naród, który przyłożył rękę do sowieckiego zniewolenia Europy Wschodniej, sam korzystał z zachodniej wolności. Jego politycy tymczasem odmawiali tej wolności innym. Niedawno ujawnione przez "Der Spiegel" dokumenty potwierdziły, że kanclerz Helmut Kohl agitował na Zachodzie przeciwko niepodległości Ukrainy i krajów bałtyckich. Tych, którzy dążyli do rozwiązania ZSRR, nazywał osłami.

Niemiecki minister spraw zagranicznych Hans Dietrich Genscher robił wiele, by utrącić plany rozszerzenia NATO, twierdząc, że "nie jest to w niemieckim interesie". Tu jednak niemiecki interes był dziwnie zbieżny z interesem Rosji. Według "Spiegla" być może nieustannie powtarzane stanowisko Rosji, jakoby obiecano jej, że NATO się nie rozszerzy na Wschód, to efekt właśnie kształtowania przez Niemcy polityki bezpieczeństwa ponad głowami zainteresowanych. I gdyby pomysły Niemiec zrealizować i np. zostawić kraje bałtyckie poza NATO, dziś front mógłby przebiegać nie w Donbasie, ale pod Wilnem.

Były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder (Photo by Gisela Schober/Getty Images for s.Oliver)
Były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder (Photo by Gisela Schober/Getty Images for s.Oliver)

Nieprzypadkowo w Niemczech pojawiło się pejoratywne pojęcie "Russlandsversteher", co można przetłumaczyć jako "rozumiejący interesy Rosji". Chodzi o grono polityków, przedsiębiorców i lobbystów, którzy pochylali się nad kremlowskimi obsesjami, przedstawiając je jako racjonalne obawy. Znajdują się oni i na niemieckiej prawicy, i na lewicy, a także w partiach głównego nurtu. Najgłośniejszą postacią jest były kanclerz Gerhard Schroeder z aktualnie rządzącej SPD, który za swoją empatię został wynagrodzony stanowiskiem w spółce Nord Stream. Przy czym budowę rosyjsko-niemieckiego gazociągu zatwierdzono w czasie jego urzędowania. A gdy tylko stracił stanowisko kanclerskie, Kreml wynagrodził go ciepłą i dobrze płatną posadą.

Oczywiście poziom tego polityczno-gospodarczego uwikłania nie dotyczył jedynie Schroedera. Niedawno ujawniono całą sieć powiązań polityków Meklemburgii-Pomorza Przedniego, który działali jak ekspozytura Gazpromu. W styczniu 2021 r. powołano Fundację Meklemburgii-Pomorza Przedniego na rzecz Ochrony Klimatu i Środowiska – organizację mającą realnie na celu obchodzenie ewentualnych amerykańskich sankcji wobec Nord Stream. Oskarżana o lobbowanie interesów Gazpromu premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego Manuela Schwesig do dziś nie straciła stanowiska.

Słynna była też sprawa budowy w Rosji przez niemiecki koncern zbrojeniowy Rheinmetall centrum szkoleniowego broni pancernej. Kontrakt na jego budowę podpisano w 2011 roku, więc tylko 3 lata po napaści na Gruzję. W 2014 roku po aneksji Krymu niemiecki rząd wprawdzie wstrzymał realizację umowy, ale i tak Rosjanie projekt dokończyli i na niemieckim sprzęcie doskonalili umiejętności swoich czołgistów, wykorzystywane potem na ukraińskich równinach.

Kolejna sprawa, która pokazuje szczególny stosunek niemieckiego establishmentu do Rosji i jej sąsiadów, to kwestia dostaw ciężkiej broni na Ukrainę. Niemcy, słynące ze wspaniałej logistyki, dostarczają obiecany ciężki sprzęt w tempie znanym z operowych scen, gdy wszelkie działania aktorów poprzedzone są niekończącymi się ariami na temat ich zamierzeń. Kanclerz Scholz już kolejny tydzień zapewnia, że sprzęt już-już trafi na Ukrainę. Po internecie rozlewają się zdjęcia niemieckich czołgów, zestawów przeciwlotniczych, systemów artyleryjskich, które mają podobno już za chwilę wesprzeć wysiłek wojenny Ukraińców. Ale na drodze pojawiają się "nieprzewidziane trudności". Niemieccy urzędnicy posuwają się nawet do mówienia oczywistej nieprawdy przy okazji tłumaczenia swojej opieszałości.

Lisiczańsk, Ukraina. Dzieci w schronie
Lisiczańsk, Ukraina. Dzieci w schronie © GETTY | SOPA Images

"BUDUJEMY POKÓJ BEZ BRONI"

W ubiegłą niedzielę, czyli niemal trzy miesiące po napaści Rosji na Ukrainę, Siemtje Moeller, sekretarz stanu ministerstwa obrony, stwierdziła w mediach, że Niemcy nie mogą dostarczyć Ukrainie transporterów opancerzonych Marder, bo… zabroniło tego NATO. Znalazła się za to na celowniku największego niemieckiego tabloidu "Bild", który otwarcie zarzucił jej kłamstwo.

Oczywiście nie jest tak, że Niemcy są tu jednolite. Zachowanie niemieckiej ekipy rządzącej jest coraz bardziej krytykowane przez partie opozycyjne. Również część mediów domaga się wyjaśnień. Niemiecki rząd plącze się jednak w zeznaniach.

W piątek kanclerz Olaf Scholz wdał się w dywagacje na Twitterze, których nie powstydziłby się sam Paulo Coelho: "Wojna rodzi wiele pytań, takich jak: Czy przemoc można zwalczać przemocą? Czy można stworzyć pokój bez broni? Powinniśmy przedyskutować obydwa z szacunkiem. Ale jedno jest jasne: wspieramy Ukrainę, aby przemoc nie stała się normą". Jakże te rozważania dobrze współgrają z ostrzeżeniami ze strony Władimira Putina. W ostatniej rozmowie z Scholzem i Macronem Putin stwierdził, że dostawy te są "niebezpieczne", bowiem w ich wyniku "sytuacja na Ukrainie będzie się dalej destabilizować, a kryzys humanitarny - pogłębiać". I niemiecki polityk zdaje się podzielać słowa swojego rosyjskiego rozmówcy.

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz, dyktator Rosji Władimir Putin i prezydent Francji Emmanuel Macron
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz, dyktator Rosji Władimir Putin i prezydent Francji Emmanuel Macron © East News | JOHANNA GERON

NIEMCY W OGONIE ZACHODU

Widać jak na dłoni, że Niemcy, najbogatszy kraj Europy o potężnym przemyśle zbrojeniowym, umyślnie odstają od pozostałych państw Zachodu, które ruszyły z pomocą Ukrainie. "Niemcy stają się pośmiewiskiem polityki międzynarodowej" - określa to zachowanie niemiecki "Die Welt". Gazeta drwi z niemieckiej "kreatywności w ciągłym przedstawianiu nowych wyjaśnień, dlaczego dostawy broni postępują tak wolno". Niemcy na pewno stracili resztki szacunku nie tylko wśród Ukraińców, ale też krajów Europy Środkowej. Ten niegdyś kraj frontowy - którego istnienie zależało od militarnego parasola USA i szerzej NATO - latami rozpieszczał Kreml, a teraz nie umie wykrzesać tej empatii wobec sąsiadów ze Wschodu.  

Sytuacja na froncie w Donbasie robi się coraz bardziej krytyczna dla ukraińskich wojskowych. Sasza, znajomy z frontu pod Słowiańskiem opisuje: 

"Sytuacja jest stabilno-ch…wa. Walą do nas ze wszystkiego ciężkiego, regularnie przerywają linię frontu. Codziennie tracimy terytoria, giną moi przyjaciele. A my nie mamy właściwie czym walczyć. Stoimy" – pisze ze smutkiem.

Niemiecki kanclerz tymczasem proponuje swój przepis na pokój i chyba chodzi mu o kapitulację Ukrainy i zaprowadzenie pokoju po rosyjsku – na spalonej ziemi, za drutem kolczastym.  

Jakub Biernat - dziennikarz TV Biełsat, od lat zajmujący się tematyką Białorusi i krajów postsowieckich. Jego wywiady, reportaże i opinie dotyczące regionu pojawiały się na łamach najważniejszych polskich gazet i czasopism. Sympatyk myśli politycznej Jerzego Giedroycia.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie